Выбрать главу

— Co za różnica? — zapytał wampir w zadumaniu. — Co za różnica?

Z całą pewnością nie czekał na odpowiedź.

— Aniołowie odczuwają miłość, dumę… dumę, a może zarozumiałość z powodu upadku swych braci… i nienawiść. Silne przemożne uczucie osób niezaangażowanych w życie, w których uczucie i wola to jedno — powiedział w końcu. Wpatrywał się teraz nieruchomo w blat stołu, jak gdyby ponownie zastanawiał się nad całym tym problemem i niezupełnie był zadowolony ze swych konkluzji. — Odczuwałem w stosunku do Babette… coś bardzo silnego, silne uczucie, co prawda, nie najsilniejsze, o jakim wiem, że istnieje pośród istot ludzkich — znów spoglądał na chłopaka — ale bardzo silne. Babette była dla mnie, na swój sposób, idealną istotą ludzką…

Poruszył się na krześle. Peleryna przesunęła się po nim miękko. Obrócił twarz ku oknu. Chłopak pochylił się do przodu i sprawdził taśmę. Potem wyciągnął drugą kasetę z teczki, prosząc o wybaczenie przerwał wywód wampira i włożył ją do magnetofonu.

— Obawiam się, że zadałem pytanie zbyt osobiste. Nie chciałem, nie miałem takiego zamiaru… — W jego głosie wyczuwało się lekki niepokój.

— Nie, nic podobnego — odrzekł wampir, spoglądając nagle na niego. — To pytanie było bardzo na temat. Tak, byłem zdolny do miłości i odczuwałem ją w pewnym stopniu w stosunku do Babette, choć nie była to największa miłość w moim życiu. Miłość do Babette była jakby zapowiedzią większego uczucia.

Ale pora wrócić do naszej historii. Bal dobroczynny wydany przez Babette okazał się sukcesem i jej powrót do życia towarzyskiego został dzięki temu ugruntowany. Jej pieniądze, hojnie rozdawane, usunęły jakiekolwiek wątpliwości wśród rodzin kawalerów starających się o rękę, i wkrótce też wyszła za mąż. W letnie noce często ją odwiedzałem, nigdy jednak nie dopuszczałem, by mnie dostrzeżono, czy choćby zdano sobie sprawę z mojej obecności. Przychodziłem, by ujrzeć, że jest szczęśliwa i widząc ją taką, sam odczuwałem radość i szczęście.

Tej nocy, po pożarze w Pointę du Lac, zaprowadziłem do Babette także i Lestata. Dawno by pozabijał wszystkich z jej rodziny, gdybym go przed tym nie powstrzymywał. Teraz sądził, że mu na to pozwolę.

— A co by to dało? — zapytałem — nazywasz mnie idiotą, a sam nim jesteś. Czy myślisz, że nie wiem, dlaczego uczyniłeś mnie wampirem? Nie potrafiłeś żyć samodzielnie, nie radziłeś sobie nawet z najprostszymi rzeczami. Od lat to ja wszystko załatwiam, podczas gdy ty rozpierasz się w fotelu. Nie ma już niczego, co mógłbyś mi jeszcze opowiedzieć o życiu. Nie potrzebuję cię. Nie mam z ciebie absolutnie żadnego pożytku. To ty mnie potrzebujesz i uprzedzam cię, jeśli dotkniesz choć jednego z niewolników Franiere, pozbędę się ciebie. Może będziemy musieli walczyć ze sobą, ale nie potrzebuję ci chyba uświadamiać, że mam więcej rozumu w małym palcu niż ty w głowie. Rób więc tak, jak ci mówię.

