— Przyprawiasz mnie o wymioty — powiedział, gdy powrócił do mnie. Byliśmy jak dwa wielkie, czarne owady, całkowicie bezpieczne w otaczającej ciemności. Przyglądaliśmy się ruchom niewolników, zupełnie nieświadomych naszej obecności, gdy znaleźli swojego rannego kompana, odciągnęli go do tyłu i rozstawili się wachlarzem w poszukiwaniu napastnika.
— Idziemy, musimy znaleźć kogoś innego, zanim powrócą do obozowiska — powiedział Lestat.
Szybko poszliśmy za jednym z nich, który odłączył się od pozostałych. Nadal byłem straszliwie podniecony i podekscytowany, nie mogłem sobie jednocześnie wyobrazić siebie w roli napastnika, nie miałem też na to specjalnej ochoty. Wiele było takich rzeczy, o czym już niejednokrotnie mówiłem, o których Lestat powinien był powiedzieć mi wcześniej. Mógł moje pierwsze doświadczenia uczynić bogatsze i głębsze. Nie zrobił tego jednak.
— Co właściwie powinien był zrobić? — zapytał chłopak. — Co pan ma na myśli?
— Zabijanie to nie jest zwyczajna rzecz — odpowiedział wampir. — Nie jest to wyłącznie nasycenie się krwią. — Potrząsnął głową. — To przeżycie towarzyszące zetknięciu się z innym życiem. Często również doświadczenie pozbawiania kogoś tego życia, gdy wolno, powoli wysysa się jego krew. To doświadczenie powtarza się bez końca i jest jakby przeżywaniem na powrót własnej śmierci, której zaznałem, ssąc krew z nadgarstka Lestata, gdy czułem, jak jego bicie serca zlewa się z moim. Jest to celebracja, bez końca, tego doświadczenia, ponieważ dla wampirów to jest właśnie ostateczne i podstawowe przeżycie — powiedział niezwykle poważnie, jak gdyby wyłuszczał swoją rację komuś, kto ma odmienne niż on poglądy.
— Nie sądzę, by Lestat kiedykolwiek doceniał to, choć zupełnie nie wiem, jak nie mógł tego nie zauważyć. Powiedzmy, że nie był na to zupełnie nieczuły, lecz myślę, że tylko w niewielkim stopniu był tego świadomy. W każdym razie, nie zadał sobie trudu przypomnienia mi teraz o tym. Nie zadał sobie też trudu, by wybrać odpowiednie miejsce, gdzie mógłbym właściwie doświadczyć mojego pierwszego zabójstwa, z odpowiednim spokojem i godnością. Rzucił się bezmyślnie na pierwszego lepszego, jakiego napotkaliśmy, jak gdyby morderstwo miało być tylko czymś do odrobienia. Kiedy już miał ofiarę w swym uścisku, zatkał mu usta, unieruchomił i odsłonił szyję.
— Teraz — powiedział — zrób to, nie masz wyboru.
Przepełniony odrazą i aż słaby z rozgoryczenia posłuchałem rozkazu. Przyklęknąłem obok wygiętego, szamoczącego się jeszcze mężczyzny i, zacisnąwszy obie dłonie na jego ramionach, wpiłem się w obnażoną szyję. Moje zęby dopiero co zaczęły się zmieniać, nie potrafiłem więc przebić ciała, a musiałem się weń wgryźć. Jednak gdy wreszcie rana została zadana, krew popłynęła strumieniem. Kiedy już do tego doszło, kiedy zacząłem pić jego krew, zapomniałem o wszystkim, pochłonięty tym bez reszty.
Lestat, bagniska, odgłosy wrzawy dochodzące z dalekiego obozowiska nic już dla mnie nie znaczyły. Lestat mógłby równie dobrze stać się teraz owadem, bzyczącym, pojawiającym się w świetle i ponownie znikającym w ciemności. Ssanie zahipnotyzowało mnie. Podrygiwanie ciała mojej ofiary, jeszcze walczącej, tłumiło napięcie mojego silnego uścisku. I wtedy poczułem znowu uderzenie bębna, uderzenia jego serca, tym razem jednak w doskonałej zgodności z moim. Oba odbijały się w każdym włóknie mojego ciała, aż zaczęły słabnąć, przechodząc w miękkie dudnienie, jakby z końca. Zapadłem w otępienie, drzemkę jakąś, jakby w stan nieważkości. Lestat odepchnął mnie siłą.
— Idioto, on już nie żyje! — krzyknął z charakterystycznym dla siebie taktem i urokiem. — Nie pije się krwi po tym, jak oni już nie żyją! Rozumiesz!
Przez moment szamotałem się w amoku, tracąc panowanie nad sobą. Utrzymując, że serce jego jeszcze bije, usiłowałem ponownie przywrzeć do trupa, próbując uchwycić przeguby rąk. Wgryzłbym się w nie, gdyby nie Lestat, który odepchnął mnie brutalnie i wymierzył siarczysty policzek. To podziałało jak kubeł zimnej wody. Nie był to ból w zwyczajnym tego słowa znaczeniu. To był raczej szok i uczucie zupełnie innego rodzaju, zawirowanie zmysłów. Byłem kompletnie oszołomiony. Stałem bezradnie, gapiąc się w przestrzeń oparty o pień cyprysa, a noc pulsowała odgłosami cykad w mojej głowie.
