— Ich egzamin! Cała ta szacowna komisja z takimi starymi mopsami jak Lwizwis!… Ale teraz przyszły moje dni! Teraz się okaże, kto jest prawdziwym twórcą! Czy ty zdajesz sobie sprawę, jaki to będzie film?!
— Dzięki mojemu wynalazkowi — westchnął ponuro Bo. — Gdybym mógł przewidzieć, co z nim zrobisz… Gdybym tylko mógł przewidzieć!
— Ale nie przewidziałeś! — parsknął Grath. — Co nie zmienia faktu, że sam udostępniłeś mi tę aparaturę. Pamiętaj o tym!
— Nie wiedziałem, kim jesteś — powiedział Bo głucho.
— Teraz już wiesz! — Joe zarechotał. — A twój wynalazek — dodał ze złośliwym błyskiem w oczach — nie został zgłoszony w urzędzie ochrony, jak tego wymagają przepisy. Spróbuj tylko pisnąć, a wylądujesz w zamkniętym pokoiku…
— …razem z tobą — gładko podchwycił Bo. Grath żachnął się.
— Ale ja przynajmniej będę miał mój film. A ty? Ty po prostu sprzedałeś mi swój wynalazek. Nic cię nie obchodziło, co z nim zrobię.
— Łgarstwo!
— Spróbuj to udowodnić! Spróbuj też udowodnić, że nie przeprowadzałeś razem ze mną tych eksperymentów! — parsknął Grath. — A teraz zjeżdżaj. No, już! — Lufa miotacza ponownie wycelowała w pierś kamerzysty. Bo nabrał powietrza, a następnie wypuścił je ze świstem.
— Proszę cię, Joe… — wyszeptał.
— Jeszcze tu jesteś?!
Nie dowiemy się nigdy, jak Bo Ytterby zareagowałby na to ostatnie „pytanie”. Czy nadal usi-łowałby wskórać coś prośbą, czy wyniósłby się, jak tego żądał Grath, czy też spróbowałby odebrać mu broń. Jeszcze bowiem nie przebrzmiał chrapliwy głos operatora, jeszcze Bo nie zdążył nawet zajrzeć w czarny otwór miotacza, gdy stało się to, co na dobrą sprawę powinno się stać już ładnych kilka minut temu. Darek — całym wysiłkiem wgnia-tający dziewczynę w ścianę niszy — poczuł mianowicie, że napór na jego plecy staje się nagle nie do przezwyciężenia. Domyślił się, że Anna, ściśnięta niczym śledź na samym dole beczki, nie mogła już dłużej wytrzymać i postanowiła choćby nieznacznie zmienić pozycję ciała. Biedaczka nie wzięła pod uwagę, że każda tego rodzaju próba musi się skończyć katastrofą.
To nawet nie był jeszcze ruch. Wystarczyło, że głębiej odetchnęła, wypychając sobą chłopca odrobinę do przodu. Darek nie mógł wysunąć nogi, żeby się na niej oprzeć. Powoli, ale nieubłaganie zaczął tracić równowagę. Chwilę jeszcze balansował rozpaczliwie… a potem rymnął jak długi na podłogę, uderzając wyciągniętym ramieniem w podstawę najbliższego statywu! Łoskot, jaki przy tym po-wstał, można by porównać chyba tylko do czołowego zderzenia dwóch staroświeckich parowozów.
— Co, u licha?! — wrzasnął Grath.
Miotacz w jego dłoni błyskawicznie zmienił położenie, kierując się w stronę rozciągniętej na podłodze postaci.
— Darek! — krzyknął przeraźliwie Bo,
— Darek! — zawtórował mu cienki głosik Anny. Grath zaklął szpetnie.
— Co to znaczy?! — szczeknął z pasją. — Śledziliście mnie? Mnie?! Smarkacze! Ja wam…
— Zostaw dzieci, Grath — powiedział chłodnym, opanowanym tonem Bo Ytterby. Ktoś, kto by wszedł do komórki akurat w tym momencie, nie uwierzyłby nigdy, że ten człowiek przed chwilą krzyczą?
— Wstawaj! — Joe zlekceważył interwencję kamerzysty i zamachnął się, jakby chciał kopnąć chłopca.
— Jeśli go tkniesz — powiedział takim samym jak przedtem tonem Bo — daję ci słowo, że nie skończysz swojego filmu.
Grath zwrócił się z furią w jego stronę. Ręka, w której trzymał miotacz, zatoczyła półkole.
— Mruknij jeszcze tylko — wychrypiał — a strzelę. Myślisz, że nie?!
