– Dobra – powiedziałam, starając się, żeby mój głos brzmiał normalnie. – I co teraz?
– Teraz nie musisz nic wiedzieć – odparł Habib. -Teraz masz siedzieć cicho.
Siedzenie cicho nie było najlepszym wyjściem, ponieważ pozostawiało za dużo czasu na myślenie, a moje myśli raczej nie należały do przyjemnych. Z tej przejażdżki nic dobrego nie wyniknie. Próbowałam trochę ostudzić emocje. Strach i użalanie się nad sobą na nic się nie zdadzą. Nie chciałam również puszczać wodzy swojej bujnej fantazji. To mogło być po prostu kolejne spotkanie z Arturem. Nie należy przedwcześnie wpadać w panikę. Skoncentrowałam się na oddychaniu. Powoli i regularnie dostarczać płucom tlen. Wdychanie tlenu. Zaśpiewałam sobie w myślach. La-la-laaa. Widziałam w telewizji, jak jedna kobieta zrobiła coś takiego, i wyglądało na to, że wyszła cało z opresji.
Mitchell jechał na zachód w kierunku Hamilton i rzeki. Przeciął Broad i zaczął kluczyć po przemysłowej dzielnicy miasta. Parking, na który wjechaliśmy, znajdował się obok trzypiętrowego budynku z cegły, w którym kiedyś mieściła się fabryka narzędzi mechanicznych, a teraz nie było tam nic. Na przedniej ścianie budynku umieszczono wywieszkę: „Na sprzedaż", ale wyglądała tak, jakby miała sto lat.
Mitchell zaparkował vana i wysiadł. Potem wypuścił mnie i wziął na muszkę. Habib ruszył za nami. Mitchell otworzył boczne drzwi budynku i wszyscy troje weszliśmy do środka. Wewnątrz było zimno i wilgotno. Słabe światło padało z otwartych drzwi na małe pomieszczenia biurowe, gdzie słońce prześwitywało przez oblepione brudem okna fasady. Przecięliśmy nieduży hol i znaleźliśmy się w części recepcyjnej. Szliśmy po zniszczonej posadzce, a wokół nie było nic z wyjątkiem dwóch metalowych składanych krzeseł i małego, pokiereszowanego drewnianego biurka. Na biurku leżało kartonowe pudełko.
– Siadaj – powiedział do mnie Mitchell. – Weź krzesło.
Zdjął płaszcz i rzucił go na biurko. Habib zrobił to samo. Koszule mieli nie mniej przemoczone niż płaszcze.
– Dobra, plan jest taki – oświadczył Mitchell. – Ogłuszymy cię pałką, a kiedy będziesz nieprzytomna, obetniemy ci palec tymi nożycami. – Wyjął parę nożyc do metalu. – Tym sposobem będziemy mieli co wysłać Komandosowi. Potem będziemy cię pilnować i zobaczymy, co się stanie. Jeśli zechce pohandlować, to ubijemy interes. Jeśli nie, to chyba cię zabijemy.
W uszach miałam jeden wielki szum i uderzyłam się w głowę, żeby mi przeszło.
– Poczekajcie chwilę – powiedziałam. – Mam kilka pytań.
Mitchell westchnął.
– Kobiety zawsze mają jakieś pytania.
– Może powinniśmy obciąć jej język – zaproponował Habib. – To czasami wychodzi. W mojej wiosce często nam się udaje.
Miałam wrażenie, że kłamał, podając się za Pakistań-czyka. To wszystko brzmiało tak, jakby jego wioska była w piekle.
– Pan Stolle nie wspominał nic o języku – wyjaśnił Mitchell. – Być może chce go oszczędzić na później.
– Gdzie macie zamiar mnie trzymać? – zapytałam go.
– Tutaj. Zamkniemy cię w łazience.
– A co z krwawieniem?
– A co ma być?
– Mogę wykrwawić się na śmierć. I jak wtedy będziecie mną handlować z Komandosem?
Popatrzyli na siebie. Tego nie wzięli pod uwagę.
– To dla mnie nowość – powiedział Mitchell. – Zwykle od razu robię z ludzi miazgę albo pakuję im kulkę w łeb.- Powinniście mieć czyste bandaże i jakiś środek dezynfekujący.
– Myślę, że to rozsądne – przyznał Mitchell. Popatrzył na zegarek. – Nie mamy zbyt wiele czasu. Muszę odprowadzić samochód żonie, żeby mogła odebrać dzieciaki ze szkoły. Nie chcę, żeby musiały czekać na deszczu.
– Przy Broad jest apteka – powiedział Habib. – Moglibyśmy tam kupić te rzeczy.
– Kupcie mi też panadol – poleciłam.
Tak naprawdę nie chciałam bandaży ani panadolu. Potrzebowałam czasu. Czyli tego, czego człowiek potrzebuje najbardziej, kiedy staje w obliczu katastrofy. Pragnie mieć więcej czasu, żeby łudzić się nadzieją, że to wszystko nieprawda. Potrzebuje czasu, żeby katastrofa przeszła bokiem. Czasu, żeby dowiedzieć się, że to była pomyłka. Czasu, aby Bóg mógł zainterweniować.
