Выбрать главу

— Nienawidzę siebie za to, co uczyniłem — powiedziałem.

— Obróć zatem swą nienawiść na mnie, nie na siebie.

— Nie, nie rozumiesz. Prawie zniszczyłeś we mnie rzecz, którą tak cenisz, kiedy to się już zdarzyło! Opierałem się tobie z całej siły, choć nawet nie wiedziałem, że walczę z twoją mocą. Ale coś umarło we mnie! Wypaliła się we mnie namiętność. Sam niemal zostałem unicestwiony, gdy narodziła się Madeleine!

— Ale już tak nie jest, ta namiętność nie jest już martwa, to twoje człowieczeństwo, twoja ludzka natura, czy jak wolisz to nazwać. Gdyby tak nie było, nie miałbyś teraz łez w oczach. Nie byłoby niepohamowanego gniewu w twoim głosie — odrzekł.

Przez chwilę nie mogłem nic odpowiedzieć. Przytaknąłem tylko głową. Potem jednak spróbowałem się przełamać i dodałem:

— Nigdy nie wolno ci zmuszać mnie do niczego! Nie wolno oddziaływać na mnie z taką siłą… — zaciąłem się.

— Nie — odpowiedział natychmiast. — Nie wolno mi. Moja moc zatrzymuje się gdzieś wewnątrz ciebie. Tam już tracę siły. Co by jednak nie powiedzieć, stworzenie Madeleine dokonało się. Jesteś wolny.

— A ty usatysfakcjonowany — powiedziałem, opanowując się. — Nie chcę być niemiły. Masz mnie. Kocham cię. Ale straciłem zupełnie orientację. Czy jesteś zadowolony?

— Jakże mógłbym nie być? — zapytał. — Jestem, oczywiście. Wstałem i podszedłem do okna. Na kominku dogasały żarzące się jeszcze węgielki. Szare niebo zaczęło się przejaśniać. Usłyszałem, jak Armand podchodzi do mnie, do okna. Czułem go teraz za sobą, moje oczy coraz bardziej przyzwyczajały się do przejaśniającego się nieba. Widziałem już jego profil i oko. Zewsząd dochodziły odgłosy padającego za oknem deszczu. Ciche mieszanie się dźwięków nadawało nocy specyficznej atmosfery.

— Czy wybaczysz mi to… że zmusiłem cię, abyś postąpił tak z tą kobietą? — zapytał.

— Nie potrzebujesz mojego wybaczenia.

— Ty potrzebujesz — odparł. — Dlatego i ja też. Jego twarz była jak zawsze całkowicie spokojna.

— Czy ona będzie opiekować się Klaudią? Czy wytrzyma — zapytałem.

— Jest doskonała. Szalona, ale na dzisiejsze lata to jest właśnie doskonałe. Będzie się opiekowała Klaudią. Nigdy, nawet przez chwilę nie żyła samotnie, to dla niej zupełnie naturalne, że poświęca się tym, z którymi mieszka. Nie potrzebuje szczególnych powodów, aby pokochać Klaudię. A przecież, w dodatku, ma pewne szczególne powody. Piękno Klaudii, jej spokój, siła i przewaga. Pasują do siebie doskonale. Ale myślę… że powinny opuścić Paryż tak szybko, jak to tylko możliwe.

— Dlaczego?

— Wiesz dlaczego. Ponieważ Santiago i pozostałe wampiry przyglądają im się z podejrzliwością. Wszystkie wampiry widziały już Madeleine. Obawiają się jej, ponieważ ona wie o nich, a oni jej nie znają. Nie zostawią nikogo w spokoju, nikogo, kto coś o nich wie.

— A ten chłopiec, Denis? Co zamierzasz z nim zrobić?

— On nie żyje — odpowiedział.

Byłem zaskoczony. Zarówno tym, co powiedział, jak i jego spokojem.

— Zabiłeś go? — wydusiłem z siebie.

Przytaknął głową i nic nie odpowiedział, choć jego wielkie, ciemne oczy zdawały się zachwycone mną, emocją, wstrząsem, którego nawet nie próbowałem ukryć. Jego nieśmiały, subtelny uśmiech przyciągał mnie coraz bliżej niego, jego dłoń przycisnęła moją na mokrym parapecie. Poczułem, że obracam się, aby stanąć do niego twarzą, jak gdybym był przesuwany poza swoją wolą.

— To było najlepsze wyjście — przyznał cicho. A potem dodał:

— Musimy już iść… Zerknął na ulicę pod nami.

— Armand — odezwałem się. — Nie mogę, nie potrafię…

— Louis, chodź ze mną — szepnął. Zatrzymał się na krawędzi.

