Wciągnęłam haust powietrza, wstałam i zaczęłam biec. Przecięłam ulicę, popędziłam aleją i przebiegłam kolejną ulicę. Nie miałam pojęcia, dokąd tak biegnę. Po prostu zwiększałam odległość między sobą a tamtym budynkiem. To było najważniejsze.
rozdział 14
Zatrzymałam się, żeby złapać oddech, pochyliłam się do przodu, z oczami zaciśniętymi od bólu w płucach. Dżinsy miałam podarte na kolanach, a kolana pokaleczone szkłem. Obie dłonie pocięte. Uciekając w pośpiechu, zgubiłam kurtkę. Była owinięta wokół mojej ręki i porzuciłam ją gdzieś po drodze. Miałam na sobie podkoszulek i flanelową koszulę i byłam przemoczona do suchej nitki. Szczękałam zębami z zimna i ze strachu. Oparłam się o ścianę jakiegoś budynku i słuchałam przytłumionych deszczem odgłosów samochodów, które dochodziły z Broad.
Nie chciałam iść na Broad. Za bardzo rzucałabym się tam w oczy. Nie znałam zbyt dobrze tej części miasta, ale musiałam wejść do któregoś z domów, żeby sprowadzić pomoc. Po drugiej stronie ulicy był całodobowy sklep przy stacji benzynowej, ale za bardzo na widoku. Czułabym się skrępowana. Stałam obok budynku, który wyglądał na biurowiec. Wślizgnęłam się przez frontowe drzwi do małego holu. Po lewej stronie była winda. Tuż obok zobaczyłam metalowe drzwi, prowadzące do schodów ewakuacyjnych. Na ścianie wisiała tablica z nazwami firm, które mieściły się w budynku. Pięć pięter firm. Nie kojarzyłam żadnej nazwy. Weszłam na pierwsze piętro i wybrałam pierwsze z brzegu drzwi. Kiedy je otworzyłam, zobaczyłam pokójpełen metalowych półek, załadowanych komputerami, drukarkami i podobnym sprzętem. Przy biurku tuż koło drzwi pracował koleś w podkoszulku i z barankiem na głowie. Kiedy zajrzałam do środka, podniósł na mnie wzrok.
– Czym się tu zajmujecie? – zapytałam.
– Naprawiamy komputery.
– Czy mogłabym skorzystać z telefonu? Rozmowa lokalna. Przewróciłam się na rowerze i muszę zadzwonić, żeby ktoś mnie stąd zabrał. – Opowiadanie o facetach, którzy chcieli mnie okaleczyć, uznałam za zbyteczne.
Popatrzył na mnie.
– Jest pani pewna, że tak było?
– Tak. Jestem pewna. – Kiedy masz wątpliwości, zawsze kłam.
Wskazał na telefon, który stał na drugim końcu biurka.
– Proszę bardzo.
Nie mogłam zadzwonić do rodziców. Nie było sensu wszystkiego im tłumaczyć. Nie mogłam też dzwonić do Joego, ponieważ nie chciałam, żeby się dowiedział, jaka jestem głupia. Komandos również nie wchodził w rachubę, boby mnie zamknął, chociaż było to kusząca perspektywa. Zostawała Lula.
– Dzięki – powiedziałam do gościa, odkładając słuchawkę, kiedy już podałam Luli adres. – Jestem bardzo zobowiązana.
Wyglądał na nieco przerażonego moim wyglądem, więc wyszłam stamtąd, żeby poczekać na Lulę na dole. Pięć minut później Lula podjechała swoim firebirdem. Kiedy wsiadłam, zamknęła drzwi od środka, wyjęła z torebki rewolwer i położyła go na desce rozdzielczej.
– Dobrze, że do ciebie zadzwoniłam.
– Dokąd jedziemy?
Nie mogłam wrócić do domu. Habib i Mitchell w końcu by tam dotarli. Mogłabym zatrzymać się u moich rodziców albo u Joego, ale najpierw musiałam się umyć. Lula na pewno zgodziłaby się, żebym zamieszkała u niej, miała jednak za ciasne mieszkanie, a ja nie chciałam, żeby wybuchła trzecia wojna światowa z powodu tego, że depczemy sobie po piętach.
– Zawieź mnie do domu Dougiego – zdecydowałam.
– Nie wiem, kto cię tak urządził, ale zdaje się, że mózg też ci uszkodzili.
Wszystko jej wyjaśniłam.
– Nikomu nie przyjdzie na myśl, żeby szukać mnie właśnie tam – powiedziałam. – Poza tym on ma ubrania z czasów, kiedy jeszcze był Dilerem. I pewnie także jakiś samochód, który mogłabym pożyczyć.
– Powinnaś zadzwonić do Komandosa albo do Joego -oświadczyła Lula. – Każdy z nich jest lepszy niż Dougje. Z nimi będziesz bezpieczna.
– Nie mogę tego zrobić. Muszę dzisiaj przekazać Komandosa Joyce.
– Co takiego?
– Dzisiaj wieczór oddam Komandosa w ręce Joyce. -Zadzwoniłam do biura Joego z telefonu samochodowego. – Muszę cię prosić o ogromną przysługę – powiedziałam Morellemu. – Boję się, że ktoś może włamać się do mojego mieszkania, a ja nie mogę teraz tam pojechać. Chciałabym, żebyś zabrał do siebie Reksa.
