Jednak tak naprawdę, to właśnie diabła widziałem w krajobrazie moich myśli, to właśnie o nim teraz myślałem. Odwróciłem się od niej. Nie słyszała mnie, nie słuchała mnie nawet. Lestat był już gotów, wiedziałem o tym. Był gotów z wozem i końmi, jakby czekał tam od lat. Spojrzałem w górę schodów. Odniosłem nagle wrażenie, że to mój jedyny brat tam stoi. Mówi coś do mnie podnieconym głosem, coś, co dla niego jest niezwykle ważne, rozpaczliwie istotne. Ale złudzenie szybko minęło. Nagle usłyszałem dźwięk, coś jakby drapanie, i wybuchło jasne światło.
— Nie wiem, czy pochodzę od diabła czy nie! Nie wiem kim jestem — wykrzyknąłem w kierunku Babette. — Mam żyć do końca świata, a nie wiem nawet, kim jestem!
Światło pochodziło od latarni, którą Babette zapaliła nagle zapałką i trzymała teraz tak, że nie mogłem dostrzec jej twarzy. Przez chwilę nic nie widziałem oślepiony światłem, i wtedy nagle zostałem uderzony z całej siły latarnią. Szkło rozprysło się na cegły, a płomienie objęły moje nogi i twarz. Usłyszałem z ciemności krzyk Lestata:
— Zgaś to, zgaś to, idioto. Spalisz się! — I poczułem oślepiony, że coś zwala mnie z nóg. To była rzucona marynarka Lestata. Upadłem bezbronny na filar, obezwładniony nie tyle ogniem i uderzeniem, co raczej faktem, że Babette zdecydowała się mnie zniszczyć.
Wszystko to wydarzyło się zaledwie w kilka chwil. Ogień został ugaszony i oto klęczałem w ciemnościach z rękoma opartymi na ceglanych stopniach. Lestat u szczytu schodów znów trzymał Babette. Wbiegłem na górę za nim, chwyciłem za szyję i odciągnąłem go do tyłu. Odwrócił do mnie swą rozwścieczoną twarz i kopnął mnie. Przywarłem jednak do niego i ściągnąłem go na siebie, w dół schodów. Babette została u góry. Stała jak sparaliżowana. Zobaczyłem ciemny zarys jej postaci na tle nieba i odblask światła w jej oczach.
— No dalej, chodźmy — wymamrotał, gramoląc się z powrotem na nogi. Babette trzymała rękę na gardle. Wytężyłem wzrok, by przebić się przez ciemność. Jej szyja krwawiła.
— Pamiętaj — zdążyłem krzyknąć do niej — mogłem cię zabić! Albo jemu na to pozwolić. Nie uczyniłem tego jednak. Nazwałaś mnie diabłem. Mylisz się!
— A zatem powstrzymał pan Lestata w samą porę — odezwał się reporter.
— Tak. Lestat potrafił zabijać i wysysać krew w mgnieniu oka. Ale uratowałem tylko fizyczne życie Babette. O tym jednak miałem się dowiedzieć dopiero później.
Minęło półtorej godziny, gdy Lestat i ja dotarliśmy do Nowego Orleanu z końmi śmiertelnie wyczerpanymi po szaleńczej jeździe. Zostawiliśmy wóz na bocznej uliczce, tylko przecznicę od nowego hotelu „Hiszpańskiego”. Lestat zaczepił jakiegoś starszego człowieka. Wziął starego pod ramię i wcisnął mu w rękę pięćdziesięciodolarówkę.
— Idź, zamów nam pokoje — dawał mu wskazówki — i trochę szampana. Powiedz, że to dla dwóch dżentelmenów i zapłać z góry.
Masz. Kiedy wrócisz, dam ci drugą pięćdziesiątkę. I uważaj, będę cię miał na oku.
Jego błyszczące oczy zniewalały starego. Wiedziałem, że go zabije, jak tylko ten wróci z hotelu z kluczami i tak się też stało. Siedziałem w wozie, patrząc zmęczonym wzrokiem, jak stary słabł w moich oczach, aż w końcu skonał. Jego ciało przewróciło się jak worek z kamieniami, gdy Lestat wreszcie oderwał się od niego.
— Dobranoc, słodki książę — powiedział. — A oto twoje pięćdziesiąt dolarów.
Wcisnął banknot do kieszeni marynarki trupa, jak gdyby to był kapitalny dowcip.
