Krew trysnęła na koszulę i marynarkę. Przyglądał się temu z przymrużonymi, błyszczącymi oczyma. Wydawało mi się, że stał tak całą wieczność i patrzył, a odblaski światła migocące za jego głową były jak tło zjawy. Myślę, że już wtedy zrozumiałem, co zamierza zrobić i czekałem, zdawałoby się jakby latami całymi, całkowicie zdany na jego łaskę, na to, co ma nastąpić.
Przycisnął swój krwawiący nadgarstek do moich ust i powiedział stanowczo z lekkim zniecierpliwieniem:
— Louis, pij! Zacząłem pić jego krew.
„Tylko powoli, Louis, teraz szybciej” — szeptał do mnie wiele razy. Piłem, wysysając jego krew z rany w nadgarstku. Po raz pierwszy od czasów niemowlęctwa doświadczając tej szczególnej przyjemności ssania pokarmu, całym ciałem, skupiając się na tym jedynym źródle życia. I wtedy wydarzyło się coś szczególnego.
Wampir oparł się na krześle, jego brwi uniosły się lekko.
— Jak trudno opisać rzeczy, których tak naprawdę nie da się opisać — powiedział po chwili cicho, ledwie szeptem.
Chłopak siedział bez ruchu jak przykuty do krzesła.
— Gdy piłem jego krew, poza światłem, nie widziałem nic. A potem następną rzeczą, jaką odczułem, był… dźwięk. Głuchy huk na początku, a następnie łomotanie, dudnienie, jak w wielki bęben, narastające, jak gdyby jakiś nadludzki olbrzym przedzierał się powoli przez ciemny i tajemniczy las. Tuż po chwili usłyszałem identyczny, drugi taki odgłos, jakby za pierwszym olbrzymem, w pewnej odległości pojawił się drugi, a każdy z nich w rytmie swojego własnego dudnienia. Hałas narastał, zbliżał się coraz bardziej, aż wydawało się, że wypełnia już nie tylko mój zmysł słuchu, ale i wszystkie pozostałe. Zdawał się tętnić i pulsować w wargach i palcach, w skroniach i żyłach. Przede wszystkim w żyłach. Najpierw jeden odgłos dudnienia, potem ten drugi. Aż wreszcie Lestat wyszarpnął rękę, odrywając ją od moich ust. Otworzyłem oczy i odzyskałem świadomość. Ponownie sięgnąłem po jego rękę, chwyciłem ją i siłą przywarłem do ust. Zdałem sobie sprawę, że odgłosy tego bębna były biciem mego serca, i jego serca, nas obu. — Wampir westchnął. — Czy ty to rozumiesz? Chłopiec zaczął coś mówić i potrząsnął głową.
— Nie…, to jest tak — powiedział. — To jest… to jest…
— Oczywiście — odrzekł wampir, odwracając wzrok.
— Chwileczkę, chwileczkę — powiedział chłopak — taśma już się prawie kończy, muszę ją odwrócić.
Wampir spokojnie przyglądał się, jak chłopak zmieniał taśmę i ponownie włączył magnetofon.
— I co stało się potem? — Usłyszał po chwili.
Twarz chłopaka była spocona, więc wytarł ją chusteczką.
— Zmienił się mój sposób widzenia — podjął na nowo wampir. — Widziałem rzeczy wokół siebie tak, jak widzą to wampiry. — Jego głos był z lekka obojętny, wydawało się, jakby myśli wampira przez moment odbiegły gdzieś dalej. Zaraz jednak poprawił się na krześle i kontynuował:
— Lestat stał ponownie przy schodach i dostrzegałem teraz to, czego poprzednio nie widziałem. Przedtem jego skóra wydawała mi się biała, tak uderzająco biała, że w nocy prawie świeciła. Teraz widziałem go, jakby był kimś takim samym jak ja. Jego twarz promieniała, ale nie była wcale świecąca. Zobaczyłem wtedy także, że nie tylko Lestat zmienił się, lecz i wszystko, co mnie wokół otaczało.
