– Chyba zwymiotuję.
Położył mi rękę na karku i wepchnął moją głowę między kolana.
– Odpychaj moją rękę – polecił.
Przestało mi dzwonić w uszach, a żołądek jakby się uspokoił. Komandos postawił mnie na nogi i zdjął mi kurtkę.
Wysiąkałam nos w podkoszulek.
– Jak długo ty jesteś?
– Wszedłem, jak do ciebie strzelił.
Oboje popatrzyliśmy na ranę na moim ramieniu.
– Draśnięcie – ocenił Komandos. – Nie możesz liczyć na duże współczucie. – Zaprowadził mnie do kuchni i przyłożył do rany papierowy ręcznik. – Spróbuj trochę to oczyścić, a ja poszukam plastra.
– Plastra! Zostałam postrzelona!
Wrócił z moją apteczką w ręce, przykleił mi plastry, żeby zatamować krew, przyłożył do rany gazik i owinął ramię bandażem. Cofnął się i uśmiechnął się do mnie.
– Jesteś jakaś blada.
– Myślałam, że już po mnie. Na pewno by mnie zabił.
– Ale tego nie zrobił – uprzytomnił mi Komandos.
– Czy kiedykolwiek myślałeś, że za chwilę umrzesz?
– Wiele razy.
– I co?
– I żyję. – Zadzwonił z mojego telefonu do Morelle-go. – Jestem w mieszkaniu Stephanie. Homer Ramos czeka tu na ciebie w kajdankach. Pojedziemy radiowozem. Stephanie dostała w ramię. To tylko draśnięcie, ale ktoś to powinien obejrzeć.
Objął mnie i przytulił do siebie. Oparłam głowę na jego piersi, a on gładził mnie po włosach i całował nad uchem.
– Dobrze się czujesz? – zapytał. W ogóle się nie czułam. Czułam się tak źle, jak tylko można. W głowie miałam mętlik.
– Jasne – przytaknęłam. – Nic mi nie jest. Czułam, że się uśmiechnął.
– Kłamczucha.
Morelli dopadł mnie w szpitalu. – Wszystko w porządku?- Komandos zadał mi to samo pytanie piętnaście minut temu i prawdziwa odpowiedź brzmiała: „nie". Ale już jest lepiej.
– Jak ramię?
– Chyba nie najgorzej. Czekam na lekarza. Morelli wziął mnie za rękę i przycisnął usta do mojej dłoni.
– Kiedy tu jechałem, serce przestało mi bić ze dwa razy. Pocałunek wzbudził niepokój w moim żołądku.
– Czuję się dobrze. Słowo.
– Musiałem sam się o tym przekonać.
– Ty mnie kochasz – powiedziałam. Uśmiechnął się nieśmiało i skinął głową.
– Kocham cię.
Komandos też mnie kochał, ale inaczej. Komandos był na innym etapie.
Drzwi do poczekalni otworzyły się z hukiem i do środka wpakowały się Lula z Connie.
– Dowiedziałyśmy się, że cię postrzelili – zagaiła Lula. – Co się stało?
– O Boże! – jęknęła Connie. – Spójrz na jej rękę! Jak to się stało? Morelli wstał.
– Muszę być przy tym, jak przywiozą Ramosa. Myślę, że teraz, kiedy przybyły takie posiłki, jestem tutaj zbędny. Zadzwoń do mnie zaraz po wyjściu od lekarza.
Zdecydowałam, że prosto ze szpitala pojadę do moich rodziców. Morelli był zajęty przesłuchiwaniem Homera Ramosa, a ja nie miałam ochoty siedzieć sama. Poprosiłam Lulę, żebyśmy najpierw pojechały do Dougiego, ponieważ chciałam wziąć od niego koszulę flanelową, żeby ją włożyć na zakrwawiony podkoszulek.
Dougie i Księżyc siedzieli w pokoju gościnnym wga-pieni w nowy telewizor z wielkim ekranem.
– Cześć, facetka – powitał mnie Księżyc. – Właśnie testujemy nowy telewizor. Szałowy, co?
– Myślałam, że zajmujesz się kradzieżą samochodów?
– Zdumiewające – rzekł Księżyc. – Dopiero co kupiony telewizor. Nawet go nie ukradliśmy, facetka. Mówię ci, niezbadane są wyroki boskie. Najpierw myślisz, że twoja przyszłość nieciekawie się zapowiada, a zaraz potem dostajesz spadek.
– Gratulacje. Kto zmarł?