Teraz pozostało wśliznąć się do hotelu wejściem od podwórza, i spokojnie wejść na górę do wykwintnych pokoi naszego apartamentu. Szampan już połyskiwał w wiaderkach z lodem. Dwa kieliszki stały na srebrnej tacy. Wiedziałem, że Lestat zaraz napełni jeden z nich i usiądzie, wpatrując się w blady, żółtawy kolor szampana. A ja, nadal w transie, leżałem na kanapie, jakby to, co robił, nie miało dla mnie żadnego znaczenia. „Muszę go zostawić albo umrę!” — pomyślałem. „Byłoby słodko umrzeć teraz”. — Tak, umrzeć. Chciałem już kiedyś umrzeć. Teraz też odczuwałem to samo. Dostrzegałem to z taką przejrzystością i z takim spokojem.
— Jesteś chory — powiedział nagle Lestat. — Już prawie świta.
Odsłonił koronkowe zasłony. Zobaczyłem dachy domów i ciemne niebo, a w górze wielką konstelację Oriona.
— Wyjdź lepiej i zabij, polepszy ci się — powiedział nagle Lestat, otwierając okno. Przeszedł przez parapet i usłyszałem, jak jego buty stuknęły miękko o dach budynku poniżej naszego hotelu. Wyszedł po nasze trumny, przynajmniej jedną z nich. Głód, który odczuwałem, wzbierał we mnie jak gorączka. Wyskoczyłem za nim. Pragnienie śmierci jednak pozostało we mnie. Jak najczystsza myśl przechowywana w głębi duszy, pozbawiona emocji. Ale musiałem się też jakoś odżywiać. Mówiłem ci już wcześniej, że wtedy jeszcze nie chciałem zabijać ludzi. Przeszukiwałem więc dachy w poszukiwaniu szczurów.
— Ale dlaczego… Powiedział pan, że Lestat nie powinien był rozpoczynać wtajemniczenia w zabijaniu od ludzi. Czy to oznaczało… czy to oznacza, że był to pewien wybór natury estetycznej raczej niż moralnej?
— Gdybyś mnie zapytał wtedy, powiedziałbym ci, że zdecydowanie estetycznej, że chciałem poznawać śmierć etapami, kolejnymi stopniami wtajemniczeń, i że doświadczenia związane ze śmiercią człowieka pragnąłem zachować na później, gdy moje rozumienie tych spraw będzie głębsze i dojrzalsze. W rzeczywistości, wszystko to miało jednak podstawy etyczne, moralne. Wszystkie decyzje estetyczne są tak naprawdę decyzjami moralnymi.
— Nie bardzo rozumiem — powiedział chłopak. — Myślałem, że decyzje estetyczne pozostają całkowicie bez związku z etyką czy moralnością. Co, na przykład, z tak banalną sytuacją, kiedy artysta zostawia swoją żonę i dzieci, by móc malować? Albo Neron grający na harfie, gdy płonął Rzym?
— Obie decyzje były decyzjami moralnymi. W umyśle artysty obie służyły wyższemu dobru. Cały konflikt powstaje pomiędzy moralnością artysty i moralnością społeczeństwa, w którym żyje, a nie między estetyką a moralnością czy etyką. Często nie rozumie się tego i stąd tyle tragedii, tyle marnowania talentów. Na przykład, artysta kradnący farby ze sklepu wyobraża sobie, że dokonał nieuniknionego choć niemoralnego wyboru, w związku z czym widzi potem siebie jako pozbawionego łaski. Nieunikniona jest wtedy rozpacz i małostkowa odpowiedzialność, jak gdyby moralność była wielkim, szklanym światem, który może zostać przypadkowo całkowicie strzaskany jednym postępkiem. Muszę ci jednak powiedzieć, że wcale nie to zaprzątało mi wtedy głowę. Wydawało mi się, że zdecydowałem się na zabijanie zwierząt wyłącznie z powodów estetycznych i nie angażowałem się w wielkie moralne pytanie, czy z powodu mojej obecnej natury zostanę potępiony czy nie.
Bo widzisz, choć Lestat nigdy mi nic nie powiedział o diabłach czy piekle, wierzyłem, że i tak stałem się potępiony z chwilą, kiedy tylko przeszedłem na jego stronę, tak jak Judasz musiał w to wierzyć, kiedy zakładał pętlę ze sznura na swoją szyję. Rozumiesz?
Chłopak nie odpowiedział. Przez moment chciał coś powiedzieć, ale zaniechał tego. Widać było wyraźnie wypieki na jego policzkach.
— A czy tak rzeczywiście było? — zapytał cicho.
Wampir nie poruszył się. Uśmiechnął się lekko. Chłopak przypatrywał mu się teraz tak, jak gdyby zobaczył go po raz pierwszy.
— Być może… — odrzekł wampir, poprawiając się na krześle i krzyżując nogi — powinniśmy jednak o wszystkim mówić po kolei, może więc wrócę raczej do głównej historii.