Выбрать главу

— Ciekaw pewnie jesteś, czy byłem przystojnym mężczyzną za życia? — zapytał wampir. Chłopak przytaknął. — Owszem, tak, ogólnie nic się nie zmieniłem. Tylko że gdy byłem młody, po prostu nie zdawałem sobie sprawy, że jestem przystojny. Życie wirowało wokół mnie i zajęty byłem banalnymi sprawami. Wzrok mój nie zatrzymywał się na niczym, nawet na moim odbiciu w lustrze… szczególnie na tym. Ale, oto co uczyniłem. Przysunąłem się bliżej szyby okiennej i pozwoliłem, by światło z zewnątrz oświetliło mi twarz. Stałem tak przez moment, gdy oczy Babette zwrócone były w stronę okna. Chwilę potem cofnąłem się i obraz mój zniknął.

W ciągu kilku sekund wszystkie siostry zdały sobie sprawę, że jakaś dziwna postać pojawiła się za oknem, stworzenie niczym widmo, duch. Czarne służące, które miały wyjść na zewnątrz i zbadać kto to, zdecydowanie odmówiły wykonania polecenia. Z niecierpliwością czekałem na to, co byłoby najbardziej po mojej myśli. Wreszcie tak się stało. Babette ujęła kandelabr z bocznego stolika, zapaliła jego świece i ganiąc wszystkich śmiało wyszła na chłodną galerię. Siostry skupiły się gromadą przy drzwiach jak wielkie czarne ptaki. Jedna z nich krzyknęła, że na pewno brat nie żyje i to Jego duch pojawił się tu na chwilę. Oczywiście, musisz wiedzieć, że Babette nigdy nie brała takich tłumaczeń poważnie i nie przypisywała tego, co widziała, swojej wyobraźni czy duchom. Poczekałem aż przejdzie prawie całą galerię, zanim się do niej odezwałem. Nawet wtedy ukazałem się tylko tak, że widziała jedynie zarys mojej postaci za jedną z kolumn.

— Powiedz siostrom, aby się cofnęły — odezwałem się przyciszonym głosem. — Przyszedłem powiedzieć ci o twoim bracie, Zrób, jak mówię.

Przez moment stała bez ruchu, potem odwróciła się do mnie i próbowała kogoś dostrzec w mroku.

— Mam bardzo mało czasu. Nie uczynię ci krzywdy — powiedziałem. Posłuchała. Rozkazała siostrom, by zamknęły drzwi, a one pośpiesznie wykonały polecenie. Dopiero wtedy wystąpiłem z mroku i stanąłem w świetle świec.

Oczy młodego dziennikarza były szeroko otwarte. Rękę przytknął do ust.

— Czy i dla niej wyglądał pan tak… jak dla mnie? — zapytał. — Pytasz o to z taką niewinnością — odpowiedział wampir. — Tak, przypuszczam, że tak. Tyle że w świetle świec nie mam może tak nienaturalnego wyglądu. Ale wtedy nie zależało mi przecież na tym, by koniecznie udawać zwykłego człowieka.

— Mam tylko minuty — powiedziałem jej natychmiast — ale to, co chcę ci powiedzieć, jest najwyższej wagi. Twój brat walczył dzielnie i zwyciężył w pojedynku — ale czekaj. Musisz wiedzieć, że nie żyje. Śmierć obeszła się z nim bezwzględnie, jak złodziej w nocy, i na nic się zdała jego dobroć ani odwaga. Ale nie to jest najważniejsze. Mam ci coś innego do powiedzenia. Zarządzać plantacją możesz ty i właśnie ty możesz ją uratować. Musisz tylko na to być zdecydowana i nie pozwolić, by stało się inaczej. Musisz przejąć pozycję brata bez względu na to, jakie wywoła to zaskoczenie, głosy protestu czy plotki. Nie słuchaj tego. Wasza ziemia jest dzisiaj taka sama, jak wczoraj, gdy żył jeszcze brat. Nic się nie zmieniło. Musisz zająć jego miejsce. Jeśli tego nie uczynisz, stracicie ziemię, a rodzina będzie zgubiona. Zostaniecie wszystkie z niewielką pensją, skazane na połowę, a może nawet mniej tego, co życie może wam ofiarować. Zapamiętaj więc: Nie podejmuj żadnej decyzji, zanim nie usłyszysz mojej rady. Niech moje wizyty tutaj napełnią cię odwagą, jeśli kiedykolwiek będziesz się wahać. Ty musisz wziąć wasze przyszłe życie w swoje ręce. Ty, gdyż twój brat nie żyje.

Patrząc na nią widziałem, że słyszała każde słowo z tego, co jej powiedziałem. Chciała mi zadać masę pytań, ale nie protestowała, kiedy oznajmiłem, że nie mam już czasu. Używałem wszystkich swoich zdolności, aby tak szybko zostawić ją samą, żeby wyglądało na to, że po prostu zniknąłem. Z ogrodu widziałem jeszcze jej twarz w blasku świec. Widziałem, jak szukała mnie w ciemności, obracając się wokoło. Zobaczyłem też, jak przeżegnała się i weszła do środka, do sióstr.