– To prawdziwy cud – upierał się przy swoim Księżyc. – Nasz spadek nie jest splugawiony żadną tragedią. Telewizor został nam podarowany, facetka. To prezent. Wyobrażasz sobie? – W niedzielę mieliśmy z Dougiem niezłą okazję, żeby sprzedać samochód, więc pojechaliśmy do myjni, żeby go odpicować dla tego kupca. Jesteśmy w tej myjni, aż tu nagle wpada blondyna w srebrnym porsche. Wypucowała go tak, że wyglądał prawie jak nowy. A my się przyglądaliśmy. Potem wyciągnęła z bagażnika tę torbę i wyrzuciła ją na śmietnik. To była prawdziwa markowa torba, więc zapytaliśmy, czy możemy ją sobie zabrać. A ona odpowiedziała, że to wstrętna sportowa torba i możemy, u diabła, zrobić z nią, co nam się żywnie podoba. No to zabraliśmy torbę do domu i przypomnieliśmy sobie o niej dopiero dzisiaj rano.
– A kiedy ją otworzyliście i zajrzeliście do środka, okazało się, że jest tam milion dolarów – dokończyłam.
– Kurza twarz! Skąd wiesz?
– Domyśliłam się.
Kiedy przyjechałam do domu, mama była w kuchni. Przyrządzała toltott kaposzta, czyli gołąbki. Nie przepadam za tym daniem. Ale w końcu najbardziej przepadam za deserem z ananasa z bitą śmietaną. Trudno te dwie rzeczy porównać.
Przerwała na chwilę pracę i popatrzyła na mnie.
– Czy coś ci się stało w ramię? Jakoś śmiesznie je trzymasz.
– Postrzelili mnie, ale…Mama zemdlała. Trzask, upadła na podłogę, trzymając w ręce drewnianą łyżkę.
Cholera.
Zamoczyłam ścierkę i przyłożyłam jej do czoła. Trzymałam, dopóki się nie ocknęła.
– Co się stało?
– Zemdlałaś.
– Nigdy nie mdleję. Chyba ci się wydawało. – Usiadła i przetarła twarz mokrą ścierką. – Tak, teraz sobie przypominam.
Pomogłam jej usiąść na krześle i nastawiłam wodę na herbatę.
– Czy to coś poważnego? – zapytała.
– To tylko draśnięcie. A ten koleś jest już w więzieniu, więc wszystko w porządku. – Z wyjątkiem tego, że czułam lekkie mdłości, serce mi waliło jak szalone i nie chciałam wracać do domu. Tak, poza tym wszystko było w porządku.
Postawiłam na stole paterę z ciasteczkami i podałam mamie herbatę. Siadłam naprzeciwko niej i wzięłam sobie ciasteczko. Czekoladowe. Bardzo zdrowe, bo mama dodawała do nich orzechy, a w orzechach jest dużo protein, prawda?
Drzwi wejściowe otworzyły się i zamknęły z hukiem, i babcia wpadła jak burza do kuchni.
– Zrobiłam to! Zdałam egzamin na prawo jazdy! Mama przeżegnała się i znowu przyłożyła sobie do czoła mokrą ścierkę.
– Dlaczego masz takie spuchnięte ramię pod koszulą? – zapytała mnie babcia.
– To bandaż. Postrzelili mnie dzisiaj. Babcia zrobiła wielkie oczy.
– Świetnie! – Przysunęła sobie krzesło i usiadła z nami przy stole. – Jak to się stało? Kto do ciebie strzelał?
Zanim zdążyłam odpowiedzieć, zadzwonił telefon. Dzwoniła Marge Dembowski, która zameldowała, że jej córka Debbie, która pracuje w szpitalu jako pielęgniarka, dzwoniła, żeby powiedzieć, że mnie postrzelili. Potem dzwoniła Julia Kruselli, żeby zawiadomić, że jej syn, Richard, który jest gliną, właśnie przekazał jej cynk o Homerze Ramosie.
Przeniosłam się z kuchni do pokoju gościnnego i zasnęłam przed telewizorem. Kiedy się obudziłam, siedział przy mnie Morelli, a w całym domu cuchnęło faszerowaną kapustą, która dochodziła w piecyku, i bolało mnie ramię.
Morelli miał dla mnie nową kurtkę, bez dziury po kuli.
– Najwyższy czas iść do domu – powiedział, delikatnie wsuwając moją rękę w rękaw kurtki.
– Jestem w domu.
– Mam na myśli mój dom.
Dom Morellego. Jak miło. Byłby tam Rex i Bob. I co więcej, sam Morelli.
Mama postawiła na stolicu przed nami dużą torbę.
– Kilka gołąbków, bochenek świeżego chleba i trochę ciastek.
Morelli wziął torbę.
– Uwielbiam faszerowaną kapustę – oświadczył. Mama wyglądała na uszczęśliwioną.
– Naprawdę lubisz gołąbki? – zapytałam go, kiedy siedzieliśmy w samochodzie.
– Lubię wszystko, czego nie muszę sam gotować.
– Jak poszło z Homerem Ramosem?
– Lepiej niż w naszych najśmielszych przypuszczeniach. Ten człowiek to gnida. Sypnął wszystkich. Alexan-der Ramos powinien był go zabić zaraz po urodzeniu. Na bis złapaliśmy też Habiba i Mitchella i powiedzieliśmy im, że są oskarżeni o porwanie, a oni wydali nam Stolle'a.
– Miałeś ciężkie popołudnie.