· To jest gliniarz dla ciebie – oświadczyła babcia. -Zawsze gotowy.
Siadłam naprzeciw niej i chwyciłam kawałek kurczaka.
· Zawsze gotowi to są harcerze – powiedziałam. – Gliniarze zawsze są głodni.
· Teraz, kiedy będę na swoim, muszę pomyśleć o znalezieniu jakiejś pracy – zauważyła babcia. – A może dostałabym pracę jako glina? Co o tym sądzicie? Myślisz, że byłabym dobrym gliniarzem? – zapytała Morellego.
· Myślę, że byłaby pani wspaniała, ale w tym zawodzie obowiązują ograniczenia wiekowe. Babcia zacisnęła usta.
· Tego już za wiele. Jak ja nienawidzę tych cholernych ograniczeń wiekowych! Dobrze, w takim razie pozostaje mi zawód łowczyni nagród.
Popatrzyłam na Morellego, szukając pomocy, ale wpatrywał się w talerz.
· Musisz umieć prowadzić samochód, żeby zostać łowczynią nagród – zwróciłam się do babci. – Nie masz prawa jazdy.
· I tak planowałam, że je zrobię – powiedziała. – Po pierwsze, zapisuję się jutro na naukę jazdy. Samochód już mam. Twój wujek Sandor zostawił mi swego buicka, a ponieważ ty już nim nie jeździsz, więc dam mu szansę. To całkiem niezły samochód.
Detektyw na wózku.
Kiedy tacka z kurczakiem była pusta, babcia zmiotła wszystko ze stołu.
· Zróbmy porządek. A potem możemy obejrzeć film. Po drodze wstąpiłam do sklepu z kasetami wideo.
Zasnęła w połowie Terminatora, wyprostowana, jakby połknęła kij, z głową zwieszoną na piersi.
· Chyba powinienem już pójść – powiedział Morelli. -I zostawić obie dziewczyny, żeby wyjaśniły sobie nieporozumienia.
Odprowadziłam go do drzwi.
· Czy są jakieś wiadomości o Komandosie?
· Nie. Nawet ani jednej plotki.
Czasami brak wiadomości jest dobrą wiadomością. Przynajmniej wyszedł cało z opresji.
Morelli przyciągnął mnie do siebie i pocałował. Poczułam znajome mrowienie w wiadomym miejscu.
· Znasz mój numer – rzekł na pożegnanie. – I nic mnie to nie obchodzi, co ktoś sobie pomyśli.
Obudziłam się na kanapie ze sztywnym karkiem i w kiepskim humorze. Ktoś tłukł się po mojej kuchni. Nie trzeba być Einsteinem, żeby się domyślić kto.
· Czyż to nie wspaniały poranek? – spytała babcia. -Zaczęłam robić naleśniki. I nastawiłam kawę.
W porządku, może to nawet nie takie złe, że babcia tu mieszka.
Mieszała ciasto na naleśniki.
· Pomyślałam, że mogłybyśmy dzisiaj wcześniej wstać, a potem może podwiozłabyś mnie na lekcję jazdy. Dzięki Bogu, mój samochód spalił się na popiół.
· Nie mam teraz samochodu – przypomniałam. – Wypadek.
· Znowu? Co tym razem. Podpalony? Zgnieciony? Bomba?
Nalałam sobie filiżankę kawy.
· Podpalony. Ale nie z mojej winy.
· Żyjesz na pełnych obrotach – zaopiniowała babcia. -Ani chwili nudy. Szybkie samochody, szybcy mężczyźni, szybkie jedzenie. Chciałabym prowadzić takie życie.
Miała rację co do szybkiego jedzenia.
· Nie dostałaś dzisiaj gazety – powiedziała. – Zeszłam do holu, wszyscy sąsiedzi dostali, a ty nie.
· Nie zamawiam prasy – wytłumaczyłam jej. – Jak chcę przeczytać gazetę, to ją sobie kupuję. – Albo pożyczam.
· Śniadanie nie może być udane bez porannej gazety -oświadczyła babcia. – Przecież ja muszę przeczytać kawały i nekrologi, a dzisiaj rano chciałam przejrzeć ogłoszenia o mieszkaniach do wynajęcia.
· Przyniosę ci gazetę – obiecałam, nie chcąc odwlekać sprawy poszukiwania mieszkania. – Miałam na sobie flanelową zieloną koszulę nocną w krateczkę, która bardzo pasowała do moich zaczerwienionych niebieskich oczu. Narzuciłam na nią krótką dżinsową kurtkę firmy Levi’s, wskoczyłam w szare przepocone spodnie, wcisnęłam stopy w buty, których nie zasznurowałam, włożyłam czapkę z daszkiem na moje brązowe kręcone włosy do ramion, które przypominały teraz ptasie gniazdo, i porwałam kluczyki od samochodu. – Będę za chwilę! – krzyknęłam już z holu. – Tylko skoczę do „7-Eleven”.
Przycisnęłam guzik windy. Kiedy drzwi się otworzyły, pociemniało mi w oczach. Komandos stał oparty o ścianę dźwigu z założonymi rękami, przyglądając mi się uważnie ciemnymi oczyma i lekko się uśmiechając.
