Obróciłem się w kierunku Lestata i dosłownie zaciągnąłem go do łóżka. Nigdy dotąd nie widziałem go tak osłabionego, a zarazem tak wściekłego. Odepchnął mnie od siebie, a potem przykląkł przy łóżku, patrząc na mnie spode łba. Byłem jednak zdecydowany, wyszeptałem:
— Przebacz mu!
— W porządku ojcze, zaśnij w spokoju. Nie mam do ciebie żadnej urazy — powiedział Lestat głosem cienkim i napiętym od skrywanej złości. Stary obrócił się na poduszce i zamruczał coś cicho, z ulgą, ale Lestata już tam nie było. Zatrzymał się na krótko przy drzwiach, rękoma zatykał sobie uszy.
— Nadchodzą — szepnął, a potem obrócił się tak, by mógł mnie widzieć i dodał: — Bierz go. Na Boga, bierz!
Stary nawet nie uświadamiał sobie tego, co wydarzyło się potem. Nigdy już nie obudził się ze swego odurzenia. Pozwoliłem mu szybko wykrwawić się, zadając długie i głębokie cięcie, tak że wkrótce umarł. Nie chciałem, by umierał, zaspokajając moją diabelską namiętność. Ta myśl była mi wstrętna. Wszystko to jednak nie miało już znaczenia. Postanowiłem spalić dom. Nie czekało nas tu już nic dobrego.
Tymczasem Lestat uganiał się za niewolnikami. Sam był w stanie zostawić za sobą takie spustoszenie, że w rezultacie nie pozostałby nikt, kto mógłby opowiedzieć o tej nocy w Pointę du Lac. Teraz i ja przyłączyłem się do niego. Do tej pory zawsze jego dzikość była dla mnie nie do pojęcia, tej nocy ja również obnażyłem kły gotowy do zabijania. Mój równy krok pozwalał z łatwością doścignąć ich niezdarny i żałosny bieg, gdy zapadła zasłona śmierci, czy raczej szaleństwa i wściekłości. Nie im było mierzyć się z siłą i sprawnością wampira. Niewolnicy rozpierzchli się we wszystkich kierunkach. Wbiegłem z powrotem schodami na górę, aby podłożyć ogień.
Lestat wielkimi susami dogonił mnie.
— Co robisz? — wykrzyknął. — Oszalałeś!
Nie było już jednak sposobu, by powstrzymać ogień.
— Uciekli, a ty to wszystko niszczysz.
Nie przestawał się obracać i spoglądać po raz ostatni na delikatny przepych saloniku.
— Wyciągnij swoją trumnę. Masz trzy godziny do brzasku — powiedziałem. Dom był już stosem pogrzebowym.
— Czy ogień był niebezpieczny dla pana? — zapytał chłopak.
— Z całą pewnością — odpowiedział wampir.
— Czy wrócił pan tej nocy do kaplicy? Czy było to bezpieczne?
— Nie, bez wątpienia nie. Około pięćdziesięciu niewolników rozpierzchło się po okolicy. Wielu z nich nie bardzo się uśmiechało życie uciekiniera i z całą pewnością uciekli na plantację Freniere’ów albo na południe, w dół rzeki, do Bel Jardin. Oczywiście, nie miałem zamiaru nocować w kaplicy. Ale wtedy w ogóle mało było czasu na to, by udać się gdziekolwiek.
— A ta kobieta, Babette? — zapytał chłopak. Wampir uśmiechnął się.
— Tak, poszedłem do Babette. Mieszkała wtedy na plantacji ze swoim młodym mężem. Miałem dostatecznie dużo czasu, aby załadować swoją trumnę na wóz i pojechać do niej.
— A co z Lestatem? Wampir westchnął.
— Lestat pojechał ze mną. On sam miał zamiar udać się do Nowego Orleanu i próbował mnie nawet do tego przekonać, ale kiedy zobaczył, że jestem zdecydowany udać się na plantację Freniere’ów, również uznał to rozwiązanie za najszczęśliwsze. Prawdopodobnie w ogóle nie udałoby się nam dotrzeć do Nowego Orleanu. Robiło się już jasno. Nie dla ludzkich oczu, ale dla nas było to wyraźne.
