– Stephanie?
– Mhm?
Nadal trzymałam ręce na jego brzuchu i poczułam, że Komandos trzęsie się ze śmiechu.
– Chyba coś się pali, kochanie. Zdaje się, że twoje szare komórki pracują.
Wyczułam pod palcami, że to nie mój mózg płonie. Pokręcił głową.
– Nie prowokuj mnie. To nie jest odpowiednia chwila. – Zdjął moje dłonie ze swego brzucha i znowu popatrzył na moje obrażenia. – Jak to się stało?
Opowiedziałam mu o Habibie, Mitchellu i ucieczce z fabryki.
– Arturo Stolle i Homer Ramos są siebie warci -orzekł.
– Skąd miałam o tym wiedzieć? Nikt mi o niczym nie mówi!
– Od lat w światku przestępczym Stolle zajmuje się działką nielegalnej adopcji i imigracji. Wykorzystuje swoje kontakty w Azji Południowo-Wschodniej, żeby sprowadzać do kraju młode dziewczyny, które pracują potem jako prostytutki, i małe dzieci, które sprzedaje za duże pieniądze do adopcji. Jakieś pół roku temu Stolle wpadł na pomysł, że mógłby przemycać przy pomocy tych dziewczyn narkotyki. Problem polega na tym, że narkotyki nie są jego działką. Więc podczepił się pod Homera Ramosa, który jest szeroko znany jako głupi fagas, zawsze łasy na pieniądze, i postarał się, żeby Ramos występował jako pośrednik między nim a jego kontrahentami. Stolle wykombinował, że inne grupy mafijne będą się trzymać z daleka od syna Alexandra Ramosa.- A jaka jest twoja rola w tym wszystkim?
– Arbitra. Bytem łącznikiem między grupami mafijnymi. Wszyscy, łącznie z agentami federalnymi, chcieliby uniknąć wojny gangów.
Zadzwonił pager i Komandos popatrzył na wyświetlacz.
– Muszę wracać do Deal. Masz jeszcze jakąś ukrytą broń w swoim arsenale? Chcesz podjąć ostatnią próbę ujęcia?
A niech to. Był z siebie zadowolony!
– Nienawidzę cię – powiedziałam.
– Nieprawda – odparł Komandos, całując mnie delikatnie w usta.
– Dlaczego zgodziłeś się ze mną spotkać? Nasze spojrzenia skrzyżowały się. A potem zakuł mnie w kajdanki. Z obiema rękami na plecach.
– Psiakrew! – krzyknęłam.
– Przepraszam, ale niezła z ciebie cholera. A ja nie mogę pracować, kiedy się o ciebie martwię. Powierzę cię Czołgowi. Zabierze cię w bezpieczne miejsce i będzie się tobą opiekował, dopóki sprawy się nie rozwiążą.
– Nie możesz mi tego zrobić! Carol znowu pójdzie na most.
Komandos skrzywił się.
– Carol?
Opowiedziałam mu o Carol i Joyce, i o tym, jak Carol nie chciała dać się złapać, i że tym razem to wszystko była moja wina.
Komandos uderzył czołem w szafę.
– Dlaczego ja? – zajęczał.
– Nie pozwoliłabym, żeby Joyce cię trzymała – powiedziałam mu. – Miałam zamiar oddać cię w jej ręce, a potem wymyślić coś, żeby cię odbić.
– Wiem, że będę tego żałował, ale puszczę cię wolno, żeby, broń Boże, Carol nie skoczyła z mostu. Masz czas do jutra do dziewiątej rano, żeby dogadać się z Joyce, a potem przyjdę po ciebie. Obiecaj, że nie zbliżysz się do Artura Stolle'a ani do nikogo, kto nosi nazwisko Ramos. – Obiecuję.
Przejechałam przez miasto do domu Luli. Mieszkała na drugim piętrze, od frontu, i w oknach jeszcze się świeciło. Nie miałam przy sobie telefonu, więc podeszłam do drzwi i nacisnęłam dzwonek. Jedno z okien otworzyło się i wyjrzała z niego Lula.
– Czego?
– To ja, Stephanie.
Rzuciła mi klucze i weszłam do środka.
Lula stała na schodach.
– Chcesz przenocować?
– Nie. Potrzebuję pomocy. Wiesz, w jaki sposób chciałam schwytać Komandosa i przekazać go Joyce? Niezbyt mi to wyszło.
Lula wybuchnęła śmiechem.
– Dziewczyno, Komandos to skurczybyk. Nikt mu nie dorówna. Nawet ty. – Włożyła podkoszulek i dżinsy. – Nie chcę być wścibska, ale nie miałaś na sobie stanika już na początku wieczoru, czy to jakaś świeża sprawa?
– Nie miałam, bo Dougie i Księżyc nie noszą takich fatałaszków.
– To kiepsko – skwitowała Lula.
