— A ja proszę — wycedziła dziewczyna — żeby na mojej stacji nikt mi nie dyktował, co mam robić, i żeby nikt nie dzielił się ze mną swoim własnym strachem. Jasne?
W chłopcu zakipiało. W pasji zrobił coś, czego zapewne nie zrobiłby nigdy, gdyby udało mu się choć przez chwilę pomyśleć.
— Tak uważasz? — powiedział przez zęby. — W takim razie chodź ze mną. Pokażę ci to, czego na tej twoje j stacji z pewnością nie widziałaś jeszcze nigdy. I… zaraz zobaczymy, kto z kim będzie się dzielił swoim strachem!
To powiedziawszy zrobił w tył zwrot i ruszył ostrym krokiem w mroczną perspektywę korytarza. Kiedy mijał drzwi swojej kabiny, zaświtało mu, że-nie tylko postępuje niezbyt mądrze, ale że w dodatku robi świństwo Adamowi. Temu samemu Adamowi, który wobec niego był zawsze lojalny.
Mógł się jeszcze cofnąć. Czuł, że powinien się cofnąć. Cóż, kiedy w uszach dźwięczały mu jeszcze jego własne słowa. „Zobaczymy…” Jeśli teraz stanie, odwróci się i powie z rozbrajającym uśmiechem: „przepraszam, żartowałem”, to co ona o nim pomyśli? Co on sam pomyślałby na jej miejscu?
Minął więc drzwi swojej kabiny, nie spojrzawszy nawet w ich stronę. Nie. Jeśli się teraz cofnie, nigdy nie potrafi jej udowodnić, że nie powoduje nim strach, ani też, że nie. zadziera nosa.
Szedł prędko. Nie oglądał się, słyszał jednak, że dziewczyna następuje mu na pięty. Bez namysłu wkroczył do owego pamiętnego przedsionka przy końcu korytarza. Część mieszkalna stacji pozostała za nimi. Otoczył ich mrok.
— Tam już nic nie ma — odezwał się zdyszany głosik.
— Tss! — syknął.
Położył palec na wargach i wskazał drzwi do komórki, w której wtedy urzędował Grath.
Teraz te drzwi również były uchylone. I podobnie jak wczoraj, kiedy chłopiec po raz pierwszy zawędrował w to miejsce, przez szparę padała na podłogę smuga światła. Ale wewnątrz panowała cisza.
Darek zaczął się skradać na palcach. Bardzo ostrożnie podszedł do szpary i przytknął do niej oko.
W polu widzenia chłopca ukazał się fotel, w którym wczoraj siedział trup, oraz spoczywający na poduszce tego fotela wielki, splątany motek cienkich drucików.
Darek wyprostował się i dwoma palcami dotknął delikatnie drzwi, powiększając szparę. W środku nie było nikogo.
Chłopiec odetchnął z ulgą. Otworzył drzwi na całą szerokość i śmiało wszedł do małej komórki zwężającej się w głębi na kształt przypłaszczonego lejka.
— No, chodź — zaprosił dziewczynę. Natychmiast znalazła się obok niego.
— Po co mnie tu przyprowadziłeś? — spytała rozglądając się podejrzliwie. — Tutaj mc nie ma… — jej wzrok padł na fotel i umilkła.
— Byłaś tu kiedyś?
Anna potrząsnęła przecząco głową.
— Ano właśnie — szepnął Darek. — Jak my-ślisz, kto tu może przychodzić? Spojrzała niepewnie, ale wzruszyła ramionami.
— Nikt. Bo i po co? Darek wskazał na małe, mleczne lampki wmontowane w sufit.
— Więc kto w takim razie zapalił tutaj światło? A ten fotel?
Dziewczyna nie odpowiedziała. Wpatrzyła się w kłębek drucików i jej oczy powoli stawały się coraz większe. Gdyby jeszcze wiedziała, że te druciki opasywały wczoraj głowę nieboszczyka Achillesa Mykeskesa, który następnie nagle ożył…
— Co to właściwie jest? — spytała zdławionym głosem.
— Jeszcze nie wiem — mruknął chłopiec.
Nadrabiał miną, ale czuł się coraz bardziej nie-swojo. Dokoła panowała zupełna, martwa cisza. W takiej ciszy wszystko może się zdarzyć. I po jakie licho właściwie przyprowadził tutaj tę dziewczynę?! W razie czego…
Spokojnie. Nie dajmy się zwariować. Co to znaczy: w razie czego? Czego, na przykład?
W pewnej odległości od fotela ktoś ustawił cztery statywy. Wyglądały jak najzwyklejsze stojaki pod małe kamery filmowe, ale kamer na nich nie było. Pod ścianą znajdował się jakiś wielki, szary pojemnik z dwoma szerokimi uchwytami, wyraźnie przystosowany do noszenia wielkich ciężarów. Ale ciężarami zajmują się przecież automaty, nie ludzie! W głębi, tam gdzie sufit zaczynał się gwałtownie zniżać, widniała niewielka wnęka.