— Nawet gdybyś miał spaść tam, na bruk — dodał — zraniłbyś się tylko na chwilę. Twoje ciało wyleczyłoby się tak szybko i tak całkowicie, że po kilku dniach nie byłoby nawet śladu po upadku, więc niech wiedza o tym pozwoli ci robić to, co jesteś w stanie robić z taką łatwością. Dobrze, schodzimy teraz.

— Co może mnie zabić? — zapytałem. Zatrzymał się ponownie.

— Zniszczenie twoich szczątków — odparł. — Nie wiesz o tym? Ogień, rozczłonkowanie… promienie słońca. Nic poza tym. Możesz być zraniony, tak, ale posiadasz zdolność regeneracji. Jesteś nieśmiertelny.

Spoglądałem w dół przez srebrzysty, cichutki deszcz, w ciemność. Nagle błysnęło jakieś światło w dole pod rozkołysanymi gałęziami drzew, a blade promienie światła oświetlały kawałek ulicy. Mokry bruk, żelazna antaba na skrzyni przejeżdżającego powozu, wino pnące się po ścianie. Pudło powozu otarło się o wino, a potem oddalające się światło stawało się coraz słabsze, ulica z żółtawej stała się srebrna, by po chwili zniknąć zupełnie, jakby ciemne drzewa pochłonęły ją całkowicie. Czy raczej, jak gdyby wszystko to zostało odjęte od ciemności. Poczułem lekki zawrót głowy. Wydało mi się, że budynek się rusza. Armand siedział już na parapecie i przyglądał mi się.

— Louis, chodź dzisiaj do mnie — szepnął nagle, zmieniając głos.

— Nie — odpowiedziałem łagodnie. — Jeszcze za wcześnie. Jeszcze nie mogę ich zostawić.

Patrzyłem na niego, gdy odwrócił się i spojrzał na ciemne niebo. Wydawało się, że westchnął. Poczułem jego dłoń obok mojej na parapecie.

— No cóż, dobrze… — odrzekł.

— Daj mi jeszcze trochę czasu… — odparłem. Skinął głową i poklepał lekko moją dłoń, jakby mówiąc, że wszystko w porządku. Potem przerzucił nogi przez parapet i zniknął. Przez chwilę wahałem się jeszcze przedrzeźniany przez walące jak dzwon serce. Wspiąłem się jednak i ja na parapet i pośpieszyłem za nim, ani przez chwilę nie ważąc się spojrzeć w dół.

Dniało już prawie, gdy wkładałem klucz do zamka hotelowego pokoju. Gazowe lampy paliły się wzdłuż ścian. Madeleine, z igłą i nitką w dłoniach, zasnęła przy kominku. Klaudia stała bez ruchu, w cieniu, spoglądając na mnie spoza paproci przy oknie. W dłoniach trzymała szczotkę do włosów. Jej włosy błyszczały.

Zatrzymałem się na chwilę, poddając się pewnemu wstrząsowi, jaki odczułem na widok tych pokoi, mieszaniny zmysłowych przyjemności, które przechodziły przeze mnie jak fale, a moje ciało poddało się tym doznaniom, tak jednak odmiennym od chwil spędzonych z Armandem w wieży, w której byliśmy tej nocy. Było w tej scenie coś uspokajającego, ale jednocześnie niepokojącego. Wzrokiem szukałem mojego fotela. Usiadłem w nim i dłońmi ścisnąłem skronie. Poczułem, że Klaudia stanęła tuż obok mnie i zdałem sobie sprawę, że jej usta dotknęły mojego czoła.

— Byłeś z Armandem — odezwała się. — Chcesz z nim odejść. Spojrzałem na nią. O, jakże łagodną i piękną miała twarz. I nagle — moja twarz również się wypogodziła. Nie odczuwałem wyrzutów sumienia, poddając się nagłemu pragnieniu dotknięcia jej policzków, muśnięcia jej powiek, tych poufałości, na które nie pozwalałem sobie od czasu naszej ostatniej sprzeczki.

— Zobaczymy się znowu, nie tutaj, w innym miejscu. Zawsze będę wiedział, gdzie jesteś! — powiedziałem.

Objęła mnie za szyję. Przytuliła się do mnie. Przymknąłem oczy i zatopiłem twarz w jej włosach. Pokrywałem jej szyję pocałunkami. Objąłem ją mocno, mocno obejmowałem jej małe ramiona. Całowałem je, całowałem miękkie wklęśnięcia w zagięciach jej ramion, przegubów dłoni. Czułem jej palce głaszczące moje włosy i twarz.