— Tak, proszę — powiedział młody reporter.
— Jak już ci mówiłem, tej nocy byłem wstrząśnięty. Poprzednio zupełnie nie zastanawiałem się nad sprawą mojej tożsamości, teraz jednak myśl o tym całkowicie mną zawładnęła. Być wampirem i żyć dalej — nie bardzo już miałem na to ochotę. No cóż, w rezultacie odczuwałem wszystko tak, jak miałoby to miejsce w przypadku człowieka śmiertelnego. Po prostu dążyłem do zaspokojenia przynajmniej moich pragnień czysto fizycznych, naturalnych, co w moim przypadku było pragnieniem zaspokojenia głodu, pożądania krwi. Sądzę, że użyłem tego jako wytłumaczenia przed samym sobą. Mówiłem ci już, co oznacza zabijanie dla wampira i z tego, co powiedziałem, łatwo możesz sobie wyobrazić, jaka jest różnica między szczurem a człowiekiem.
Zeskoczyłem w mroczną ulicę za Lestatem. Minąłem parę przecznic. Na ulicach było wtedy mnóstwo błota. Miasto w nim tonęło, a w porównaniu z dzisiejszymi czasami światła były rzadkie jak latarnie morskie na oceanie. Nawet przy porannych przebłyskach jedynie okna mansardowe i wysokie ganki odróżniało się w ciemnościach, a dla zwykłego człowieka wąskie uliczki były czarne jak smoła. Czy jestem potępiony? Czy jestem wysłannikiem diabła? Czy moja natura jest szatańska? Zadawałem sobie te pytania bez końca. A jeśli tak jest, to dlaczego buntuję się przeciwko temu, drżę, kiedy Babette zamierza się na mnie płonącą latarnią, odwracam się z obrzydzeniem, kiedy Lestat zabija. W jakim stopniu stałem się już wampirem, a w jakim kierują mną jeszcze ludzkie odruchy?
Dokąd mam pójść? Pragnienie śmierci przesłoniło mi wzrastającą potrzebę nasycenia, krwi. Nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo byłem spragniony, jak moje żyły łaknęły nowej krwi, jak pulsowały moje skronie. W końcu tylko to przedarło się do mojej świadomości, wypełniając mnie trudnym do zniesienia niepokojem. Rozdzierany z jednej strony przez pragnienie samozagłady, a z drugiej, trawiony coraz silniej odczuwanym pędem do zabijania, stałem na pustej, opuszczonej uliczce zupełnie zdezorientowany. Usłyszałem nagle płaczące dziecko, dziewczynkę, gdzieś w głębi stojącego obok domu. Przylgnąłem do ściany. Początkowo, całkiem beznamiętnie, chciałem tylko zrozumieć przyczynę jej płaczu. Zobaczyłem ją za szybą. Była zmęczona, cierpiąca i całkiem sama. Płakała już tak długo, że wkrótce przestałaby chyba z wyczerpania. Wsunąłem rękę pod ciężką drewnianą okiennicę i pociągnąłem tak silnie, że haczyk puścił. Mała siedziała tam w ciemnym pokoju obok martwego ciała kobiety, która nie żyła już od kilku dni. Cały pokój zagracony był walizami i pakunkami, jak gdyby spora grupa ludzi pakowała się tam do odjazdu. Matka dziewczynki leżała na wpół ubrana na podłodze. Jej ciało już się rozkładało, a poza dzieckiem, w pokoju nie było nikogo. Po chwili dziecko dostrzegło mnie i zaczęło mówić, że muszę coś zrobić, aby pomóc jego matce. Dziewczynka miała najwyżej pięć lat. Była bardzo chuda, a na twarzy brud mieszał się ze łzami. Błagała o pomoc. Chciały dostać się na statek, zanim przyszła zaraza. Ich ojciec czekał na nie. Zaczęła potrząsać matką i krzyczeć żałośnie i rozpaczliwie, a potem spojrzała na mnie i znowu zaczęła płakać.
Musisz zrozumieć, że fizyczna potrzeba krwi spalała mnie wewnętrznie. Nie przeżyłbym jeszcze jednego dnia bez posiłku. Były jednak inne możliwości. Ulice roiły się od szczurów, a gdzieś całkiem blisko jakiś pies wył rozpaczliwie. Mogłem uciec z pokoju, gdybym chciał, posilić się gdzieś na dole i z łatwością wrócić. Ale pytanie znowu powróciło i tłukło się w mojej głowie: Czy jestem potępiony? Bo jeśli tak, to dlaczego odczuwam taki żal wobec tej małej, dla jej wymizerowanej twarzyczki? Dlaczego pragnę dotknąć jej drobnych delikatnych ramion, posadzić ją sobie na kolanach, co właśnie zrobiłem, czuć jak pochyla główkę i wtulają we mnie, kiedy delikatnie gładzę jej atłasowe włosy? Dlaczego to robię? Jeżeli jestem potępiony, to muszę pragnąć jej śmierci, muszę uczynić z niej wyłącznie pożywienie dla swojej wyklętej egzystencji, ponieważ będąc potępiony, muszę jej nienawidzić.