Ytterby umilkł. Grath nie dotknął jednak chłopca. Jednak nie. Wkroczenie Bo mimo wszystko okazało się skuteczne. Może Joe wyczytał w tym jego chłodnym głosie, że jeśli się nie opanuje, to naprawdę nigdy nie zrobi swojego wielkiego filmu.
Darek pozbierał się z trudem i stanął tak, żeby zasłonić sobą Annę.
— Co tu robicie?! — huknął na niego Grath. — Gadaj!
Chłopiec nie odpowiedział. Nie odpowiedziałby nawet wtedy, gdyby był zdolny do wydania głosu. Co robią? A cóż to ma za znaczenie, po co tu przyszli? Skoro tak czy owak byli tutaj i skoro Grath wie, że musieli słyszeć każde słowo, które wypowiedział on sam, a także Mykeskes i Bo.
W tym momencie ściany komórki zajęczały cichutko. Drzwi zadrżały jak napięta struna. Gdzieś w głębi stacji obudził się wysoki, zawodzący głos. Przeniknął przez wszystkie przeszkody i wdarł się wreszcie tam, gdzie nie było już głośników, ponieważ żaden z mieszkających w stacji ludzi nie miał tam nic do szukania.
— Alarm! — krzyknął Bo.
Grath zaklął.
— Musimy iść! — zawołał kamerzysta. W jego głosie brzmiała nie ukrywana ulga. Chyba po raz pierwszy, od kiedy człowiek zaczął zasiedlać kosmos, dźwięk syreny alarmowej wzbudził w kimś takie uczucie.
— Nie ruszać się! — rzucił Grath. — Jeśli któryś z was zrobi choć krok w stronę drzwi, będzie to ostatni krok w jego życiu. Nie żartuję.
Wyraz twarzy operatora świadczył wymownie, że tym razem nie zawaha się przed spełnieniem swojej groźby. Ytterby posłał Annie i Darkowi ostrzegawcze spojrzenie, którego zresztą nawet nie zauważyli. Ani im w głowie było ruszać się z miejsca. Stali jak sparaliżowani, obserwując gorączkową krzątaninę Gratha.
Rudawe włosy mężczyzny, który zapragnął zdobyć sławę jako twórca niezwykłych filmów, latały to na jedną, to na drugą stronę jego podłużnej czaszki. Joe miotał się po kabinie, cały czas klnąc pod nosem. Zerwał z głowy Mykeskesa pajęczy kask, rozłączył przewody spinające go z tym ciężkim, podobnym do kamery aparatem, gwałtownie potrząsnął bezwładnym ciałem mechanika. Nieszczęsny delikwent leniwie zamrugał powiekami. Grath był już przy pojemniku. Wrzucił do niego kask i umieścił w nim z powrotem oba feralne obiektywy.
— Jeśli nie stawimy się zaraz w dyspozytorni — zauważył Bo — zaczną nas szukać. Tym razem nie będzie to tylko sprawa dyżurnego, który opuścił posterunek…
— Siedź cicho i nie przeszkadzaj — sarknął Grath. — Zdążymy…
Niósł w stronę pojemnika ów ciężki przyrząd. Darek domyślił się, że to właśnie ten przedmiot był wynalezioną przez Bo aparaturą do filmowania snów czy jak to nazwać. Nie, nie snów. Przecież ludzie poddawani działaniu obiektywów fantoma-tycznych widzieli i czuli tak, jakby wszystko działo się naprawdę. „Bo, Bo, coś ty wynalazł…”
Sygnał alarmu rozbrzmiewał w dalszym ciągu. Zarówno Joe, jak Anna i Darek, nie mówiąc już o Ytterbym, wiedzieli doskonale, że będzie tak buczeć aż do momentu, w którym komputer zawiadomi dyspozytora, że wszyscy mieszkańcy stacji zgromadzili się już w wielkiej półkolistej sali.
Grath zatrzasnął wieko pojemnika i złapał za jeden z uchwytów.
— Bierz z drugiej strony! — skinął gorączkowo na Bo. Ten zawahał się.
— Co chcesz z tym zrobić?
— Rób co mówię! — zasyczał Grath. — Pamiętaj, że ja teraz nie mam wiele do stracenia… No! — ponaglił zerkając wymownie na swój miotacz,
Bo bez'słowa podszedł i chwycił za drugie ucho pojemnika.
— W drogę! — rzucił operator. — Mykeskes, ty też! Darek odwrócił się i wziął Annę za rękę.
— Chodź — wychrypiał. Odchrząknął, przełknął ślinę i powtórzył: — Chodź…
— A wy dokąd?! — Grath spostrzegł kątem oka, że niepożądani świadkowie jego „pracy” filmowej idą też do wyjście. — Siedźcie tu i ani mru-mru. Jasne?! — pogroził, chłopcu miotaczem. — Przyj-dziemy po was.