— Umrzesz, jeśli będziesz tak robił — Lestat mówił do mnie. — On wyssie ciebie całkowicie, na śmierć, jeśli będziesz pić krew po jego śmierci. I tak wypiłeś za dużo. Będziesz chory — wyrzucał z siebie. Uczułem nieodparte pragnienie rzucić się nagle na niego z wściekłością, ale miał przecież rację. Poczułem rozdzierający ból w żołądku, jak gdyby jakiś istniejący tam wir wciągał wszystkie moje wnętrzności. To krew przepływała zbyt szybko do moich żył, ale o tym jeszcze wtedy nie wiedziałem. Lestat poruszał się w ciemności niczym kot, a ja szedłem za nim z pulsującą głową i bólem żołądka, który nic a nic nie zelżał. Wreszcie dotarliśmy do Pointe du Lac.
Kiedy siedzieliśmy już w salonie, Lestat spokojnie układał pasjansa na stoliku, usiadłem obok i przyglądałem mu się z pogardą. Mamrotał pod nosem jakieś nonsensy, że przyzwyczaję się do zabijania, że już wkrótce nie będzie to dla mnie nic znaczyć, że nie mogę reagować w taki sposób, jakbym nie pozbył się jeszcze mojej ludzkiej moralności. Powiedział, że przyzwyczaję się do tych rzeczy szybciej, niż mi się to wydaje.
— Naprawdę tak myślisz? — zapytałem, choć właściwie nie zależało mi na odpowiedzi. Zrozumiałem teraz różnicę między nami. Dla mnie doświadczenie zabijania było katastrofalne. Niemal takie jak wypicie krwi z nadgarstków Lestata. Przeżycia te były dla mnie przytłaczające i zmieniały mój punkt widzenia na wszystko. Od obrazu mego brata na ścianie w salonie do widoku samotnej gwiazdy na niebie za szybą drzwi balkonowych. Były tak silne, że nie mogłem uwierzyć, aby dla każdego wampira były po prostu zwyczajne. Przemiana dokonała się we mnie na stałe. Wiedziałem o tym. Ale nadal to, co odczuwałem w środku najsilniej, przysłuchując się właśnie odgłosom układanych na lśniącym blacie stolika długich rzędów kart, to był szacunek. Lestat czuł zupełnie coś innego. Albo w ogóle nic. Był tak gruboskórny, że żadne wznioślejsze uczucie nie poruszało go. Był nudny jak najzwyklejszy śmiertelnik, był też równie pospolity i nieszczęśliwy. Mamrotał coś nad pasjansem, umniejszając moje przeżycia, całkowicie pochłonięty sobą. Nim nadszedł ranek, zdałem sobie sprawę, że przewyższam go w sposób niedościgły, że los zakpił sobie ze mnie, dając mi go za nauczyciela. Przecież to on musi poprowadzić mnie przez kolejne wtajemniczenia, jeżeli są rzeczywiście jakieś. Uświadomiłem sobie, że muszę tolerować jego szczególne humory, bluźniercze wobec życia jako takiego. Nie żywiłem do niego żadnych cieplejszych uczuć. Przeciwnie. Moja obecna uprzywilejowana sytuacja nie przepełniała mnie, tak jak jego, pogardą do życia, a tylko głodem nowych przeżyć. Było to piękne, ale zarazem niszczące, jak zabójstwo, które popełniłem. Zobaczyłem też wyraźnie, że gdybym chciał zmaksymalizować głębię wszystkich swych przeżyć i doświadczeń, to bez wątpienia będę musiał sam kierować swoją nauką. Tu Lestat jest zupełnie bezużyteczny.
Było już dobrze po północy, kiedy wreszcie wstałem z krzesła i wyszedłem na galerię. Wielki księżyc wznosił się nad cyprysami, a światło świec migotało w otwartych drzwiach balkonowych. Grube, tynkowane kolumny na galerii i przy ścianach domu lśniły świeżą bielą, a noc po letnim deszczu była czysta i nasycona wilgocią. Przystanąłem pod jednym z filarów. Dotknąłem czołem miękkich wąsów jaśminu, pnącego się tutaj w ciągłej walce z glicynią, i zastanawiałem się nad tym, co czeka mnie jeszcze na tym świecie. Postanowiłem podejść do nowego życia delikatnie i z szacunkiem, ucząc się go z najcenniejszych przeżyć. Nie bardzo jeszcze wiedziałem, co to ma oznaczać. Rozumiesz, co mam na myśli, mówiąc, że nie chciałem poznawać nowego życia łapczywie i powierzchownie, że to, co odczuwałem jako wampir, było zbyt silne, by mogło zostać, ot, tak zmarnowane?