Darek przypomniał sobie nagle o Adamie i przy szła mu chęć, by wymierzyć samemu sobie tęgiego kopniaka.
— Teraz powinniśmy stąd pójść — powiedział cicho. — Jeśli ci jeszcze mało, mogę dodać, że tutaj — wskazał ręką fotel — siedział wczoraj trup. A koło niego kręcił się ktoś z antypatyczną gębą. No, chodźmy.
Anna zzieleniała. Jej oczy wykonały obłąkany taniec, po czym zniknęły za długimi rzęsami.
— Trup? — wykrztusiła. — Czy ty… czy myślisz, że uwierzę?
— Jeżeli uważasz to za temat do żartów — szepnął z przekąsem chłopiec — mogę cię zapewnić, że ja osobiście jestem innego zdania. Csss!… — odruchowo chwycił dziewczynę za ramię i zacisnął na nim palce.
Z korytarza dobiegł odgłos kroków. Ktoś widać bardzo cicho nadszedł, a teraz był już całkiem blisko. Chłopiec wpatrzył się nieprzytomnie w otwarte drzwi. Kogo w nich zobaczy? Adama? Bo? Tego… Stewę? A może…
To „może” sprawiło, że Darek odzyskał energię. Rozejrzał się błyskawicznie po ciasnym wnętrzu przemienionym tak nagle w pułapkę bez wyjścia. Jego wzrok powędrował ku owej maleńkiej wnęce w lejkowatym zwężeniu komórki. Bez chwili wahania pociągnął w tamtą stronę Annę. Zaskoczona — stawiła mu bezwiednie opór, ale nie zważał na to. Upchał ją, jak mógł najgłębiej, w pomieszczeniu, w którym od biedy mogłaby się zmieścić para niezbyt wyrośniętych królików. Sam — poskładany w scyzoryk — ulokował się przed nią. Na dłuższą metę było to bardzo niepewne ukrycie. Ale w pierwszej chwili ktoś wchodzący z przedsionka mógł ich nie zauważyć. Zwłaszcza że nisza miała coś w rodzaju listwy, jakby pozostałość po framudze drzwi, które kiedyś mogły się tu znajdować.
Kroki zatrzymały się przed wejściem. — No, chodź, chodź — powiedział ochrypły męski głos.
Chłopiec poczuł, że włosy jeżą mu się na głowie. Znał ten głos aż nazbyt dobrze. I z pewnością nie należał on do żadnej z osób, które Darek powitałby teraz z ulgą, jeśli już nie z radością.
W drzwiach ukazała się chuda sylwetka. Człowiek ten miał bardzo bladą twarz i sprawiał wrażenie zalęknionego. A przecież miejsce, w którym się znalazł, nie było mu obce. Tylko że wtedy, kiedy Darek widział go tutaj po raz pierwszy, ten mężczyzna po prostu nie żył.
— Naprawdę bardzo cię pro-oo-szę… — przemówił zgaszonym głosem wczorajszy nieboszczyk, Achilles Mykeskes.
Ostatnie słowo wymówił tak dziwnie, ponieważ ktoś, kto stał za nim, w tym właśnie momencie popchnął go mocno do przodu. Mechanik potknął się, poleciał w stronę Totela. Głowa zachwiała mu się przy tym śmiesznie, ale ani Darka, ani Anny, tłumiących oddech w swojej króliczej dziurze, jakoś ten widok nie rozbawił.
— Tylko bez kawałów! — powiedział drugi głos, ten, który sprawił przed chwilą, że włosy chłopca ożyły i stanęły dęba.
Z mroku korytarza wychynęła sylwetka Joego Gratha. Jego twarz poruszała się ustawicznie, jakby żuł gumę i bał się, że mu ją ktoś odbierze. Rudawe włosy miał potargane,
'Zamknął za sobą drzwi i szybko podszedł do leżącego pod ścianą pojemnika. Pochylił się, podniósł wieko i zaczął wyciągać ze środka jakieś przedmioty. Pierwszy z nich był podłużny, walcowaty, zaopatrzony w metalowe wąsy. Joe wziął go ostrożnie i przeniósł na fotel. Następnie wrócił do pojemnika po drugi, identyczny instrument, tak samo jak pierwszy wysuwający druciane czułki i, tak jak tamten, pomalowany na jaskrawoczerwony kolor. Potem uważnie, ale szybko umieścił obydwa przedmioty na statywach. Ustawił je tak, żeby te jakieś wąsy obu cylindrów celowały w fotel.