Gapił się na mnie, jakbym kłamał. Chwilę później odwrócił wzrok ode mnie i spojrzał zaciekawiony w stronę pokoju starego. Jego twarz wykrzywił straszliwy grymas. Wstałem natychmiast i zajrzałem tam. Lestat niedbale rozparty w nogach łóżka nadal zawzięcie czyścił pilniczkiem swoje paznokcie. Wykrzywiał się przy tym w taki sposób, że widać było wyraźnie jego wielkie zęby. Wampir przerwał. Jego wielkie ramiona trzęsły się od tłumionego śmiechu. Patrzył na chłopaka. Ten wstydliwie spuścił oczy i wbił wzrok w blat stołu. Zdążył jednak przyjrzeć się ustom wampira. Zauważył, że jego wargi były inne niż skóra twarzy, atłasowe i delikatnie zarysowane, ale śmiertelnie blade. Dostrzegł także białe zęby, choć wampir śmiał się w taki sposób, że nie obnażał ich zupełnie. Właściwie to chłopak nie pomyślał o nich aż do tej chwili.
— Możesz sobie wyobrazić — odezwał się ponownie wampir — co to oznaczało? — Musiałem go zabić.
— Co takiego? — odezwał się chłopak.
— Musiałem go zabić. Zaczął uciekać. Mógł wszystkich zaalarmować. Być może dałoby się to jakoś inaczej załatwić, ale nie miałem na to czasu. Pobiegłem więc za nim i dopadłem go w przedpokoju. Zdałem sobie wtedy sprawę, że właśnie robię to, przed czym wzbraniałem się cztery lata, i zatrzymałem się. To był przecież żywy człowiek! W ręku trzymał nóż o kościanym trzonku i gotował się do obrony. Odebrałem go z łatwością i wbiłem mu prosto w serce. Natychmiast przykląkł na kolana, zakrwawionymi palcami obejmując ostrze. Widok krwi, jej zapach doprowadził mnie do szaleństwa. Wydaje mi się, że jęknąłem głośno, ale nie dotknąłem go, nie chciałem. Pamiętam, że Lestat błysnął mi w lustrze nad stolikiem.
— Dlaczegoś to zrobił? — domagał się odpowiedzi. Obróciłem ku niemu twarz z mocnym postanowieniem, że nie może ujrzeć mnie w chwili słabości.
— Stary jest już w przedśmiertnym szoku — oznajmił Lestat i dodał, że nie może zrozumieć nic z tego, co on do niego mówi.
— Niewolnicy, oni wiedzą… musisz do nich iść, przyjrzeć im się — wykrztusiłem. — Ja zaopiekuję się starym.
— Zabij go — powiedział Lestat.
— Oszalałeś — krzyknąłem — on jest twoim ojcem!
— Wiem o tym — odpowiedział — właśnie dlatego ty masz to zrobić. Ja nie potrafię. Gdybym mógł, zrobiłbym to już dawno, przeklęty staruch! — Załamał ręce. — Muszę stąd wyjść. Zobacz, coś zrobił, zabijając tego Murzyna. Nie ma czasu do stracenia. Jego żona przybiegnie tu lada chwila… albo stanie się jeszcze coś gorszego!
Wampir westchnął.
— Wszystko to była prawda. Lestat miał rację. Słyszałem, jak niewolnicy zbierali się wokół domku Daniela, czekając na jego powrót. Daniel był na tyle odważny, że zdobył się na to, by samotnie wejść do nawiedzonego domu. Jeśli nie wróci, niewolnicy wpadną w panikę, zamienią się w niebezpieczną bandę. Powiedziałem Lestatowi, aby ich uspokoił, aby użył całej swej władzy białego pana, jaką ma nad nimi. To mówiąc, wszedłem do sypialni i zatrzasnąłem drzwi. Tu przeżyłem następny szok. Stało się to za sprawą ojca Lestata.
Siedział na łóżku, pochylając się do przodu. Nadal przemawiał do Lestata, błagając go, by mu odpowiedział. Mówił, że rozumie jego gorycz lepiej niż on sam. Był już prawie trupem i nic poza gwałtowną siłą woli nie ożywiało jego ciała. Jego oczy jeszcze głębiej się zapadły, a drżące usta wydawały się jeszcze straszniejsze, w swej starczej, pożółkłej formie. Usiadłem w nogach łóżka. Cierpiałem, że widzę go w takim stanie, więc podałem mu rękę. Nie potrafię nawet opisać, jak bardzo wstrząsnął mną jego widok. Albowiem gdy ja sam zabijam, przynoszę śmierć szybką i bez jej świadomości, pozostawiając ofiarę jakby w zaczarowanym śnie. A to, czego tu doświadczałem, było powolnym rozpadem i gniciem. Ciało nie chciało poddać się wampirowi czasu, który ssał je bezustannie przez lata, aż do końca.