No cóż, zaskoczyło go to, choć jak mi się wydaje, nie powinno. Zaprotestował oczywiście, utrzymywał, że wiele jeszcze rzeczy muszę od niego usłyszeć. O zagrożeniach, jakie na mnie czekają, o ludziach, których powinienem się strzec, o miejscach na świecie, gdzie nie powinienem pod żadnym pozorem się pojawiać, i tak dalej. Nie mogłem już dłużej tych nonsensów wysłuchiwać. Nie miałem na to zresztą czasu. U zarządcy plantacji Freniere paliły się już światła. Ten raźno się uwijał i próbował uspokoić zbiegłych z naszej plantacji niewolników, jak i stłumić narastający niepokój wśród swoich. Pożar w Pointe du Lac był stąd wyraźnie widoczny na tle nieba. Babette, rzeczowa w działaniu, wysłała wozy z niewolnikami pod nasz dom, aby pomagali przy gaszeniu. Przerażonych zbiegów oddzielono od reszty niewolników. Na razie jeszcze nikt nie dawał wiary ich niesamowitym opowieściom, uważając je za wybryk niewolniczej głupoty. Babette wiedziała, że coś strasznego i przerażającego musiało się wydarzyć. Podejrzewała morderstwo, choć rzecz jasna, nie myślała o żadnych rzeczach nadprzyrodzonych. Siedziała w gabinecie, sporządzając notatki dotyczące pożaru na plantacji, gdy wsunąłem się do jej pokoju. Był już prawie ranek i pozostało mi zaledwie parę minut, aby przekonać ją, że musi nam pomóc. Zacząłem mówić do niej, gdy była odwrócona do mnie tyłem. Nie pozwoliłem jej spojrzeć na mnie, a ona spokojnie wysłuchała, co mam jej do powiedzenia. Wyjawiłem jej, że musimy dostać pokój, gdyż wymagamy odpoczynku.

— Nigdy nie sprowadziłem na twój dom żadnego nieszczęścia czy kłopotów. Teraz proszę cię o klucz i o obietnicę, że nikt, absolutnie nikt, nie wejdzie do tego pokoju aż do jutrzejszej nocy. Wtedy wytłumaczę ci wszystko — byłem prawie na krawędzi rozpaczy. Niebo już się rozjaśniało. Lestat czekał w pobliżu z naszymi trumnami.

— Ale dlaczego zjawiłeś się właśnie u mnie? — zapytała.

— A dlaczego nie? — odparłem. — Czyż nie pomogłem tobie wtedy, gdy tego właśnie najbardziej potrzebowałaś? Czy dwukrotnie nie ofiarowałem ci dobrej rady?

Gdy to mówiłem, widziałem już cień Lestata w oknie gabinetu. Rzucał się tam w panice.

— Daj mi klucz do któregokolwiek z pokoi tego domu. Nie pozwól nikomu zbliżać się do drzwi za dnia. Przyrzekam, że nigdy nie wyrządzę tobie krzywdy.

— A jeśli tego nie zrobię… — odpowiedziała. — Jeśli uważam, że jesteś wysłannikiem szatana?

Zrobiła ruch, jakby chciała odwrócić głowę. Sięgnąłem po świecę i zgasiłem ją. Obróciła się i ujrzała tylko moje kontury na tle szarzejących okien.

— Jeśli tego nie uczynisz, sądząc, że jestem diabłem, umrę — odpowiedziałem spokojnie. — Daj mi klucz. Mógłbym cię teraz zabić, gdyby taka była moja wola, czy tego nie rozumiesz?

Przysunąłem się bliżej, tak że zobaczyła mnie wyraźniej. Cofnęła się gwałtownie, zaciskając palce na oparciu krzesła. — Ale nie zrobię tego. Prędzej sam umrę, niż zrobię ci jakąś krzywdę. Umrę, jeśli nie dasz mi tego klucza.

Dopiąłem celu. Co pomyślała, nie wiem. Ale dała mi na noc jedną z parterowych piwniczek, w której dojrzewało wino. Jestem pewien, że widziała, jak Lestat i ja wtaszczyliśmy tam swoje trumny. Przekręciłem klucz w zamku i zabarykadowałem drzwi.

Minął dzień. Następnego wieczoru Lestat był już na nogach, gdy się przebudziłem.

— A więc dotrzymała słowa.

— Tak, a nawet zrobiła jeszcze więcej. Nie tylko uszanowała spokój naszego zamkniętego pokoju, ale i sama pozamykała go od zewnątrz.

