Gdy powrócili Troxxtowie, człowiek był gotów na ich spotkanie. Nie mógł niestety, wbrew swym najgorętszym pragnieniom, stawić im czoła; mógł jednak stanąć i stawać przed szkłami instrumentów optycznych i trybunami mówców.
I znów czerwone chmury buchnęły wesoło do górnych warstw stratosfery. Znów zawyły zielone jęzory, wyrywając kawały mruczących wież lendi. Znów ludzie ginęli dziesiątkami tysięcy, rozgotowani przez wojnę. Ale tym razem była pewna różnica: zielone płomienie Troxxtów po trzech godzinach walk nagle zmieniły barwę: pociemniały, nabrały szafirowego odcienia. A kiedy to się stało, jeden z Dendi po drugim padał przy baterii i umierał w konwulsjach.
Nadszedł wyraźny znak do odwrotu. Ci, co ocaleli, przebili się do olbrzymiego statku, który ich tu przywiózł. Z lufy rozległy się wybuchy rakiet, których ogień wypalił rozżarzoną bruzdę w poprzek całej Francji i zepchnął Marsylię do Morza Śródziemnego, a statek runął w przestrzeń i bezwstydnie uciekł.
Ludzkość przygotowywała się na oczekujące ją cięgi ze strony straszliwych Troxxtów.
Byli istotnie robakokształtni. Gdy tylko wylądowały dwa czarne cylindry, wyszli ze swych statków, a ich drobne, segmentowane ciała przytrzymywały długie metalowe i smukłe metalowe podpory z nader skomplikowanym sprzętem. Wokół każdego statku wybudowali kopułowate formy — jeden w Australii, drugi na Ukrainie — pochwycili kilku śmiałków, którzy zapędzili się w pobliżu miejsca lądowania i unosząc z sobą wrzeszczące łupy, znikli wewnątrz swych ciemnych jak noc statków.
Niektórzy ludzie przystąpili gorączkowo do starożytnych ćwiczeń wojskowych, inni zaś studiowali zapamiętale naukowe teksty i dane dotyczące gościnności Dendiów, w rozpaczliwej nadziei znalezienia sposobu ochrony niezależności ziemskiej przed niszczycielskim zdobywcą gwiaździstej galaktyki.
A przez cały ten czas, wbrew obawom, wewnątrz zaciemnionych sztucznie statków kosmicznych (bo Troxxtowie, nie mając oczu, wcale nie korzystali ze światła, a jeśli chodzi o osobników starszych, promienie świetlne raziły ich wrażliwą bezpigmentową skórę) jeńców ludzkich nie torturowano dla wydobycia z nich wiadomości ani też nie poddawano wiwisekcji dla zdobycia dodatkowych zasobów wiedzy, ale — kształcono.
Kształcono, rzecz jasna w języku Troxxtów.
Co prawda, znaczna ich liczba okazała się całkowicie niezdolna do wykonywania zadań stawianych im przez Troxxtów i chwilowo zajęto się obsługiwaniem bardziej pojętnych uczniów. Inna znów, niewielka właściwie grupa, uległa różnym odmianom historii frustracyjnej — sięgającej depresji — z powodu trudności poznania języka, w którym każdy czasownik był nieprawidłowy i w którym miliardy przyimków tworzone były z kombinacji rzeczownikowo-przymiotnikowych, wyprowadzonych z podmiotu poprzedniego zdania. W końcu jednak odzyskało wolność jedenastu ludzi i w charakterze przysięgłych tłumaczy Troxxtów obłąkańczo mrugało w promieniach słońca.
Nowi wyzwoliciele nigdy, jak się zdaje, nie przebywali w Bengalu za młodych dni jego dawno minionej cywilizacji.
Tak jest, wyzwoliciele. Troxxtowie bowiem wylądowali szóstego dnia starożytnego mitycznego już dzisiaj miesiąca października. A 6 października jest oczywiście świętem Drugiego Wyzwolenia. Pamiętajmy o tym i uczcijmy tę datę (byle tylko można ją odnaleźć w naszym kalendarzu!).
Opowieść, jaką nam powtórzyli tłumacze, spowodowała, że ludzie zwiesili ze wstydu głowy i zgrzytali zębami z przyczyny oszustwa, jakiego dopuścili się Dendiowie.
Prawdą jest, że Federacja Galaktyczna zobowiązała Dendiów do ścigania i wytępienia Troxxtów. Ale to tylko dlatego, że Federacja Galaktyczna sprowadziła się właściwie do Dendi. Jako jedni z pierwszych inteligentniejszych przybyszów na międzynarodową scenę olbrzymie te stwory zorganizowały rozległą policję dla ochrony siebie i swojej władzy przed możliwością wszelkiego buntu w przyszłości. Policja ta była pozornie zgromadzeniem wszystkich myślących form życiowych Galaktyki; w rzeczywistości stanowiła skuteczny środek utrzymywania ich pod ścisłą kontrolą.