– W porządku – rzekł Mitchell. – Idź do łazienki, tam.
Było to pomieszczenie bez okien, szerokie na metr, a długie na dwa. Toaleta. Umywalka. To wszystko. Do zewnętrznej strony drzwi była przymocowana kłódka. Ponieważ nie wyglądała na nową, więc przyszło mi do głowy, że nie jestem pierwszą osobą, którą tutaj trzymano.
Weszłam do malutkiego pomieszczenia, a oni zamknęli drzwi. Przyłożyłam ucho do framugi.
– Wiesz co, zaczynam nienawidzić tej roboty – powiedział Mitchell. – Dlaczego nigdy nie możemy tego zrobić w ładny dzień? Kiedyś musiałem kropnąć tego gościa, Alvina Margucciego. Było tak cholernie zimno, że spluwa zamarzła i musieliśmy zakatować go na śmierć łopatą. A potem, kiedy poszliśmy wykopać dla niego dół, nie mogliśmy zrobić nawet najmniejszej cholernej dziurki w ziemi. Była zamarznięta jak jedna gigantyczna porcja lodów prosto z zamrażarki.
– To chyba bardzo ciężka praca – przyznał Habib. -W moim kraju jest lepiej, o wiele cieplej i ziemia jest miękka. Często w ogóle nie musimy kopać, bo muzułmanin nie musi być pogrzebany i możemy po prostu wrzucić świeżego trupa do rowu.
– Tak, wiesz, my mamy rzeki, ale sztywni wypływają na powierzchnię, co nie jest zbyt korzystne.
– Otóż to – powiedział Habib. – Miałem z tym do czynienia.
Wydawało mi się, że słyszałam, jak wyszli, jak drzwi w holu otworzyły się i zamknęły. Spróbowałam sforsować drzwi od łazienki. Rozejrzałam się wokół siebie. Wzięłam głęboki oddech. Znowu się rozejrzałam. Czułam się niczym Kubuś Puchatek, który, jak wiadomo, był misiem o bardzo małym rozumku. Znajdowałam się w obskurnym, małym pomieszczeniu z brudną umywalką, brudnym klozetem i brudną podłogą, na której leżało linoleum. Ściana koło umywalki przesiąkła wilgocią, a na suficie był grzyb. Pewnie jakieś problemy z hydrauliką piętro wyżej. Nie mówimy tutaj o jakości całej konstrukcji. Położyłam rękę na ścianie i poczułam, jak jej część po prostu się odkleiła. Dykta była całkowicie przesiąknięta wodą.
Miałam na nogach buty na grubych podeszwach. Usiadłam na umywalce, obiema nogami kopnęłam w dyktę i moje stopy przebiły ścianę na wylot. Zaczęłam się śmiać, a potem zdałam sobie sprawę z tego, że płaczę. Nie ma czasu na histerię, powiedziałam sobie. Trzeba stąd wiać.
Rzuciłam się na ścianę, odrywając kawałki dykty. Zrobiłam pokaźnych rozmiarów otwór między słupkami, po czym zajęłam się sąsiednią ścianą. W ciągu kilku minut zrujnowałam obie w wystarczającym stopniu, żeby wcisnąć się między słupki. Miałam połamane paznokcie, z palców leciała mi krew, ale byłam teraz w pomieszczeniu biurowym. Spróbowałam otworzyć drzwi. Zamknięte. Ludzie, pomyślałam, nie mówcie, że będę musiała torować sobie w ten sposób drogę przez całą tę pienińską ruderę! Zaczekaj chwilę, głupia. W biurze jest przecież okno. Wzięłam głębszy oddech. Nie byłam w szczytowej formie, jeśli chodzi o możliwości intelektualne. Zanadto uległam panice. Rzuciłam się do okna, ale ani drgnęło. Zbyt długo było zamknięte. Zamek został zamalowanyfarbą. W pokoju nie było żadnych mebli. Zdjęłam kurtkę, owinęłam nią rękę, zacisnęłam ją w pięść i wybiłam szybę. Wyjęłam tyle szkła, ile się dało, i wyjrzałam na zewnątrz. Cóż, dość wysoko, ale chyba byłam w stanie to zrobić. Zdjęłam but i wytłukłam kawałki szkła, które jeszcze zostały w oknie, żeby nie zranić się bardziej niż to konieczne. Włożyłam but z powrotem i zahaczyłam nogę o ramę okna.
Okno wychodziło na front budynku. Proszę cię. Boże, nie pozwól Habibowi i Mitchellowi przejeżdżać obok, kiedy będę przez nie wyskakiwać. Powoli wyszłam przez okno, tyłem do ulicy, żeby móc zawisnąć na rękach, a stopami zaprzeć się o mur. Kiedy całkiem się wyprostowałam, skoczyłam, lądując najpierw na nogach, a potem na tyłku. Leżałam tak przez chwilę ogłuszona, rozciągnięta jak długa na chodniku, a deszcz spływał mi po twarzy.