— No, a historie opowiadane przez niewolników… słyszała je przecież.

— Owszem. Lestat pierwszy odkrył, że jesteśmy zamknięci od zewnątrz. Wściekł się. Planował przedostać się do Nowego Orleanu tak szybko, jak tylko było to możliwe. Teraz zaczął patrzeć na mnie podejrzliwie.

— Potrzebowałem ciebie tak długo, jak długo żył mój ojciec — powiedział do mnie, rozpaczliwie szukając jakiegoś ukrytego wyjścia z piwniczki. Nie znalazł go jednak. — Nie myśl, że zgodzę się na wszystko, co zaproponujesz, uprzedzam cię.

— Nie chciał nawet odwrócić się i spojrzeć na mnie. Usiadłem, wytężając słuch, aby zrozumieć głosy w pokojach nad nami. Pragnąłem, by przestał wreszcie gadać. Nie zależało mi bynajmniej na tym, by ujawnić swoje uczucia wobec Babette i związane z tym nadzieje. Myślałem o czymś innym. Pytałeś mnie o uczucia i stan niezaangażowania. Jednym z aspektów, nazwałbym to, uczuciowego niezaangażowania jest swoista dychotomia myśli. Wiesz, że jesteś w niebezpieczeństwie, które grozi ci nawet śmiercią, a jednocześnie możesz myśleć o czymś bardzo abstrakcyjnym i odległym. Tak właśnie wtedy działo się ze mną. Rozmyślałem o tym, jak wyrafinowana mogłaby być nasza przyjaźń, Lestata i moja. Jak mało przeszkód stało na drodze do urzeczywistnienia tego i jak wiele moglibyśmy jeszcze wspólnie przeżyć. Być może bliskość Babette spowodowała, że znalazłem się w takim stanie. Czyż jednak mogłem tak prawdziwie ją poznać? Jedynym sposobem było odebranie jej życia, stanie się jednością z nią, w uścisku śmierci, kiedy to dusza jest jednym z sercem i karmi się nim. Ale moja dusza pragnęła poznać Babette bez potrzeby zabijania jej, bez konieczności pozbawiania jej życia, każdej kropli krwi. A Lestat? Jakże mogliśmy się poznać? Gdyby choć trochę był człowiekiem z charakterem, o niewielkiej zdolności myślenia i wyobraźni. Przypomniałem sobie słowa starego. Lestat był kiedyś wspaniałym uczniem, kochał książki, które zostały spalone. Ja znałem tylko Lestata, który szydził sobie z mojej biblioteki, nazywał ją stosem śmiecia i kurzu, wyśmiewał nieustannie moje czytanie, moje rozmyślania. Uświadomiłem sobie nagle, że dom nad naszymi głowami uspokajał się. Od czasu do czasu słychać było tylko czyjeś kroki i skrzypienie desek, a światło, jakie dochodziło do nas przez szpary w deskach, dawało nikłą, migocącą iluminację. Widziałem, jak Lestat bada ceglane ściany piwniczki z zaciętą twarzą, wykrzywioną w prawdziwie ludzkim grymasie zawodu i frustracji. Byłem całkowicie przekonany o tym, że nasze drogi muszą się rozejść. Natychmiast, choćby rozdzielić nas miał nawet ocean. Zdałem sobie sprawę, że tolerowałem go tak długo tylko z powodu własnych wątpliwości. Oszukiwałem siebie, że zostaję z nim dla starca, dla mojej siostry i jej męża. Ale tak naprawdę obawiałem się, że zna jako wampir pewne podstawowe sekrety naszego życia, których ja sam nie jestem w stanie odkryć. Co więcej, był jedyną istotą pokrewną, jaką znałem. Nigdy dotąd nie powiedział mi, jak sam został wampirem, ani też gdzie mógłbym spotkać kogoś z naszego gatunku. Wszystko to bardzo mnie niepokoiło przez te cztery lata. Nienawidziłem go, chciałem odejść od niego ale przecież, czy mogłem go zostawić?