Ale pozwól, że wszystko opowiem po kolei. Musieliśmy pojechać drogą w górę rzeki, aż dotarliśmy na otwarte pola. Dopiero tu mogliśmy zostawić ciało. Porwaliśmy jego ubranie, zabraliśmy pieniądze, a przy okazji, co świetnie pasowało do naszego planu, poczuliśmy od niego wyraźny zapach alkoholu. Znałem jego żonę, która mieszkała w Nowym Orleanie. Domyślałem się, w jakim będzie stanie i jak będzie cierpieć, gdy ciało zostanie odnalezione.
Ale bardziej od współczucia, zawładnął mną ból, że nigdy nie dowie się, co się właściwie stało z jej mężem. Że to wcale nie bandyci znaleźli go pijanego na drodze. Kiedy masakrowaliśmy ciało byłem coraz bardziej podniecony. Oczywiście, musisz zdawać sobie sprawę, że cały czas ten wampir, Lestat, nie zachowywał się jak istota ludzka. Nie było w nim więcej cech ludzkich jak, nie przymierzając, w postaci biblijnego anioła.
To zauroczenie jego osobą było nieco wymuszone. Dostrzegałem już wtedy dwuznaczność mojej przemiany w wampira. Z jednej strony, byłem po prostu zauroczony. Lestat całkowicie mną zawładnął. Z drugiej strony jednak, pragnienie samozniszczenia pozostawało. Nadal chciałem być całkowicie potępiony i to właśnie dlatego Lestat przystąpił do mnie, przy pierwszej i drugiej okazji. Tym razem jednak nie niszczyłem siebie, lecz życie innych, zarządcy, jego żony i jego rodziny. Poczułem wewnętrzny sprzeciw. Być może był jeszcze wtedy czas na wycofanie się, na ucieczkę od woli Lestata, gdyby nie to, że wyczuł niezawodnym instynktem, co dzieje się w moim umyśle. Absolutnie niezawodnym instynktem…
Wampir zadumał się.
— Wiedz, że wampiry obdarzone są niezwykle silnym instynktem wyczuwania i odgadywania nawet najdrobniejszych zmian w ludzkiej twarzy. Lestat miał w sobie to ponadnaturalne wyczucie. Wepchnął mnie szybko do powozu i zaciął konie batem. „Chcę umrzeć — zacząłem bełkotać — to ponad moje siły. Chcę umrzeć. Możesz mnie zabić. Pozwól mi umrzeć. Nie chciałem patrzeć na niego, aby na powrót nie znaleźć się pod jego urokiem, nie być oczarowanym jego nadzwyczajną pięknością. On tymczasem wymawiał łagodnie moje imię, śmiejąc się przy tym. Jak powiedziałem, był zdecydowany przejąć moją plantację.
— Czy pewne było, że nie zostawiłby pana w spokoju ? — zapytał chłopak.
— Nie wiem. Znając go tak, jak znam go teraz, powiedziałbym, że raczej zabiłby mnie, niż pozwolił odejść. Ale, rozumiesz, tego właśnie pragnąłem, więc to nie miało znaczenia. Gdy tylko dojechaliśmy do domu, zeskoczyłem z powozu i podszedłem, żyjący trup, do ceglanych schodów, o które roztrzaskał głowę mój brat. Dom był nie zamieszkany od paru miesięcy, zarządca miał swoją własną chatkę. Skwar i wilgoć panujące w Luizjanie sprawiły, że schody zaczęły się już rozsypywać. W szczelinach między cegłami pojawiła się trawa, a nawet, gdzieniegdzie, małe słoneczniki. Pamiętam, że gdy usiadłem na najniższym stopniu, poczułem chłód wilgotnych cegieł. Oparłem o nie głowę i dotknąłem dłońmi woskowych łodyg słoneczników. Szarpnąłem pęk i z łatwością wyrwałem z miękkiej ziemi. „Chcę umrzeć. Zabij mnie” — odezwałem się do wampira. „Teraz jestem winny morderstwa. Nie mogę z tym żyć”.
Uśmiechnął się szyderczo z niecierpliwością człowieka, który słucha oczywistych kłamstw. I wtedy w mgnieniu oka doskoczył do mnie i wpił się we mnie tak, jak to zrobił poprzednio z zarządcą. Z wściekłością próbowałem go od siebie odepchnąć. Kopnąłem go z całej siły i w tym momencie poczułem, jak jego zęby wbijają się w moje gardło, aż żyły nabrzmiały mu na skroniach. Jednym skokiem, o wiele za szybkim, abym mógł to zauważyć, znalazł się nagle na podejściu schodów. Stanął tam, spoglądając pogardliwie na umie. „Myślałem, że chcesz umrzeć, Louis” — szydził.
