Chłopiec bez słowa ruszył w głąb korytarza. Adam chwilę jeszcze stał bez ruchu, odprowadzając go pełnym napięcia wzrokiem, po czym odwró cił się i zniknął wewnątrz sali. Darek słyszał jego oddalające się kroki.
Szedł coraz wolniej… Stewa jest tutaj od pół godziny. Co zdążył zrobić? Chyba jeszcze niewiele. Lwizwis upewniał się u Abarta, czy Darek zdąży na popołudniowe serie zdjęć. A może to nie Lwizwis? Może w kabinie, do której Darek idzie, ktoś już na niego czeka? Ktoś, kto zrozumiał, że Darek wie odrobinę za dużo…
Zaraz. Co on właściwie wie? Trup, który okazał się niesumiennym mechanikiem, do tego zupełnie żywym, machinacje Gratha w tej mysiej dziurze na końcu stacji, przestrach Bo… I na tym koniec. Wszystko inne to tylko niejasne podejrzenia związane z zaginięciem obiektywów i z opowieścią Adama o fantomatyce. Porwanie „Smyka” mogło, ale nie musiało wiązać się z tym, co zaszło tutaj, na stacji. Nie, na razie przynajmniej może zupełnie bezpiecznie iść do swojej kabiny i czekać tam na Adama.
Pomyślawszy to, chłopiec zatrzymał się nagle. Gdyby tak teraz przypadkiem spotkać Bo…
Tuż za nim ktoś nagle cicho zakaszlał. Darek odwrócił się jak na sprężynie i ujrzał… zaróżowioną z pośpiechu, pewnie z pośpiechu, bo z ja-kiegożby innego powodu, ciemną twarzyczkę z dwoma okrągłymi dołeczkami. Czarna grzywka spadała na czoło dziewczyny pojedynczymi kosmykami, które w tej przynajmniej chwili przypominały rozcapierzone pędzelki do malowania.
— Czekasz na kogoś? — spytała Anna i zazezo-wała w stronę drzwi prowadzących do najbliższej kabiny.
Chłopiec, tak był przejęty swoimi sprawami, że nie zrozumiał znaczenia tego zeza. Przebiegło mu natomiast przez głowę, że ona coś wie o nim i o Bo. Myśl była zgoła niedorzeczna. Takich myśli należy się natychmiast pozbywać. Powtórzył machinalnie pytanie Anny:
— Czy ja na kogoś czekam?…
— Nie chciałabym przeszkadzać — zauważyła szczególnym tonem dziewczyna.
— Przeszkadzać?…
— Przepraszam, czy szanowny gwiazdor dobrze się czuje? — zatroszczyła się słodko latorośl pierwszego dyspozytora. — Podobno miałeś dzisiaj jakieś przejścia, a my za nic nie chcielibyśmy dopuścić do tego, żeby pobyt w naszej skromnej stacji odbił się niekorzystnie na serialu, na który tak niecierpliwie czekają miliony wielbicieli waszego talentu, nie wyłączając niżej podpisanej.
Tu nastąpiła kopia dworskiego dygu podpatrzonego u Soni. Pech chciał, że dokładnie w tym samym momencie owe drzwi, które wzbudziły takie zainteresowanie Anny, stanęły otworem i ukazała się w nich złotowłosa osóbka w całej swej oka-załości.
Zobaczywszy Annę i Darka znieruchomiała na chwilę, po czym jej piękne rączki złożyły się wdzięcznie, jakby do oklasków.
— Proszę, proszę — zaszczebiotała, uśmiechając się jak kot do myszy — widzę, że będę miała dublerkę. Nie wiedziałam, że stoicie przed moimi drzwiami… A może to twój stryj przysłał cię do nas? — zagadnęła od niechcenia, nie patrząc na Darka, którego twarz z wolna zaczynała odzyskiwać normalną barwę. — Skoro tak, powinieneś go uspokoić. Barbara jest tutaj. Odpoczywa.
Co powiedziawszy, zawróciła z gracją łabędzicy na jeziorze i odpłynęła. Niedaleko zresztą. Po kilku krokach zatrzymała się i rzuciła przez ramię:
— Przepraszam. Nie chciałabym przeszkadzać… I odpłynęła już na dobre, znikając w atelier. Darek odprowadził ją niezbyt przytomnym wzrokiem, a następnie zainteresował się drzwiami, które sobie wybrał, by przy nich podumać. Oczywiście, należały do kabiny pań Lewis! Teraz zrozumiał, skąd wzięły się te „delikatne” napomknienia Anny.
— Nie Wiedziałem… — zaczął głucho i na tym poprzestał.