To było tak, jakbym dopiero teraz po raz pierwszy zaczął widzieć kolory i prawdziwe kształty rzeczy. Widok guzików na czarnym surducie Lestata tak przykuł moją uwagę, że wpatrywałem się w nie przez dłuższą chwilę, aż on zaczął się śmiać ze mnie. A i śmiech ten słyszałem teraz tak, jak nigdy wcześniej. Nadal też słyszałem jego serce niczym uderzenia w bęben. Miałem zamęt w głowie, bo każdy nowy dźwięk nakładał się na poprzedni, tworząc mieszaninę odgłosów, aż do chwili gdy nauczyłem się je oddzielać, a wtedy, choć nakładały się na siebie, każdy z nich cichy ale wyraźny, narastający lecz nie ciągły, jak salwy śmiechu — wampir uśmiechnął się z rozkoszą — jak huk dzwonów.
— Przestań patrzeć na moje guziki — odezwał się Lestat. — Wstań i idź popatrzeć na drzewa. Wybierz się na spacer i pozbądź się resztek zbytecznego człowieczeństwa w swoim ciele. Tylko nie zakochaj się przypadkiem do szaleństwa w tej nocy, żebyś mógł odnaleźć drogę powrotną do domu!
To rzeczywiście była mądra rada. Kiedy bowiem ujrzałem światło księżyca na bruku przed domem, wpadłem w takie oczarowanie, że musiałem spędzić tam chyba z godzinę. Minąłem bez większego zainteresowania kaplicę w ogrodzie, i stojąc pomiędzy zagajnikami bawełny i dębami, wsłuchiwałem się w noc, jak gdyby był to chór szepczących kobiet, przywołujących mnie do swych piersi. Co do mojego ciała, nie było jeszcze całkowicie przemienione i jak tylko zacząłem jako tako odróżniać dźwięki i obrazy, poczułem fizyczny ból. Opuszczały mnie wszystkie moje człowiecze fluidy, wypychane przez nową postać. Umierałem jako człowiek, a przecież byłem najzupełniej żyw jako wampir. Wraz z budzącymi się zmysłami, musiałem nadzorować śmierć mojego ludzkiego ciała, choć nie bez pewnego niepokoju, a wkrótce nawet strachu. Wbiegłem z powrotem na schody i wpadłem do górnego holu, gdzie zastałem Lestata przeglądającego moje papiery dotyczące plantacji, porównującego wydatki i zyski za ostatni rok.
— Jesteś bogatym człowiekiem — odezwał się do mnie, gdy wszedłem.
— Coś niedobrego dzieje się ze mną! — krzyknąłem.
— Po prostu umierasz, to wszystko. Nie bądź głupcem. Czy nie masz tutaj jakichś dobrych lamp? Tyle pieniędzy i nie możesz sobie nawet pozwolić na porządne olejowe lampy w pokojach. Ta lampa wisząca na zewnątrz, przynieś mi ją.
— Umieram! — krzyknąłem. — Umieram!
— Każdemu się to przytrafia — stwierdził, odmawiając przyjścia mi z pomocą. Nawet teraz, gdy na to patrzę, pogardzam nim. Nie dlatego, że bałem się, ale dlatego, że mógł powiedzieć mi o tych wszystkich zmianach, jakie przechodziłem z większym szacunkiem. Mógł mnie uspokoić i powiedzieć, że mogę przyglądać się swojej własnej śmierci z taką samą fascynacją, z jaką przyglądałem się i czułem tamtą noc. Nie zrobił tego jednak. Lestat zawsze bardzo różnił się ode mnie. Zupełnie nie byliśmy do siebie podobni, wampir nie powiedział tego tonem przechwałki. Powiedział to tak, jakby naprawdę chciał, by było właśnie odwrotnie.
— Moris — westchnął. — Umierałem zatem szybko, co oznaczało, że równie szybko zmniejszała się moja zdolność odczuwania bólu. Teraz żałuję, że nie zwróciłem na to większej uwagi. Lestat tymczasem odstawiał idiotę.
— O do diabła! — zaczął krzyczeć. — Że też nie przygotowałem nic dla ciebie! Co za głupiec ze mnie!
— No właśnie — miałem ochotę powiedzieć, ale nie zrobiłem tego.
— Czy zdajesz sobie sprawę, co to oznacza? — podjął Lestat. — Będziesz musiał położyć się ze mną tego ranka. Nie przygotowałem dla ciebie osobnej trumny.
Wampir zaśmiał się.
— Trumna wywołała u mnie taką panikę, że jak sądzę, wypełniła całą zdolność ludzkich odruchów, jakie mi pozostały. Potem doszło do mnie i to, że będę musiał dzielić ją z Lestatem. On tymczasem był już w sypialni ojca, życząc mu dobrej nocy, mówiąc, że przyjdzie do niego nad ranem.