Chłopak wydał z siebie cichy okrzyk, gdy wampir wypowiedział swoje imię.
— Tak, tak właśnie mam na imię. Po chwili kontynuował dalej:
— Leżałem bezbronny na ziemi, będąc świadkiem własnego tchórzostwa i bezmyślności. Tak bezpośrednio skonfrontowany z nimi. Być może, gdybym miał więcej czasu zdążyłbym zebrać się na odwagę i odebrać sobie życie, a nie skomleć i błagać, by ktoś inny zrobił to za mnie. Ujrzałem siebie w codziennych cierpieniach, mającego nadzieję, że śmierć odnajdzie mnie nieoczekiwanie, przynosząc chwilę wiekuistego odpuszczenia.
Zobaczyłem także, niby w wizji, jak stoję u góry schodów, dokładnie tam, gdzie stał mój brat, a potem spadam z łoskotem. Nie było jednak wtedy czasu na odwagę, czy może powinienem raczej powiedzieć, że nie było w planie Lestata miejsca na nic innego, niż on sam przewidział.
— Posłuchaj dobrze, co ci powiem, Louis — odezwał się do mnie i położył się obok mnie na schodach, gestem tak wdzięcznym i pełnym uroku, że zdał mi się niemal kochankiem. Wzdrygnąłem się, ale on objął mnie swoim ramieniem i przysunął do siebie. Nigdy wcześniej nie byłem tak blisko niego, i teraz, w ciemnym świetle, widziałem wspaniały blask jego oczu i niezwykłą jasność skóry. Gdy tylko poruszyłem się, położył dłoń na moich ustach i powiedział:
— Nie ruszaj się. Teraz będę pił twą krew, lecz nie pozwolę ci umrzeć. Chcę, abyś był spokojny, tak spokojny, abyś mógł usłyszeć, jak twoja krew przepływa do moich żył. Tylko wysiłkiem woli i świadomością chwili możesz utrzymać się przy życiu.
Chciałem jeszcze walczyć, ale przycisnął mnie tak silnie, że całkowicie panował nad moim wyprężonym jak struna ciałem. Gdy tylko zaniechałem oporu, zatopił zęby w mojej szyi.
Oczy chłopaka rozszerzyły się. W trakcie opowieści odsuwał się coraz bardziej i bardziej. Twarz mu stężała, przymrużył oczy, jak gdyby przygotowywał się do odparcia ciosu.
— Czy przydarzyło ci się kiedykolwiek utracić dużą ilość krwi? — zapytał wampir. — Czy znasz to uczucie?
Usta chłopca ułożyły się do wyrazu „nie”, ale nie wydał z siebie żadnego dźwięku. Przełknął ślinę.
— Nie!
— Świece paliły się u góry w holu, tam gdzie wcześniej planowaliśmy śmierć zarządcy. Na galerii kołysała się na wietrze lampa naftowa. Światło świec i lampy zlewało się i migotliwy blask wypełnił klatkę schodową.
— Słuchaj, miej oczy otwarte — wyszeptał Lestat. Czułem jego oddech na szyi. Pamiętam, że gdy mówił, wszystkie włosy na moim ciele zelektryzowały się, a całe ciało drżało. Przypominało to dreszcz namiętności…
Wampir zadumał się. Zgięte palce prawej ręki podłożył pod brodę. Miało się wrażenie, że wyciągniętym palcem dłoni gładzi się delikatnie po podbródku.
— No cóż, rezultat tego był taki, że w przeciągu kilku minut, byłem tak osłabiony, że prawie nie mogłem się ruszyć. Ogarnięty paniką zdałem sobie sprawę z tego, że nawet gdybym bardzo chciał, nie jestem w stanie nic zrobić. Lestat oczywiście nadal przytrzymywał mnie, a jego ramię ważyło chyba tonę. Poczułem, że wyszarpnął zęby z mojej szyi tak gwałtownie, że dwie zostawione przez ugryzienie rany wydawały się ogromne i były bolesne. Teraz pochylił się nad moją bezwładną głową, i zdjąwszy ze mnie swą prawą rękę, ugryzł własny nadgarstek.