Większość gatunków dotąd odkrytych była potulna i łatwa do prowadzenia. Rasy te uważały, że skoro Dendiowie rządzili od niepamiętnych czasów, niech więc rządzą i nadal. Jaka to wreszcie różnica?
Z biegiem stuleci powstał jednakże sprzeciw wobec rządów dendyjskich, ośrodkiem zaś sprzeciwu były istoty o budowie opartej na protoplazmie. Z czasem doszło do utworzenia znanej Ligi Protoplazmowej.
Istoty, których cykle życiowe kształtowały się na podstawie chemicznych i fizycznych właściwości protoplazmy, choć nieliczne, różniły się jednak wybitnie rozmiarami, budową i specjalizacją. Wspólnota galaktyczna, czerpiąca swą potęgę z ich sił, byłaby obszarem dynamicznym. Podróże poza obręb Galaktyki wspierano by, zamiast hamować, jak to się działo ze względu na lęk Dendiów przed spotkaniem wyższej cywilizacji. Byłaby to prawdziwa demokracja gatunków — prawdziwie biologiczna republika — w której wszystkie istoty o różnej inteligencji i kulturalnym rozwoju kierowałyby same swoimi losami, zależnymi obecnie wyłącznie od krzemordzennych Dendiów.
W tym celu jeden z pomniejszych członków Ligi Protoplazmowej ubłagał Troxxtów — jedyną wybitną rasę, która odmawiała stale oddania broni, nakazanego wszystkim członkom Federacji — aby ocalili skromną rasę od zniszczenia, jakim grozili jej Dendiowie tytułem kary za nielegalne wyprawy badawcze poza granice Galaktyki.
W obliczu zdecydowania Troxxtów, by bronić swych pobratymców w chemii organicznej, i wobec nagle wybuchłej wrogości co najmniej dwóch trzecich ludów międzygwiezdnych, Dendiowie zwołali kadłubowe zebranie do spawania swych rozpadających się rządów przez rozsadzanie sił żywotnych całej setki światów. Troxxtowie, beznadziejnie ustępujący im liczbą i sprzętem, zdołali jednak toczyć walkę tylko dzięki wielkiej bezinteresowności i pomysłowości pozostałych członków Ligi Protoplazmowej, którzy ryzykowali zniszczenie, by zaopatrzyć ich w nowo wynalezioną a tajną broń.
Dlaczegośmy nie odgadli prawdziwej natury tych bestii, Dendiów, już choćby z ogromnych starań, by żadnej części z ich ciał nie wystawić na bardzo korozyjne działanie powietrza ziemskiego? Już same nieprzezroczyste, lecz pozbawione szwów pancerze, noszone przez naszych niedawnych gości w czasie ich pobytu na Ziemi, powinny nam były nasunąć podejrzenie, że chodzi o organizmy powstałe ze związku krzemu, nie zaś węgla!
Ludzkość zwiesiła głowę i przyznała, że takie podejrzenie nigdy nie przyszło jej na myśl.
Cóż — przyznali wielkodusznie Troxxtowie — byliśmy pozbawieni wszelkiego doświadczenia, a może trochę zbyt ufni. Temu należy to przypisać. Naiwność nasza, jakkolwiek wiele kosztowała naszych wyzwolicieli, nie pozbawi nas pełnych praw obywatelskich, jakich Troxxtowie domagali się zawsze dla wszystkich.
Jedynie nasi przywódcy, zapewne sprzedajni, a na pewno nieodpowiedni…
Pierwsze egzekucje funkcjonariuszy ONZ, głów państw i tłumaczy języka prebengalskiego, jako „zdrajców protoplazmy” — w wyniku jednego z najdłuższych i naj-sprawiedliwszych procesów w historii Ziemi — odbyły się już w tydzień po Święcie Wyzwolenia i stanowiły wspaniałą okazję, by ludzkość — pośród pysznych uroczystości — została zaproszona do przystąpienia najpierw do Ligi Protoplazmowej, a następnie do Nowej Demokratycznej Federacji Galaktycznej Wszystkich Gatunków i Ras.
Lecz to nie wszystko. Podczas gdy Dendiowie wzgardliwie odsuwali nas na bok, sami zajęci przekształceniem naszej planety w przybytek tyranii, i podczas gdy najprawdopodobniej budowali specjalne urządzenia sprawiające, że samo dotknięcie ich broni było dla nas zabójcze — Troxxtowie, pełni szczerej przyjaźni, która uczyniła ich imię synonimem uczciwości i demokracji wśród wszystkich gwiezdnych istnień, ci nasi Drudzy Wyzwoliciele, jak nazwaliśmy ich z miłością, woleli, abyśmy im pomagali w przyspieszeniu forsownych prac nad obroną planety.