Puszczono mnie i zataczając się, postąpiłem kilka kroków do przodu po kamiennych stopniach. Z tyłu naciskała na mnie cała ich horda, popychając rękoma. W pewnej chwili udało mi się chwycić Celestę. Krzyknęła, a ktoś uderzył mnie od tyłu.
I wtedy ujrzałem Lestata — to był cios silniejszy niż wszystkie inne. Lestat stał na środku sali balowej, wyprostowany, jego szare oczy były skupione i patrzyły bystro przed siebie, usta miał wydłużone w chytrym uśmiechu. Ubrany bez zarzutu, jak zawsze, wyglądał wspaniale w czarnym płaszczu. Ale blizny pokrywały każdy centymetr jego białego ciała i jakże zmieniały, zniekształcały przystojną niegdyś twarz. Grube bruzdy przecinały delikatną skórę nad górną wargą, powieki, gładkie wzniesienie czoła. A oczy wprost płonęły niemą wściekłością, zdawały się wypełnione dumą, straszną, bezlitosną dumą i mówiły: „Widzisz, kim jestem!”
— Czy to ten? — zapytał Santiago, popychając mnie do przodu. Lestat odwrócił się gwałtownie do niego i odrzekł twardo:
— Powiedziałem ci, że chcę Klaudii, tego dziecka! To o nią mi chodziło!
Ujrzałem teraz, jak jego głowa poruszyła się mimo woli wraz z całym tym wybuchem, wyciągnął rękę, jak gdyby szukał podpory w oparciu stojącego obok fotela. Wyprostował się jednak i utkwił wzrok we mnie.
— Lestat — zacząłem, dostrzegając w tym momencie pewną szansę ocalenia. — Żyjesz! Zachowałeś życie! Powiedz im, jak nas traktowałeś…
— Nie. — Z wściekłością potrząsnął głową. — Wracasz do mnie, Louis.
Przez moment nie dowierzałem własnym uszom. Jakaś zdrowsza, bardziej zdesperowana cząstka mnie podpowiadała mi: „Dogadaj się z nim”, nawet gdy jedynie złowieszczy śmiech był moją odpowiedzią na jego stwierdzenie.
— Oszalałeś — dodałem!
— Zwrócę ci swoje życie! — powiedział, mrużąc oczy. Wypowiadał słowa w napięciu, oddychał głęboko, ręka znowu wyciągnęła się w moją stronę i zgięła się bezsilnie w ciemności. — Obiecałeś mi — powiedział do Santiago — że mogę go zabrać ze sobą z powrotem do Nowego Orleanu. — I wtedy, gdy wzrok Lestata prześlizgiwał się po otaczających nas wampirach, jego oddech stał się gwałtowniejszy, po czym wybuchnął. — Klaudia! Gdzie ona jest? To ona mi to zrobiła, mówiłem ci!
— Spokojnie, już wkrótce będziesz ją miał — odrzekł Santiago, a gdy wyciągnął ręce do Lestata ten cofnął się i prawie stracił równowagę. Znów odszukał rękoma oparcie fotela i wsparł się na nim, przymknął oczy, zbierając się w sobie.
— Ale on jej pomógł, wspomagał ją… — dodał Santiago, przysuwając się do niego coraz bliżej. Lestat zerknął do góry.
— Nie — odrzekł. — Louis, ty musisz wrócić do mnie. Jest jeszcze coś, co mogę ci powiedzieć… o tej nocy na bagniskach! — Przerwał jednak i rozejrzał się znowu, jak gdyby był w klatce, ranny i zdesperowany.
— Posłuchaj mnie, Lestat — zacząłem. — Pozwól jej odejść, uwolnij ją… a ja… ja wrócę do ciebie. — Słowa zabrzmiały pusto i metalicznie. Spróbowałem zrobić krok w jego kierunku, patrzeć na niego twardo, tak, by nie mógł czytać w moich myślach, by czuł emanującą ze mnie moc. Patrzył na mnie, obserwował mnie dokładnie, ze wszystkich sił walcząc z własną słabością. Celesta ujęła mnie za przegub dłoni.
— Musisz im powiedzieć — ciągnąłem dalej — jak nas traktowałeś, że nie znaliśmy praw, że ona nic nie wiedziała o innych wampirach. — Cały czas myślałem, wydobywając z siebie ten mechaniczny głos, że Armand musi w końcu nadejść tutaj. Armand musi wrócić. Skończy z tym wszystkim, nie pozwoli na to.
Usłyszałem nagle odgłos jakby ktoś coś ciągnął po podłodze, a potem bezsilny okrzyk Madeleine. Rozejrzałem się i dostrzegłem ją siedzącą w fotelu, a gdy zauważyła, że patrzę na nią, jej przerażenie stało się jeszcze większe. Próbowała wstać, ale powstrzymano ją.
