Trąd to byłoby za mało dla Joyce Barnhardt.
· Potem z samochodem Joyce stało się coś śmiesznego – powiedziała Lula.
· Podczas gdy ona rozmawiała z Yinniem w biurze, ktoś wkręcił jej korkociąg w oponę. Zmarszczyłam brwi.
· To była sprawka niebios – poinformowała Lula, włą-czając silnik swojego firebirda i przycisk radia, które mogte przyprawić człowieka o drgawki.
Pojechała North Clinton do Lincoln, a potem przez Chambers. Kiedy wysadziła mnie na parkingu koło domu, nie było śladu po Habibie i Mitchellu.
· Rozglądasz się za kimś? – chciała się dowiedzieć.
· Dzisiaj śledziło mnie dwóch kolesi w czarnym lincol-nie, w nadziei, że znajdę dla nich Komandosa. Nie widzę ich tutaj.
· Dużo ludzi szuka Komandosa.
· Myślisz, że zabił Homera Ramosa?
· Mogę sobie wyobrazić, jak zabija Ramosa, ale nie jak podpala budynek. I nie jako głupca.
· Który daje się przyłapać ukrytej kamerze.
· Komandos musiał wiedzieć, że tam są ukryte kamery. Ten budynek należy do Ramosa. A on nie przechadza się tam i z powrotem, nie trzymając ręki na pulsie. Miał biuro w tym budynku. Wiem, bo raz tam dzwoniłam, kiedy pracowałam w moim poprzednim zawodzie.
Poprzedni zawód Luli to prostytucja, więc nie pytałam o szczegóły tej rozmowy.
Pożegnałam się z Lula i weszłam przez podwójne szklane drzwi do małego holu w moim domu. Mieszkam na drugim piętrze i mam do wyboru schody albo windę. Tym razem wygrała winda, ponieważ byłam wykończona przyglądaniem się, jak płonie moje auto.
Weszłam do mieszkania, powiesiłam torbę i kurtkę i zajrzałam do mojego chomika, Reksa. Biegał po kole w swojej szklanej klatce, a różowe plamki jego małych łapek były widoczne na czerwonym plastiku.
· Cześć, Rex – powiedziałam. – Jak leci?
Zastygł na chwilę, nerwowo ruszały mu się wąsy, ślepia błyszczały, czekał na jedzenie, które spada z nieba. Dałam mu rodzynka z puszki w lodówce i powiedziałam o samochodzie. Schował rodzynek w policzku i wrócił do biegania. Gdybym była na jego miejscu, zjadłabym smakołyk od razu i domagała się dokładki. Nie rozumiem, jak on znajduje przyjemność w tej całej bieganinie. Mnie można by zmusić do biegania tylko wtedy, gdyby gonił mnie seryjny morderca.
Sprawdziłam sekretarkę. Jedna wiadomość. Bez słów. Tylko oddech. Miałam nadzieję, że to oddech Komandosa. Przesłuchałam nagranie jeszcze raz. Oddech był normalny. Żadnego perwersyjnego sapania. Ani ciszy pełnej napięcia. MógJ to być oddech akwizytora.
Kurczaki miały być dopiero za kilka godzin, więc przeszłam na drugą stronę korytarza i zapukałam do drzwi sąsiadów.
· Co? – krzyknął pan Wolensky ponad hukiem telewizora.
· Czy byłby pan tak uprzejmy i pożyczył mi gazetę? Przytrafił mi się nieszczęśliwy wypadek z moim autem i pomyślałam, że przejrzę ogłoszenia o używanych samochodach.
· Znowu?
· To nie była moja wina. Dał mi gazetę.
· Jeśli była, to na pani miejscu szukałbym oferty z wojska. Powinna pani jeździć czołgiem.
Zabrałam gazetę, wróciłam do mieszkania i przeczytałam ogłoszenia o sprzedaży samochodów i kolumnę rozrywkową. Zastanawiałam się właśnie nad moim horoskopem, kiedy zadzwonił telefon.
· Czy jest u ciebie babcia? – zapytała mama.
· Nie.
· Posprzeczała się z twoim ojcem i demonstracyjnie poszła do swojego pokoju. Potem widziałam tylko, jak wsiadała do taksówki!
· Pewnie pojechała zobaczyć się z jedną ze swoich przyjaciółek.
· Dzwoniłam do Betty Szajak i Emmy Getz, ale nie widziały jej.
Usłyszałam dzwonek do drzwi i serce mi zamarło. Spojrzałam przez wizjer. To była babcia Mazurowa.
· Ona tu jest – szepnęłam do słuchawki.
· Bogu dzięki - powiedziała mama.
· Żadne dzięki. Ma ze sobą walizkę!
· Może chce odpocząć od twojego ojca.
· Tu nie będzie mieszkać!
· Oczywiście, że nie… Ale mogłaby u ciebie zostać na dzień lub dwa, dopóki sprawa nie przycichnie.
Nie! Nie, nie i jeszcze raz nie. Dzwonek znowu zadzwonił.
· Dzwoni do drzwi – powiedziałam do mamy. – Co mam zrobić?