Jeśli chodzi o Babette, to odwiedziłem ją jeszcze kiedyś. Jak ci mówiłem, Babette stała się zgorszeniem całego wybrzeża, po tym jak została sama na plantacji, w domu bez mężczyzn, a nawet bez starszej kobiety. Jej największym problemem było to, że mogła osiągnąć sukces finansowy jedynie kosztem izolacji i społecznego ostracyzmu. Jej wrażliwa natura powodowała, że nie uważała bogactwa za rzecz najistotniejszą. Natomiast rodzina, potomstwo — to było coś, co posiadało dla niej wartość. Chociaż radziła sobie doskonale z plantacją, cały ten skandal odbił się na jej psychice. Wewnętrznie zaczęła się już poddawać. Wtedy, którejś nocy, przyszedłem do niej do ogrodu. Nie pozwalając jej patrzeć na moją twarz, oznajmiłem najłagodniejszym głosem, na jaki było mnie stać, że jestem tą samą osobą, z którą wcześniej rozmawiała, że wiem, jak wygląda jej życie i jak cierpi.
— Nie oczekuj, że ludzie to zrozumieją — powiedziałem jej — to głupcy. Chcą, żebyś z powodu śmierci twego brata wycofała się z interesów. Musisz się im przeciwstawić, ale trzeba to zrobić tak, by nikt nie mógł ci nic zarzucić.
Cały czas słuchała mnie w milczeniu. Powiedziałem jej, aby wydała uroczysty bal połączony z jakąś okazją, najlepiej religijną. Mogłaby, na przykład, wybrać sobie jakiś klasztor w Nowym Orleanie, jakikolwiek, i zaplanować bal filantropijny. Powinna zaprosić najbliższych przyjaciół swej zmarłej matki w charakterze opiekunów balu. Wszystko to powinna robić z absolutną pewnością siebie. Przede wszystkim z pewnością i przekonaniem. Właśnie pewność siebie i moralna czystość były tu najważniejsze.
No cóż, Babette uznała to za genialny pomysł.
— Nie wiem, kim jesteś i pewnie nie powiesz mi tego — powiedziała (to była prawda, nie zamierzałem tego uczynić) — ale mam prawo przypuszczać, że jesteś chyba aniołem.
Błagała, bym pozwolił jej zobaczyć moją twarz. To jest, błagała tak, jak czynią to ludzie pokroju Babette, nie przywykli do jakichkolwiek próśb. To nie znaczy, że była zbyt dumna. Była po prostu uczciwa i miała bardzo silną osobowość, co sprawia, że jej błaganie… ale widzę, że chcesz mi zadać jakieś pytanie. — Wampir przestał mówić.
— Ależ nie, nie — odrzekł chłopak, początkowo starając się to ukryć.
— Nie wahaj się zadawać pytania. Jeśli tylko coś jest nie dopowiedziane… — Twarz wampira pociemniała, zmarszczył brwi, a na jego czole pojawiły się dwa wgłębienia, tuż nad lewą brwią, jak gdyby ktoś wcisnął tam palec. Nadawało mu to szczególnego wyglądu kogoś, kto ma głębokie zmartwienie. — Jeśli tylko jest coś niejasnego w tym, co mówię…
Młody mężczyzna przyłapał się na wpatrywaniu w oczy wampira, na przyglądaniu się jego rzęsom, które jak delikatne, czarne druciki wystawały z cieniutkich i miękkich powiek.
— Pytaj śmiało — usłyszał głos wampira.
— Babette. Mówi pan o niej w szczególny sposób — odrzekł wreszcie. — Można by odnieść wrażenie, że miał pan do niej szczególny stosunek.
— Czy z tego, co mówiłem, można odnieść wrażenie, że nie jestem zdolny do uczuć? — zapytał wampir.
— Ależ nie. Naturalnie. Współczuł pan temu staremu człowiekowi. Został pan przy nim, aby ulżyć jego ostatnim chwilom, choć sam znajdował się pan w niebezpieczeństwie. I to, co odczuwał pan w przypadku młodego Freniere, kiedy Lestat chciał go zabić… Wszystko to wiele wyjaśnia. Ale zastanawiam się właśnie… czy miał pan jakieś specjalne uczucia wobec Babette? I czy to przypadkiem nie słabość do niej sprawiła, że chronił pan całą jej rodzinę?
— Masz na myśli miłość? — powiedział wampir. — Dlaczego wahasz się użyć tego słowa?
— Ponieważ wspomniał pan o niezaangażowaniu, obojętności — odparł chłopak.
— Jak sądzisz, czy aniołowie są wewnętrznie niezaangażowani?
Chłopak myślał przez chwilę.
— Tak — odparł wreszcie.
— Ale czy nie są zdolni do miłości? — zapytał wampir. — Czyż nie spoglądają w oblicze Boga z całkowitym oddaniem i miłością?
Chłopak znów zastanowił się.
— Miłością lub uwielbieniem i adoracją — odrzekł po chwili.