— Lestat — powiedziałem — czego chcesz ode mnie? Dam ci to…
I wtedy zobaczyłem, co robiło taki hałas na podłodze, Lestat także to zobaczył. Była to trumna z wielkimi, żelaznymi zamkami. To ją ciągnięto po posadzce, wciągnięto do pokoju. Zrozumiałem natychmiast.
— Gdzie jest Armand? — zapytałem desperacko.
— Zrobiła mi to, Louis. Ona to zrobiła, nie ty! Musi umrzeć — powiedział Lestat, a jego głos stał się cienki i chrapliwy, jak gdyby mówienie kosztowało go wiele wysiłku. — Zabierzcie to, on wraca ze mną do domu — powiedział z wściekłością do Santiago. Santiago tylko się roześmiał. Celesta także, a ich śmiech zdawał się zarazić wszystkich pozostałych.
— Obiecaliście mi — powiedział do nich Lestat. — Nic ci nie obiecywałem — odrzekł Santiago.
— Zrobili z ciebie głupca — powiedziałem do niego gorzko, gdy tymczasem oni otwierali trumnę. — Jakiż głupiec z ciebie! Musisz dotrzeć do Armanda. Armand jest tutaj przywódcą — wybuchnąłem. Zdawało się jednak, że Lestat nie rozumie mnie. To, co zdarzyło się później, było rozpaczliwe, mroczne i żałosne. Starałem się kopnąć ich, próbując uwolnić ręce, z wściekłością rzucając im w twarz, że Armand nie pozwoliłby na to, co robią, że nie ośmielą się zrobić nic złego Klaudii. A przecież siłą wepchnęli mnie do trumny, mimo moich szaleńczych wysiłków, które nie przyniosły nic poza zagłuszeniem krzyku Madeleine, jej okropnego, zawodzącego płaczu i obawy, że w każdej chwili mogę usłyszeć krzyki Klaudii. Pamiętam, że próbowałem powstać i odepchnąć od siebie przyciskające mnie wieko, trzymając je przez moment, zanim popchnięte przez nich zamknęło się z trzaskiem na dobre. W zamkach usłyszałem zgrzyt przekręcanych kluczy. Powróciły do mnie słowa sprzed wielu lat, piskliwy, uśmiechnięty Lestat w tym odległym miejscu, gdzie cała nasza trójka kłóciła się ze sobą owej nocy: „Głodujące dziecko — to przerażający widok… głodujący wampir to coś jeszcze gorszego, jej krzyki usłyszą w Paryżu”. Moje spocone i drżące ciało zwiotczało w dusznej trumnie. Powiedziałem sobie, że Armand nie pozwoli na to. Nie ma takiego miejsca, gdzie mogliby nas ukryć.
Poczułem, że trumna została podniesiona. I usłyszałem szuranie butów, czułem kołysanie na boki i rękoma zaparłem się o ściany trumny, na chwilę zamykając oczy. Nie byłem pewny, co może teraz nastąpić. Poczułem, że trumna zaczęła się kołysać i pochylać, gdy dotarliśmy do schodów, bezskutecznie próbowałem zrozumieć okrzyki Madeleine. Wydawało mi się, że wzywa Klaudię, jak gdyby ona mogła nam pomóc. Wołaj Armanda, musi wrócić do domu tej nocy, myślałem rozpaczliwie, i tylko myśl o straszliwym upokorzeniu słuchania swojego własnego płaczu, wewnątrz siebie, zalewającego moje uszy, a przecież nie wydostającego się poza mnie, uchroniła mnie przed głośnym krzykiem. Jeszcze jedna myśl przyszła mi do głowy, gdy zdałem sobie sprawę z zagrożenia: A co, jeśli nie przyjdzie? Co, jeśli gdzieś w tej wieży, w której byliśmy razem, ma ukrytą trumnę, do której czasami powraca… ? I wtedy moje ciało nie wytrzymało tego napięcia, i nagle, nie kontrolując się, zacząłem młócić w drewniane ściany, próbując obrócić się w trumnie i plecami podważyć wieko. A jednak nie mogłem, zbyt mało było miejsca, moja głowa opadła na deski i pot spływał strumieniem po plecach.
Po chwili krzyk Madeleine ucichł. Wszystko, co słyszałem, to szuranie ich butów i swój własny oddech. Zatem wróci jutro w nocy, tak, jutro w nocy, oni powiedzą mu, a on odnajdzie nas i uwolni. Trumna przechyliła się, zapach wody wypełnił moje nozdrza, jej chłód był niemal dotykalny, a potem wraz z zapachem wody poczułem zapach rozkopanej ziemi. Trumna została gwałtownie postawiona na ziemi. Poczułem ból w kończynach i potarłem ramiona dłońmi, z trudem próbując nie dotykać wieka trumny, aby nie wyczuć, jak blisko jest nade mną. Obawiałem się własnego strachu przechodzącego w panikę, w przerażenie.