· Wsiadaj – powiedział.
Porzucił swój dyżurny zestaw czarnych ubrań w stylu rap i koszul firmy GI Joe. Był w brązowej skórzanej kurtce, kremowej koszuli od Henleya, spranych dżinsach i znoszonych butach. Włosy, które zawsze nosił spięte w kucyk, były teraz ścięte na krótko. Komandos miał dwudniowy zarost, który sprawiał, że jego zęby wydawały się bielsze, a latynoska karnacja jeszcze ciemniejsza. Wilk w ciuchach Gapa.
· Niech cię kule biją – powitałam, czując niepokój w dole brzucha, w miejscu, do którego wstydziłabym się przyznać. – Zmieniłeś się.
· Jestem tylko twoim przeciętnym kolesiem.
Jasne.
Wychylił się, chwycił mnie za kurtkę i wciągnął do windy. Nacisnął przycisk zamykania drzwi, a potem guzik stopu.
– Musimy pogadać.
–
rozdział 3
Komandos służył kiedyś w oddziałach specjalnych i było to nadal widoczne w jego ruchach i sylwetce. Stał tak blisko, że musiałam odchylić głowę do tyłu i patrzeć mu prosto w oczy.
· Wstałaś przed chwilą? – zapytał. Spojrzałam w dół.
· Chodzi ci o koszulę nocną?
· O koszulę, włosy… Osłupiałem.
· To ty wprawiłeś mnie w osłupienie.
· Tak – przyznał Komandos. – Często to robię. Wprawiam kobiety w osłupienie.
· Co się stało?
· Spotkałem się z Homerem Ramosem i kiedy wyszedłem, ktoś go zabił.
· A pożar?
· To nie ja.
· Wiesz, kto zabił Ramosa?
Komandos gapił się na mnie przez chwilę.
· Mam pewne podejrzenia.
· Policja myśli, że ty to zrobiłeś. Mają cię na kasecie wideo.
· Policja ma nadzieję, że ja to zrobiłem. Trudno uwierzyć, że gliniarze naprawdę mogliby myśleć, że to ja. Nie jestem uważany za głupca.
· Nie, ale za… za kogoś, kto zabija.
Komandos uśmiechnął się do mnie z góry.
· Plotki. – Popatrzył na kluczyki, które trzymałam w ręce. – Jedziesz gdzieś?
· Babcia wprowadziła się do mnie na kilka dni. Chciała przejrzeć gazetę, więc zamierzałam pojechać do „7-Eleven”.
Miał ogniki w oczach.
· Przecież ty nie masz samochodu, dziecinko. A niech to!
· Zapomniałam. – Zmarszczyłam brwi. – Skąd wiesz?
· Nie ma go na parkingu. Ufl
· Co się z nim stało? – zapytał.
· Poszedł do nieba dla samochodów.
Nacisnął przycisk trzeciego piętra. Kiedy drzwi się otworzyły, nacisnął przycisk zatrzymywania, postawił jedną nogę w holu i porwał gazetę spod drzwi numer 3C.
· To gazeta pana Kline’a – powiedziałam. Komandos podał mi gazetę i nacisnął guzik drugiego piętra.
· Jesteś mi winna przysługę.
· Dlaczego nie przyszedłeś do sądu?
· Zła pora. Muszę kogoś znaleźć, a nie znajdę go, jak mnie aresztują.
· Albo zabiją.
· Tak – potwierdził Komandos. – To też. Pomyślałem, że moje pojawienie się w miejscu publicznym w określonym czasie nie byłoby chwilowo dla mnie najlepsze.
· Wczoraj deptało mi po piętach dwóch kolesi wyglądających na gangsterów. Mitchell i Habib. Chcą mnie śledzić dopóty, dopóki ich do ciebie nie doprowadzę.
· Pracują dla Artura Stolle’a?
· Arturo Stolle, ten król dywanów? A cóż on ma z tym wspólnego?
· Nie chciałabyś wiedzieć.
· To znaczy, że gdybyś mi powiedział, musiałbyś mnie zabić?
· Nie. Gdybym ci o tym powiedział, mógłby to zrobić ktoś inny.
· Czyżby zawiedziona miłość między Mitchellem i Alexandrem Ramosem?
· Nie. – Komandos podał mi kartkę z jakimś adresem. – Chciałbym, żebyś przeprowadziła dla mnie małe śledztwo. Hannibal Ramos. Pierworodny syn i drugi w hierarchii królestwa Ramosa. Jako miejsce stałego zamieszkania podaje Kalifornię, ale spędza coraz więcej czasu tutaj, w Jersey.
· Teraz też tu jest?
· Jest tu od trzech tygodni. Ma dom koło trasy numer dwadzieścia dziewięć.
· Ale chyba nie sądzisz, że to on zabił swojego brata, prawda?
· Nie jest na pierwszym miejscu mojej listy – powiedział Komandos. – Szepnę jednemu z moich ludzi, żeby ci podrzucili jakiś samochód.