Wampir uśmiechnął się.

— Tak jak przewidziałem, nikt w sąsiedztwie nie przejął się zjawą, która ukazać się miała Babette Freniere, ale już w pierwszych dniach żałoby wybuchł skandal, gdy stało się jasne, że to ona będzie samodzielnie prowadzić sprawy plantacji. Tymczasem świetnie sobie radziła. Udało się jej zgromadzić olbrzymi posag dla młodszej siostry, a i sama wyszła za mąż następnego roku. W Pointę du Lac, Lestat i ja prawie wcale ze sobą nie rozmawialiśmy.

— Nadal pan tam mieszkał?

— Tak. Nie byłem jeszcze pewien, czy powiedział mi wszystko, co chciałem wiedzieć. Nadal też musiałem udawać. Moja siostra, na przykład, wychodziła za mąż pod moją nieobecność, kiedy leżałem złożony dreszczami malarycznymi. Coś podobnego przydarzyło mi się także, gdy w biały dzień chowano moją matkę. W tym czasie Lestat i ja siadywaliśmy do obiadu każdej nocy ze starszym panem, imitując odgłosy kolacji, słuchając z rozbawieniem, jak kazał nam zjadać wszystko z naszych talerzy i nie popijać zbyt szybko winem. Moją siostrę i jej męża przyjmowałem podczas niezliczonych okropnych migren w swojej całkowicie zaciemnionej sypialni, z kołdrą pod brodą, tłumacząc się bólem, jaki sprawia mi światło. Powierzałem im wtedy duże sumy, aby inwestowali je dla nas wszystkich. Całe szczęście, jej mąż był skończonym idiotą, nieszkodliwym, ale idiotą, typowym produktem czterech pokoleń małżeństw pomiędzy kuzynami.

Ale chociaż wszystko szło dość gładko, zaczęliśmy mieć pewne problemy z niewolnikami. Znaleźli się wśród nich podejrzliwi, a jak zauważyłem, Lestat nadal zabijał każdego, kogo tylko obrał sobie za ofiarę. Ciągle więc rozchodziły się pogłoski o tajemniczych zgonach i morderstwach w tej części wybrzeża. Główne podejrzenia skierowano na nas. Podsłuchałem to któregoś wieczoru, gdy włóczyłem się niczym cień między chatami czarnych.

Pozwól mi jednak najpierw wyjaśnić pewne szczegóły dotyczące charakteru tych niewolników. Działo się to około 1795 roku. Mieszkaliśmy z Lestatem na plantacji już od czterech lat. Inwestowałem pieniądze, które on zdobywał, powiększając obszar naszej ziemi, nabywając mieszkania i domy w mieście, które później wynajmowałem. Sama praca na plantacji nie przynosiła wiele zysku. Była raczej przykrywką dla naszej działalności niż prawdziwą inwestycją. Mówię „naszej”, ale to nieprawda. Nigdy nie przepisałem niczego na Lestata, a — jak zapewne zdajesz sobie sprawę — byłem wtedy w świetle prawa nadal żywy. Ale w 1795 niewolnicy nie byli wcale tacy, jak to się ich przedstawia w filmach i powieściach o Południu. Wcale nie byli łagodnymi ludźmi o brązowej skórze, w szarych łachmanach, mówiącymi dialektem języka angielskiego. Byli Afrykańczykami lub pochodzili z wysp mórz południowych, niektórzy przybyli tu z Santo Domingo. Byli czarni jak węgiel i całkowicie tutaj obcy. Rozmawiali między sobą w swoich afrykańskich językach albo we francuskim patois. Kiedy śpiewali, śpiewali pieśni ze swych krajów, które unosząc się nad polami tworzyły atmosferę egzotyczną i dziwną i zawsze mnie przerażały, nawet wtedy, gdy jeszcze żyłem jako zwykły człowiek. Byli przesądni i mieli własne tajemnice i tradycje. Krótko mówiąc, wtedy jeszcze ich nie pozbawiono afrykańskiego pochodzenia. Niewolnictwo było przekleństwem ich egzystencji, ale nie byli obrabowani z tych cech, które były charakterystyczne dla ich świata. Tolerowali chrzest i skromne ubranie, jakie narzuciło im francuskie prawo katolickie, ale wieczorami zamieniali swoje tanie sukno na powabne, barwne kostiumy, wyrabiali klejnoty z kości zwierząt i kawałków metalu, który polerowali tak długo, że wyglądał jak złoto. Wtedy, po zapadnięciu zmroku, okolice ich chat w Pointę du Lac stawały się całkowicie obcym krajem. Raczej afrykańskim wybrzeżem niż Ameryką. W taką krainę nawet najsurowszy zarządca nie ośmieliłby się i nie zechciałby wstąpić. Dla wampira było to też wspaniałe miejsce.