W mieszkaniu były dwa pokoje. Sypialnia z przylegającą łazienką i drugi pokój, który służył jako pokój gościnny i jadalnia i miał jeszcze aneks kuchenny. Na granicy kącika kuchennego Lula postawiła stół i dwa krzesła. Usiadłam na jednym z nich i wzięłam od niej piwo.
– Chcesz kanapkę? – zapytała. – Mam mortadelę.
– Kanapka byłaby niezła. Dougie miał tylko paszteciki z krabów. – Wypiłam duży łyk piwa. – Na tym właśnie polega problem: co zrobimy z Joyce? Czuję się odpowiedzialna za Carol.- Nie możesz być odpowiedzialna za czyjąś mylną interpretację – orzekła Lula. – Przecież nie kazałaś jej przywiązywać Joyce do tego drzewa.
Prawda.
– Z drugiej strony – powiedziała – byłoby dobrze zrobić ją w konia jeszcze raz.
– Masz jakiś pomysł?
– Czy Joyce dobrze zna Komandosa?
– Widziała go kilka razy.
– Przypuśćmy, że wciśniemy jej kogoś podobnego do niego, a potem odbijemy tego sobowtóra. Co ty na to? Znam takiego kolesia, Morgana, który by się nadał. Identyczna ciemna karnacja. Podobna budowa ciała. Może nie jest taki postawny jak Komandos, ale niewiele mu brakuje. Zwłaszcza jeżeli byłoby całkiem ciemno i w ogóle by się nie odzywał. Ma ksywę Koń ze względu na okazałość intymnych części ciała.
– Chyba musiałabym wypić jeszcze parę piw, żeby uwierzyć, że to się może udać.
Lula spojrzała na puste butelki po piwie, które stały na ladzie kuchennej.
– Akurat w tym mam nad tobą przewagę. I wierzę, że ten plan się uda. – Wyjęła wyświechtany notes z adresami i zaczęła go wertować. – Znam go z mojej dawnej pracy.
– Klient?
– Sutener. Kawał drania, ale jest mi winien przysługę. I prawdopodobnie poradzi sobie z udawaniem Komandosa. Może nawet ma w szafie podobne ubrania.
Pięć minut później Morgan oddzwonił, a Lula i ja miałyśmy fałszywego Komandosa.
– Plan jest taki – powiedziała Lula. – Zgarniamy tego kolesia z rogu Stark i Belmont za pół godziny. Ma jeszcze coś do załatwienia dziś w nocy, więc musimy się pośpieszyć.
Zadzwoniłam do Joyce i powiedziałam, że dostarczę jej Komandosa i że spotkamy się na parkingu za biurem. Było to najciemniejsze miejsce, jakie znałam.
Dokończyłam kanapkę i dopiłam piwo, a potem załadowałyśmy się z Lula do cherokee. Kiedy przyjechałyśmy na róg Stark i Belmont, musiałam przetrzeć oczy, żeby upewnić się, że mężczyzna, którego zobaczyłam, naprawdę nie jest Komandosem.
Różnice stały się widoczne, kiedy Morgan podszedł bliżej. Karnację miał taką samą, ale bardziej pospolite rysy twarzy. Więcej zmarszczek wokół oczu i ust, za to mniej inteligentny wyraz twarzy.
– Lepiej, żeby Joyce zanadto mu się nie przyglądała -powiedziałam do Luli.
– Mówiłam, żebyś wypiła jeszcze jedno piwo – skwitowała Lula. – Wszystko jedno, przecież za biurem jest naprawdę ciemno, a jeśli wszystko pójdzie dobrze, Joyce będzie ugotowana, zanim się w czymkolwiek zorientuje.
Zakułyśmy Morgana w kajdanki z przodu, co jest na ogół bezmyślnym posunięciem, ale Joyce nie była aż tak wytrawną łowczynią nagród, żeby to zauważyć. Potem dałyśmy mu kluczyk od kajdanek. Umowa była taka, że kiedy przyjedziemy na parking, facet weźmie ten kluczyk do ust. Nie będzie chciał rozmawiać z Joyce, udając, że jest wściekły. Postaramy się, żeby złapała gumę, a kiedy wysiądzie, aby zobaczyć, co się stało, Morgan otworzy sobie kajdanki i zniknie w ciemnościach nocy.
Przyjechałyśmy na miejsce wcześniej, żebym zdążyła wysadzić Lulę. Ustaliłyśmy, że Lula schowa się za małym śmietnikiem na tyłach biura, a kiedy Joyce będzie zajęta aresztowaniem Komandosa, ona wbije gwóźdź w oponę jej samochodu. Zaparkowałam tak, żeby Joyce musiała postawić samochód obok śmietnika. Lula wyskoczyła z auta i ukryła się, a ja prawie w tym samym momencie zobaczyłam światła na rogu.