Выбрать главу

— Żadnego — odpowiedziałem szybko. Nie mogłem powstrzymać gorzkiego uśmiechu, jaki pojawił mi się na ustach.

Bacznie mi się przyglądał.

— Dlaczego zatem dał ci tę moc, te siły? — zapytał. Pochyliłem się na krześle.

— Dostrzegasz tę moc jako dar — odrzekłem. — Tak. Wybacz, ale zadziwia mnie, jak w swojej złożoności potrafisz być tak głęboko naiwny — zaśmiałem się.

— Czy powinienem odebrać to jako zniewagę? — uśmiechnął się. Całym swoim zachowaniem utwierdzał mnie jednak w tym, co właśnie powiedziałem. Wydawało się, że rzeczywiście jest zaskoczony. Dopiero zaczynałem go rozumieć.

— Nie, nie z mojej strony — odpowiedziałem z przyspieszonym biciem serca, spoglądając na niego. — Jesteś wszystkim, o czym marzyłem, gdy sam stałem się wampirem. Patrzysz na tę moc jak na dar! — powtórzyłem. — Ale powiedz mi… czy i teraz odczuwasz nadal miłość do tego, kto uczynił cię wampirem, kto dał ci życie nieśmiertelne? Czy odczuwasz to nadal?

Zadumał się, a potem odpowiedział wolno:

— Czy ma to jakieś znaczenie? Nie miałem szczęścia kochać się w wielu ludziach czy wielu rzeczach. Ale, tak, kocham go nadal. Być może nie kocham go tak, jak myślisz. Zdaje się, że wprawiasz mnie w zakłopotanie. Jesteś dla mnie tajemnicą. W każdym razie nie potrzebuję już tego wampira.

— A ja zostałem obdarowany wiecznym życiem, zdolnością postrzegania świata i potrzebą zabijania — szybko zacząłem tłumaczyć — ponieważ wampir, który mnie stworzył, chciał po prostu wejść w posiadanie mojego domu i moich pieniędzy. Czy możesz to zrozumieć? — zapytałem. — Za tym jednak kryje się coś więcej.

Zaczynam zdawać sobie z tego sprawę stopniowo, lecz jakże powoli, jak niekompletnie! Widzisz, to jest tak, jakbyś wyłamał dla mnie drzwi i światło już przedostaje się przez nie i ja cały pragnę tam wejść, odepchnąć się i wejść na teren, który, jak ty twierdzisz, rozciąga się za nim. Gdy tymczasem, w rzeczywistości, nie wierzę w to. Wampir, który uczynił mnie wampirem, był tym wszystkim, czym sądziłem, że może być zło: był równie przygnębiający, równie dosłowny, równie pusty, równie budzący rozczarowanie jak moje widzenie zła! Wiem to teraz. Ale ty, ciebie to w ogóle nie dotyczy! Otwórz dla mnie te drzwi, rozewrzyj je na oścież. Opowiedz mi o tym pałacu w Wenecji, o tym romansie z wiecznym potępieniem. Chcę to zrozumieć.

— Oszukujesz sam siebie. Ten pałac nie ma dla ciebie żadnego znaczenia — odpowiedział. — Drzwi, które widzisz, prowadzą teraz do mnie. Do życia ze mną, takim, jakim jestem. Jestem złem o nieskończonych gradacjach i bez poczucia winy.

— Tak — wymamrotałem.

— I to czyni cię nieszczęśliwym — odrzekł. — Ciebie, który przychodzisz do mojej celi i mówisz, że jest tylko jeden grzech, odebranie niewinnego, ludzkiego życia, z premedytacją, umyślnie.

— Tak… — odrzekłem. — Jakże musiałeś się śmiać ze mnie…

— Nigdy się z ciebie nie śmiałem… — odrzekł. — Nie mogę sobie na to pozwolić. To dzięki tobie, z twoją pomocą, mogę ocalić siebie od rozpaczy, która jest dla nas śmiercią. Przy pomocy ciebie uda mi się zbudować pomost do nowego wieku i odnaleźć siebie w wieku dziewiętnastym, postaram się go zrozumieć, tak by mi dał nowe siły do życia, odświeżył mnie, czego tak rozpaczliwie potrzebuję. To z twojego właśnie powodu czekałem w „Theatre des Vampires”. Gdybym znał człowieka śmiertelnego o takiej wrażliwości, takim bólu, skupieniu na sprawach ważnych, uczyniłbym go natychmiast wampirem. Ale to zdarza się rzadko. Nie musiałbym czekać i wypatrywać ciebie. A teraz będę o ciebie walczył. Czy nie widzisz, jaki jestem bezwzględny w miłości? Czy to właśnie miałeś na myśli, mówiąc „miłość”?