Z dziewczyną najwyraźniej działo się coś dziwnego. Jej wargi i policzki drgały, jakby ktoś łaskotał je delikatną trawką. Chłopiec zapatrzył się w te osobliwe przejawy życia pozbawione logicznego związku z sytuacją, by nagle, zapominając o wszystkich kłopotach, wybuchnąć beztroskim śmiechem. Anna zawtórowała mu natychmiast.
Dobrą chwilę korytarz rozbrzmiewał dźwiękami przypominającymi zachrypłe i rozpędzone do obłędu dzwonki. Nagle Darek ucichł i wykonał coś, co w jego mniemaniu wybornie naśladowało zgrabny dziewczęcy dyg, a co w rzeczywistości było bardzo podobne do potknięcia się starego strusia na wyślizganym lodzie.
— Przepraszam — wyjąkał wymachując ramionami, aby złapać równowagę — czy nie przeszkadzam?
Oszalałe dzwonki podjęły swoją muzykę i ciągnęły ją tym razem bez porównania dłużej.
— Wiesz — wykrztusiła wreszcie Anna — ty jesteś…
Nie dokończyła, bo zabrakło jej tchu. A może nie tylko dlatego? Zagryzła wargi. Zupełnie, jakby odżegnywała się od natrętnej myśli, której o mało co nie wypowiedziała na głos.
Darek także umilkł. Przyjrzał się czarnej, zmierzwionej grzywce, dużym i lekko skośnym oczom, dołeczkom.
„Ty jesteś…” — i nic.
Odetchnął głęboko i spoważniał w jednej chwili.
— Co tutaj robisz? — spytał.
Anna spuściła głowę dziwnie zmieszana.
— Mieszkam niedaleko. Za zakrętem… — ruchem ręki wskazała kierunek.
Tam poszła Sonia, taro znajdowało się wejście do sali, w której wczoraj rano Darek zawarł znajomość ze swoją partnerką. Do tego miejsca chłopiec znał już każdy centymetr drogi. Ale przecież korytarz biegł dalej i tam dalej także mieszkali ludzie. Wszystkie kabiny znajdowały się na tym jednym poziomie. Stacja była przecież naprawdę mała.
Chłopiec ponownie westchnął.
— Muszę iść teraz do siebie — powiedział stanowczo, choć nie bez żalu.
— Mnie nie przeszkadzasz — usta dziewczyny drgnęły.
Widać było, że czeka tylko na najdrobniejszą zachętę z jego strony, żeby znowu parsknąć śmiechem. Ale Darek tym razem nie podjął wyzwania.
— Gdzie Marek? — spytał. Wzruszyła ramionami.
— Pewnie u ojca — mruknęła. — Albo właśnie przewraca oczami z zachwytu, jeśli udało mu się spotkać tę twoją gwiazdę. Och, przepraszam' — dodała szybko, jednak bez widocznych oznak skruchy. — Na twoim miejscu byłabym zazdrosna.
Chłopiec mógł jej szczerze powiedzieć, że jeśli już miałby być o kogoś zazdrosny, to… Zaraz, zaraz — zazdrość? Co za bzdury! Złotowłosa jest olśniewająca, nie da się ukryć. Gra jak w natchnieniu. Z pewnością czeka ją wspaniała kariera. Ale…
Jeszcze raz głęboko zaczerpnął powietrza i powtórzył z naciskiem:
— Muszę iść do siebie. I… — zawahał się przez moment — bardzo bym cię prosił, żebyś także poszła teraz do swojej kabiny, a jeszcze lepiej do ojca.
Twarz dziewczyny w jednej chwili zmieniła wyraz.
— Dlaczego? Co to ma znaczyć?
— Ja cię tylko proszę… — wybąkał Darek. Anna cofnęła się. Zmrużyła oczy.
— Może naprawdę masz jakąś sprawę do tej ciotki? — syknęła. — Albo sam chcesz pobiec za Sonią? Jeśli myślisz, że musisz się mną krępować…
Chłopiec poczuł suchość w ustach. Odchrząknął i powiedział błagalnym tonem:
— Sprawa jest poważna. Na stacji coś się dzieje… Coś, co ma chyba związek z porwaniem „Smyka”. Wiesz przecież… I nie chciałbym… nie chciałbym… — zająknął się. — Krótko mówiąc umówi-łem się z Adamem, że będę na niego czekał w kabinie — wykrztusił w końcu.
— To idź i czekaj! — parsknęła Anna. — Czy Adam powiedział ci może, żebyś odsyłał do domu każdego, kogo spotkasz? Czy też tylko mnie spotkał ten zaszczyt?
— Nie rozumiesz — Darek stracił w końcu cierpliwość — że tu chodzi o poważne sprawy? Wszystkim nam grozi niebezpieczeństwo. Właśnie dlatego proszę — podkreślił to słowo — żebyś poszła do siebie albo do pana Nerpy.