– Znowu? Zapadła ciężka cisza.
– Czy to pilne?
– Niecierpiące zwłoki.
– Nienawidzę tego – rzekł Morelli.
– Jak już tam będziesz, sprawdź przy okazji, czy moja broń jest jeszcze w misce na herbatniki. I może znajdziesz moją torebkę.
– Co się stało?
– Arturo Stolle myśli, że dorwie Komandosa, biorąc mnie jako zakładniczkę.
– Dobrze się czujesz?
– Cudownie. Tyle że wyszłam z mieszkania w pośpiechu.
– Pewnie nie chcesz, żebym cię skądś odebrał?
– Nie. Chodzi tylko o Reksa. Jestem z Lula.
– To napełnia mnie ufnością.
– Spróbuję skontaktować się z tobą później.
– Postaraj się koniecznie.
Lula zatrzymała się przed domem Dougiego. Dwa frontowe okna były zabite deskami. Okna na pierwszym piętrze były zasłonięte żaluzjami, ale prześwitywało przez nie światło. Lula wręczyła mi swojego glocka.
– Weź to. Magazynek jest pełny. I dzwoń, jakbyś czegoś potrzebowała.
– Nic mi nie będzie – zapewniłam.
– Jasne. Wiem o tym. Poczekam tutaj, aż wejdziesz do środka i dasz mi znak, że mogę odjechać.
Przebiegłam niewielką odległość, która dzieliła mnie od drzwi wejściowych. Sama nie wiem dlaczego. Przecież już bardziej zmoknąć nie mogłam. Zapukałam do drzwi, ale nikt nie otwierał. Pomyślałam sobie, że Dougie ukrył się w obawie, że jakiś gwiezdny wojownik wróci, żeby z nim pogadać.
– Cześć, Dougie! – zawołałam. – To ja, Stephanie. Otwórz drzwi!
Poskutkowało. Zobaczyłam cień za oknem i Dougie wyjrzał. Potem drzwi wejściowe otworzyły się.
– Ktoś u ciebie jest? – zapytałam.
– Tylko Księżyc.
Wetknęłam glocka za pasek od dżinsów i pomachałam do Luli.
– Zamknij drzwi na zamek – powiedziałam Dougie-mu, wchodząc do pokoju.
Wyprzedził moje myśli. Nie tylko już zamknął drzwi, ale właśnie przysuwał do nich lodówkę.
– Myślisz, że to konieczne? – zapytałam.
– Pewnie trochę przesadzam – mruknął. – Właściwie dzisiaj jest spokojnie. Wszystko przez to, że jeszcze jestem przerażony całą tą rozróbą.
– Wygląda na to, że wybili ci okna.
– Tylko jedno. Drugie wybili strażacy, kiedy wyrzucali kanapę na chodnik.
Popatrzyłam na kanapę. Połowa była zwęglona. Księżyc usiadł na ocalałej części.
– Cześć, facetka. Przyszłaś w samą porę – oznajmił. Właśnie podgrzewaliśmy paszteciki krabowe. Zaraz będziemy oglądać Sen o Jeannie, powtórkę o Nicku i Nite. Ona tak przeraźliwie patrzy tymi gałami.
– Właśnie – powiedział Dougie. – Zostało jeszcze dużo pasztecików krabowych. Trzeba je zjeść, bo mają datę ważności do piątku.
Zdziwiło mnie, że żaden z nich nie skomentował tego, że jestem całkiem przemoczona, krwawię i weszłam z glockiem w ręce. Ale niewykluczone, że tak wyglądali ich typowi goście. – Może masz jakieś suche ubrania? -zapytałam Dougiego. – Pozbyłeś się już tych wszystkich dżinsów?
– W sypialni na piętrze leży cała sterta. Przeważnie małe rozmiary, więc może coś ci przypasuje. Koszule też tam są. Możesz brać, co chcesz.
W łazience znalazłam apteczkę, w której było kilka plastrów. Umyłam się i przymierzałam ubrania, dopóki nie znalazłam swojego rozmiaru.
Było wczesne popołudnie, a ja nie jadłam obiadu, więc pochłonęłam trochę pasztecików krabowych. Potem poszłam do kuchni i zadzwoniłam na komórkę do Morellego.
– Gdzie jesteś? – zapytał.
– Dlaczego pytasz?
– Chcę wiedzieć, dlatego.
Coś było nie tak. Boże, tylko nie Rex.
– Co się stało? Czy chodzi o Reksa? Czy z nim wszystko w porządku?
– Rex ma się dobrze. Jest w wozie policyjnym Co-stanzy. Jadą do mnie do domu. Jestem jeszcze u ciebie. Kiedy przyszedłem, drzwi były otwarte. Ktoś przetrząsnął całe mieszkanie. Nie sądzę, żeby były jakieś szkody, ale zrobili tu niezły bałagan. Wytrzepali całą zawartość twojej torebki na podłogę. Widzę tutaj twój portfel, straszak i sprej. Broń nadal jest w misce na ciasteczka.Wygląda na to, że kolesie byli szurnięci. Przekopali całe mieszkanie i nawet nie zauważyli klatki Reksa.