I kiedy tak nad tym rozmyślałem, ujrzałem twarz Babette wykrzywioną nienawiścią, gdy trzymała latarnię, czekając na odpowiedni moment, by ją zapalić. I przed oczyma stanął mi Lestat. Nienawidziłem go. Wtedy zrozumiałem, tak, jestem potępiony, a to jest piekło, i w tej samej chwili pochyliłem się i wbiłem zęby w jej malutką szyję. Słysząc jej cichutki krzyk, wyszeptałem, gdy tylko poczułem gorącą krew na ustach:
— To tylko chwila, nie będzie bólu…
Przywarła do mnie i wkrótce nie byłem w stanie nic więcej powiedzieć. Przez cztery lata nie smakowałem ludzkiej krwi, a teraz słyszałem jej serce w tym straszliwym rytmie, I to jakie serce! Szybkie, wytrwałe serce dziecka, bijące niczym malutka pięść waląca w drzwi, krzyczące: Nie chcę umierać, nie chcę umierać, nie mogę umrzeć. Nie mogę… Jej serce ciągnęło moje coraz szybciej, bez wytchnienia, soczysta krew wdzierała się zbyt szybko w moje żyły. Pokój zaczął wirować. Zacząłem, wbrew sobie, wpatrywać się w jej pochyloną główkę, otwarte usta. Spojrzałem na dół, na ponury obraz twarzy matki. Jej na wpół przymknięte powiekami oczy zamigotały przez moment, jakby ożyła! Zrzuciłem z siebie dziecko. Dziewczynka leżała teraz na podłodze jak rzucona na ziemię lalka z powykręcanymi rękami i nogami. Odwracając się w ślepym przestrachu przed matką i gotując się do ucieczki, ujrzałem nagle znajomą postać w oknie. To był Lestat. Cofnął się właśnie nieco od okna i zanosił śmiechem. Jego ciało pochyliło się, jak gdyby tańczył na zabłoconej ulicy.
— Louis, Louis — szydził i wskazywał na mnie swoim długim kościstym palcem, jakby chciał powiedzieć, że przyłapał mnie wreszcie. Jednym susem przeskoczył parapet, odepchnął mnie na bok i chwytając z łóżka cuchnącego trupa matki zaczął tańczyć z nią upiorny taniec.
— Wielki Boże — wyszeptał chłopak.
— Tak, mógłbym powiedzieć to samo — odrzekł wampir. — Potknął się o dziecko, gdy tak ciągnął matkę, zataczając z nią w pokoju coraz większe koła, podśpiewując w tańcu. Jej zmatowiałe włosy opadły na twarz, gdy głowa odbita w podrygu opadła odrzucona do tyłu, a czarna ciecz zaczęła sączyć się z ust. Odepchnął ją na podłogę. Byłem już za oknem i biegłem ulicą, ale w chwilę później dogonił mnie.
— Boisz się, Louis? — krzyknął. — Boisz się? Dziecko żyje, Louis. Zostawiłeś ją jeszcze dyszącą. Czy mam tam wrócić i uczynić ją wampirem? Moglibyśmy ją wykorzystać, Louis. Pomyśl tylko, jakie piękne ubranka moglibyśmy kupować dla niej. Louis, poczekaj. Wrócę tam po nią, jeśli powiesz tylko słówko!
Biegł tak za mną całą drogę do hotelu. Cały czas, nawet gdy wybrałem drogę po dachach, mając nadzieję, że tam go zgubię. Był nadal obok mnie, gdy wskakiwałem w okno saloniku. Obróciłem się z wściekłością i zatrzasnąłem je. Tuż przed nim. Uderzył w nie, z rękoma rozrzuconymi jak ptak, który chce przelecieć przez szkło. Rama zatrzęsła się. Dosłownie postradałem zmysły. Chodziłem po pokoju, zastanawiając się, w jaki sposób go zabić. Wyobraziłem sobie jego ciało spalone na popiół, leżące na dachu poniżej. Rozsądek opuścił mnie całkowicie, zżerała mnie wściekłość. Kiedy wreszcie znalazł się w pokoju, wybijając szybę, zaatakowałem go i walczyliśmy jak nigdy dotąd. Powstrzymała mnie myśl o piekle, myśl o nas, będących dwiema duszami piekielnymi mocującymi się w nienawiści. Straciłem pewność siebie, cel walki, oparcie. Leżałem już wtedy na podłodze, a on stał nade mną z oczyma zimnymi, choć jego pierś unosiła się i opadała ciężko.