· Na miłość boską, wpuść ją.
· Jeśli ją wpuszczę, to już po mnie. To tak, jakbyś zaprosiła do domu wampira. Wystarczy raz wpuścić go do środka, i już jesteś ugotowana!
· To nie jest wampir. To twoja babcia. Babcia zaczęła walić w drzwi.
· Jest tam kto? – zawołała.
Odłożyłam słuchawkę i otworzyłam drzwi.
· Niespodzianka – oznajmiła babcia. – Będę u ciebie mieszkać, zanim uda mi się coś znaleźć.
· Ale przecież mieszkasz u mamy.
· Już nie. Twój ojciec to koński zad. – Wciągnęła swoją walizkę do przedpokoju i powiesiła płaszcz na wieszaku. – Chcę mieć swój dom. Mam dość oglądania jego ulubionych programów telewizyjnych. Dlatego zostanę tutaj, dopóki czegoś nie znajdę. Wiem, że nie masz nic przeciwko temu, żebym tu trochę pomieszkała.
· Jest tylko jedna sypialnia.
· Mogę spać na kanapie. Nie jestem kapryśna, jeśli chodzi o spanie. Mogłabym spać na stojąco w szafie, gdyby nie było innego wyjścia.
· Ale co z mamą? Będzie się czuła samotna. Przyzwyczaiła się, że ma cię koło siebie.
To znaczyło: a co ze mną? Nie jestem przyzwyczajona do tego, że ktoś się tu kręci.
· Pewnie tak – zgodziła się babcia – ale ona musi mieć własne życie. Nie mogę wiecznie rozweselać tego domu. To mnie zbyt wiele kosztuje. Nie zrozum tego źle, kochani twoją mamę, ale ona potrafi odebrać człowiekowi chęć do życia. A ja nie mam czasu do stracenia. Prawdopodobnie zostało mi tylko trzydzieści lat na szaleństwa.
Za trzydzieści lat babcia będzie miała dobrze po setce -a ja koło sześćdziesiątki, jeśli nie zginę w akcji.
Ktoś lekko zapukał do drzwi. Morelli przyszedł wcześniej. Otworzyłam drzwi. Wszedł do połowy przedpokoju, zanim spostrzegł babcię.
· Babcia Mazurowa – powiedział.
· W rzeczy samej – odparła. – Teraz tu mieszkam. Właśnie się wprowadziłam.
Kąciki ust lekko mu zadrgały. Cholernik.
· To była niespodzianka? – zapytał. Wzięłam od niego tackę z kurczakiem.
· Babcia zrobiła to przez mojego ojca.
· Czy to kurczak? – zapytała babcia. – Pachnie na całe mieszkanie.
· Wystarczy dla wszystkich – zapewnił ją Morelli. -Zawsze kupuję więcej.
Babcia przepchnęła się pomiędzy nami do kuchni.
· Umieram z głodu. Mam apetyt po tej całej przeprowadzce. – Zajrzała do torby. – Są też herbatniki? I surówka z białej kapusty? – Porwała kilka talerzy z szafki i cisnęła je na stół w jadalni. – Chłopie, będzie fajnie. Liczę, że macie piwo. Mam ochotę napić się piwa.
Morelli dalej szczerzył zęby.
Od jakiegoś czasu trwa między nami przerywany romans, co jest miłym określeniem na to, że czasem ze sobą sypiamy. A Morelli pewnie wcale nie uważał, że będzie fajnie, jeśli z tego spania nic dzisiaj nie będzie.
· Zdaje się, że nici z naszych planów na dzisiejszy wieczór – powiedziałam do niego szeptem.
· Musimy po prostu zmienić lokal – orzekł. – Po kolacji możemy pojechać do mnie.
· Zapomnij o tym. Co powiem babci? Wybacz, ale nie będę dzisiaj spała w domu, bo muszę skoczyć na jeden numerek z Joem?
· A co w tym złego?
· Nie mogę tego zrobić. Czułabym się niezręcznie.
· Niezręcznie?
· Ściskałoby mnie w żołądku.
· To głupie. Babcia Mazurowa nie miałaby nic przeciwko temu.
· Tak, ale wiedziałaby o tym.
Morelli wyglądał na zasmuconego.
· To jeden z tych babskich problemów, prawda? Babcia wróciła do kuchni po szklanki.
· Gdzie masz serwetki? – zapytała.
· Nie mam żadnych serwetek – powiedziałam. Przez chwilę gapiła się na mnie baranim wzrokiem, nie mogąc zrozumieć, jak może istnieć dom bez serwetek.
· Serwetki są w torbie z herbatnikami – poinformował ją Morelli.
Babcia zajrzała do torby i uśmiechnęła się z zadowoleniem.
· Czyż on nie jest wyjątkowy? – rzekła. – Pomyślał nawet o serwetkach.
Morelli obrócił się na pięcie i rzucił mi spojrzenie, które miało oznaczać, że jestem szczęściarą,
· Zawsze gotowy – powiedział. Wzniosłam oczy do góry.