— Lestat — powiedział starzec — choć raz nie bądź dla mnie taki surowy, choć raz bądź dla mnie chłopcem takim, jakim byłeś kiedyś, mój synu!
Powtórzył kilka razy słowo „synu” i powiedział coś jeszcze, czego nie mogłem dosłyszeć, coś o niewinności i niewinności odebranej. Widać było jednakże, że wcale nie postradał zmysłów, jak to sądził Lestat, ale znajdował się w jakimś szczególnym stanie przytomności. Brzemię przeszłości ciążyło na nim z całą mocą, a teraźniejszość, oznaczająca już tylko śmierć, z którą walczył ze wszystkich sił, nie mogła w żaden sposób ulżyć przeszłości. Wiedziałem jednak, że mogę go oszukać, jeśli użyję swego sprytu i umiejętności. Pochylając się blisko nad nim, wyszeptałem: „Ojcze”.
Nie był to glos Lestata, to był mój głos, cichy szept. Ale on uspokoił się natychmiast i pomyślałem, że teraz mógłby umrzeć. Trzymał mnie jednak za rękę jak tonący brzytwy. Mówił coś o wiejskim nauczycielu — podał jakieś przekręcone nazwisko — który odkrył w chłopcu o imieniu Lestat wybitnego ucznia i błagał, by mógł zabrać go do klasztoru na dalszą naukę. Stary przeklinał siebie za to, że zmusił chłopca, by został w domu, i za to, że spalił jego książki.
— Musisz mi wybaczyć, Lestat — zapłakał.
Mocniej uścisnąłem jego rękę, mając nadzieję, że może to wystarczy za odpowiedź, ale staruszek powtórzył:
— Masz wszystko, co potrzeba, aby wspaniale żyć, ale jesteś równie nieczuły i brutalny jak kiedyś, choć wtedy nigdy nie było końca pracy, a zimno i głód znaliśmy dobrze! Lestat, pamiętaj. Byłeś z nich najszlachetniejszy i najdelikatniejszy. Bóg mi wybaczy, jeśli ty mi wybaczysz!
W tej chwili prawdziwy Lestat pojawił się w drzwiach. Na migi pokazałem mu, by się nie odzywał, ale on udawał, że tego nie dostrzega. Musiałem więc szybko wstać, by ojciec nie był zaskoczony tym, że słyszy nagle syna z pewnej odległości.
Niewolnicy uciekli, nim Lestat zbliżył się do nich.
— Ale są gdzieś tam, zbierają się w ciemnościach, słyszę ich — dodał.
Potem wlepił wzrok w starego.
— Zabij go, Louis! — powiedział do mnie. W jego głosie po raz pierwszy usłyszałem nutkę prośby. Zaraz jednak znów wpadł we wściekłość. — No dalej!
— Pochyl się nad nimi i powiedz mu, że wszystko mu wybaczasz, że wybaczasz mu, że zabrał cię ze szkoły, kiedy byłeś chłopcem. Powiedz mu to teraz!
— Co? — Lestat wykrzywił się, tak że jego twarz wyglądała teraz jak naga czaszka. — To, że zabrał mnie ze szkoły? — Wzniósł ręce do góry. — Do diabła z nim. Zabij go — wyrzucił z siebie.
— Nie — odparłem — przebacz mu albo zabij go sam. Dalej, zabij własnego ojca!
Stary człowiek błagał, byśmy powiedzieli mu, o czym mówimy. Ciągle wołał: „synu, synu”, a Lestat tańczył jak szalony wokół łóżka, jak gdyby nogami chciał przebić podłogę.
Podszedłem do koronkowych zasłon. Widziałem i słyszałem niewolników otaczających nasz dom, ich czarne kontury wplecione w noc, zbliżające się.
— Byłeś Józefem pośród swych braci — rzekł stary — najlepszym z nich, ale skąd miałem to wiedzieć? Zrozumiałem to dopiero, kiedy odszedłeś, kiedy wszystkie te lata minęły, nie dając mi żadnego ukojenia, żadnego pocieszenia. A wtedy ty wróciłeś i zabrałeś mnie z farmy, ale to już nie byłeś ty. To nie był ten sam chłopak.