Tymczasem, gdy wszystkie te myśli przychodziły mi do głowy, Lestat kontynuował swoją diatrybę. Mówił, że mnie nie potrzebował, że nie zamierza godzić się ze wszystkim, a już specjalnie z jakimkolwiek zagrożeniem ze strony Babette.
— Powinniśmy być gotowi, jak tylko drzwi się otworzą — dodał. — Pamiętaj — powiedział do mnie na koniec — szybkością i siłą nie mogą się z nami równać. I strach. Pamiętaj, abyś zawsze wywoływał strach. Tylko nie bądź czasem sentymentalny! Za dużo by nas to kosztowało.
— Lestat, chcesz iść własną drogą, kiedy to się już skończy i wydostaniemy się stąd? — zapytałem go. Chciałem, by to potwierdził. Ja sam nie miałem odwagi. A może raczej nie bardzo jeszcze wiedziałem, czego pragnę.
— Chcę się dostać do Nowego Orleanu — powiedział. — Uprzedzam, że już ciebie nie potrzebuję. Ale aby się stąd wydostać, musimy trzymać się razem. Ty nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak wykorzystać swoje nadzwyczajne siły i możliwości. Nie masz właściwego poczucia tego, kim jesteś. Proszę bardzo, użyj swojego daru przekonywania wobec tej kobiety, jeśli nadejdzie sama. Ale jeśli przyjdzie z innymi, bądź przygotowany na to, by zachować się tak, jak przystoi prawdziwemu wampirowi.
— To znaczy jak? — zapytałem, bo nigdy dotąd nie wydawało mi się to taką tajemnicą. — Kim ja właściwie w takim razie jestem?
Popatrzył na mnie z odrazą i uniósł gwałtownie do góry ręce.
— Bądź przygotowany… — dodał, obnażając swoje wspaniałe ostre zęby — do zabijania!
Nagle spojrzał na deski podłogowe nad nami.
— Tam na górze zamierzają chyba spać, słyszysz? Zamilkliśmy. Lestat chodził po pomieszczeniu, a ja siedziałem zamyślony, zastanawiając się, co mógłbym powiedzieć Babette lub raczej — co właściwie odczuwam w stosunku do Babette?
Po pewnym czasie, a trwało to dość długo, nad drzwiami zabłysło światło. Lestat gotował się do skoku. Otworzyły się drzwi. To była Babette. Sama. Weszła do pomieszczenia, przyświecając sobie lampą, nie widziała Lestata, który stał ukryty za nią i cały czas wpatrywał się we mnie.
Nigdy przedtem nie widziałem jej takiej. Włosy miała rozpuszczone do snu, długie, czarne fale zarzucone do tyłu na biały szlafrok. Twarz miała napiętą i malowało się na niej zatroskanie i przestrach. Wszystko to sprawiało, że wydawała się jakby w gorączce, a jej duże brązowe oczy były jeszcze większe. Kochałem jej siłę i uczciwość, całą potęgę jej duszy. Ale nie odczuwałem fizycznego pociągu do niej, takiej namiętności, jaką na przykład ty mógłbyś odczuwać. Choć niewątpliwie wydawała mi się powabniejsza niż jakakolwiek kobieta spośród tych, które znałem za czasów śmiertelnego życia. Nawet w surowym szlafroku jej ramiona i piersi były okrągłe i miękkie. Miała intrygującą duszę, ubraną w dodatku w fascynujące ciało. Ja, który jestem twardy i odporny, a w tej chwili jeszcze zdecydowany na wszystko, poczułem, że nie mogę oprzeć się jej nieodpartemu urokowi. Wiedząc jednak, że mogłoby to skończyć się bardzo źle dla nas, odwróciłem się natychmiast. Zastanawiałem się, czy jeśli zdążyła spojrzeć w moje oczy, dostrzegła, że są martwe i bezduszne.
— Więc to ty jesteś tym, który był u mnie wcześniej — powiedziała wreszcie, jak gdyby nie była pewna.
— I to ty jesteś właścicielem Pointe du Lac. Ty!
Wiedziałem już, gdy mówiła, że musiały dotrzeć do niej najdziksze opowiadania dotyczące ostatniej nocy. Nie było sensu przekonywać jej czy kłamać. Już przedtem przecież objawiłem się jej w swojej nienaturalnej powierzchowności.
— Nie zamierzam uczynić ci krzywdy — odrzekłem. — Potrzebuję tylko wozu i koni… Moje własne konie zostawiłem zeszłej nocy na pastwisku.
Zdawało się, że nie słyszy mnie. Podeszła bliżej, zdecydowana uchwycić moją postać w świetle trzymanej lampy.
Ujrzałem Lestata tuż za nią. Jego cień zlewał się z cieniem Babette. Był gotowy do ataku i niebezpieczny.
— Dasz mi ten wóz? — nalegałem. Wpatrywała się we mnie, z lampą podniesioną do góry i właśnie wtedy, gdy chciałem odwrócić wzrok, dostrzegłem, że jej twarz zaczęła się zmieniać, stała się nieruchoma, bez wyrazu, jakby jej dusza traciła świadomość. Zamknęła oczy i potrząsnęła głową. Przyszło mi do głowy, że w jakiś sposób wprowadziłem ją w trans, bez szczególnego wysiłku z mej strony.
— Kim jesteś? — wyszeptała. — Jesteś wysłannikiem Szatana? Byłeś wysłannikiem Szatana, kiedy zjawiłeś się u mnie po raz pierwszy?
— Diabłem? — zapytałem. Zmartwiło mnie to bardziej, niż myślałem. Jeśli tak sądzi to i moją radę uzna za szatańską. To z kolei zmieni całkowicie jej zapatrywanie na swoje własne życie. A przecież jest pełne godności i dobre. Wiedziałem więc, że nie wolno mi na to pozwolić. Jak wszyscy silni ludzie zawsze skazana była na pewną samotność; żyła trochę poza nawiasem, nie społecznie, lecz towarzysko. Całe jej życie mogło teraz zostać wyraźnie naruszone, gdyby miała zakwestionować swoją własną dobroć. Wpatrywała się we mnie z nie ukrywanym przerażeniem, ale tak, jakby w tym przerażeniu zapomniała zupełnie, w jakim znajduje się niebezpieczeństwie. W tym momencie Lestat, którego przyciągała słabość jak spragnionego woda, chwycił ją za przegub dłoni. Krzyknęła i upuściła lampę. Płomienie skoczyły na rozchlapaną naftę, a Lestat popchnął ją do tyłu w kierunku otwartych drzwi.
— Sprowadź wóz! — rozkazał. — Już, zaraz, i konie. Jesteś w śmiertelnym niebezpieczeństwie. I nie mów nic o żadnych diabłach.
Przeskoczyłem przez płomienie, krzycząc na Lestata, by ją zostawił. Nadal przytrzymywał Babette za przeguby dłoni.