— Och, robisz straszliwy błąd — odrzekłem, spoglądając mu prosto w oczy. Jego słowa powoli zapadały we mnie. Nigdy jeszcze nie odczuwałem tak wyraźnie frustracji. Było wykluczone, bym mógł zaspokoić jego oczekiwania. Nie mogłem zadowolić Klaudii. Nigdy nie byłem w stanie zadowolić Lestata. A mój własny brat, Paul, jak bardzo przygnębiająco, śmiertelnie go rozczarowałem!

— Nie. Ja muszę nawiązać kontakt ze współczesnością — odrzekł cicho Armand. — I mogę to osiągnąć tylko poprzez ciebie… ucząc się od ciebie nie tego, co mogę ujrzeć w jednej chwili w galerii sztuki czy przeczytać w ciągu godziny z najgrubszej nawet księgi… Ty jesteś duchem, ty jesteś sercem — nalegał.

— Nie, nie. — Podniosłem w górę ręce. Byłem na granicy wybuchnięcia gorzkim, histerycznym śmiechem. — Czy nie widzisz? Nie uosabiam ducha jakiejkolwiek epoki. Przeciwnie, nie zgadzam się z wszystkim, co mnie otacza, i zawsze tak było! Nigdzie, nigdzie i do nikogo nie należałem!

To było zbyt bolesne, zbyt doskonale prawdziwe.

Ale jego twarz rozpromieniła się uśmiechem. Zdawało się, że za chwilę wybuchnie śmiechem. Rzeczywiście, jego ramionami począł wstrząsać śmiech.

— Ależ Louis — powiedział cicho. — To jest właśnie duch epoki. Czy nie dostrzegasz tego? Każdy odczuwa to, co ty czujesz.

Byłem tak ogłuszony tym, co powiedział, że przez dłuższą chwilę po prostu siedziałem tylko, wpatrując się w ogień na kominku. Ogień pochłonął już prawie całe drewno i pozostał po nim zaledwie tlący się popiół, szary i czerwony krajobraz, który runąłby od dotknięcia pogrzebacza. A jednak był jeszcze bardzo gorący i nadal dawał silne światło. Ujrzałem moje życie we właściwych proporcjach.

— A te wampiry z teatru… — zapytałem cicho.

— Odzwierciedlają tylko cynizm tego wieku, który nie potrafi pogodzić się ze śmiercią. To wyszukane, lecz bezmyślne oddawanie się parodii tego, co nadprzyrodzone, dekadencja, której ostatnim schronieniem jest samoośmieszanie się i zmanierowana bezradność. Widziałeś ich, poznałeś dobrze. Ty odzwierciedlasz swój wiek w zupełnie inny sposób. Ty odzwierciedlasz jego złamane serce.

— To jest nieszczęście. Nieszczęście, którego nie zrozumiesz.

— Nie wątpię w to. Powiedz mi, co czujesz teraz, co sprawia, że jesteś nieszczęśliwy. Powiedz mi, dlaczego przez siedem długich dni nie przyszedłeś do mnie, choć aż się paliłeś do tego, by zjawić się tutaj. Powiedz mi, co trzyma cię nadal przy Klaudii i tej drugiej kobiecie.

Potrząsnąłem głową.

— Nie wiesz, o co pytasz. Widzisz, było mi niezwykle trudno to zrobić, uczynić Madeleine wampirem. Musiałem złamać swoje wcześniejsze postanowienie, że nigdy tego nie uczynię, że nawet moja samotność nie doprowadzi mnie do tego. Otóż ja nie patrzę na nasze życie jako na moc i dar. Ja dostrzegam w nim przekleństwo. Nie mam odwagi umrzeć. Ale uczyniłem kogoś innego wampirem! Sprowadziłem cierpienie na innych, skazałem na śmierć wszystkich tych ludzi, których taki wampir musi następnie zabić! Złamałem własne przyrzeczenie. A czyniąc tak…

— Ale, jeśli może to być dla ciebie jakimś pocieszeniem… to zdajesz sobie z pewnością sprawę, że miałem w tym swój udział.

— Że zrobiłem to, aby uwolnić się od Klaudii, uwolnić się od niej, aby zbliżyć się do ciebie… tak, zdaję sobie z tego sprawę. Ale ostateczna odpowiedzialność spada i tak na mnie! — odrzekłem.

— Nie, mam namyśli mój wpływ bezpośredni. To ja cię do tego zmusiłem! Byłem blisko, obok, tej nocy, kiedy to robiłeś. Wytężyłem wszystkie swoje siły, by cię do tego przekonać. Czy nie wiedziałeś o tym?

— Nie! Pochyliłem głowę.

— Ja sam uczyniłbym tę kobietę wampirem, gdybyś ty tego nie zrobił — odpowiedział cicho. — Ale uważałem, że najlepiej będzie, jeśli i ty będziesz miał w tym swój udział. W przeciwnym wypadku nie zrezygnowałbyś z Klaudii. Musiałeś być przekonany, że sam tego chcesz…