Выбрать главу

Stewa i Mammea stali dalej i ledwie zauważyli pojawienie się czwórki spóźnionych. Kiedy Darek na nich spojrzał, Mammea mówił akurat do szpa-kowatego coś jakby. „No, to na mnie czas”. Zaraz potem, nie spiesząc się, ruszył w stronę schodów. W pewnej chwili sylwetka niepozornego skryła się zupełnie za wielką postacią Lwizwisa. Reżyser oderwał się od Werwusa i szedł szybko w ich stronę, pozostawiwszy na pastwę kierownika produkcji nieszczęsnego Mykeskesa. Chłopiec z mściwą satysfakcją obserwował, jak mechanik wije się i skręca pod potokiem słów płynących z ust małego grubasa.

— Cześć, bohaterze! — huknął Lwizwis najgłębszym ze swoich basów. Mocno potrząsnął rękę chłopca i zawołał tak, że aż echo poniosło się po sali: — Słyszałem, jak sobie poradziłeś. Brawo!

Darek uścisnął machinalnie dłoń reżysera, a równocześnie przyjrzał mu się podejrzliwie. To jego:

„słyszałem, jak sobie poradziłeś”, brzmi przecież niby czysta kpina! Chłopcu błysnęła nieprawdopodobna myśl, że Lwizwis wie o wszystkim, co zaszło vy tej przeklętej komórce, do której on sam, jak prawdziwy baran, zaciągnął Annę, i że reżyser z niezrozumiałych powodów trzyma stronę Gratha. Trzeba było dopiero dalszych gratulacji ze strony najwidoczniej czymś uradowanego reżysera, żeby Darek przypomniał sobie swój, tak niedawny przecież, lot na „Smyku” i niezwykły powrót do bazy na planetoidę numer dziewięćset sześćdziesiąt trzy. Dziwne, jak łatwo wylatują człowiekowi z głowy nawet takie wydarzenia, które zasługują, by pamiętać o nich do końca życia. Dzieje się to oczywiście wtedy, kiedy po tych wydarzeniach przy-chodzą inne, co najmniej równie niezwykłe. Chłopcu wydawało się, że od porwania „Smyka” minęły wieki.

Odpowiedział coś Lwizwisowi, bez ładu i składu, aż tamten się zdziwił, ale mimo to nie przestał się uśmiechać.

— Proponowałem już Soni — mówił przymrużając porozumiewawczo oko — że odwrócimy role w filmie. To ona będzie zabłąkaną dziewczyną z Ziemi, a ty pogromcą kosmosu. I jak myślisz, zgodziła się?

Darek wsłuchiwał się w gruby, przyjazny głos reżysera i powoli wizja skierowanego w Annę miotacza zacierała się w jego umyśle. Mimo woli wy-obraził sobie minę Soni, kiedy zaproponowano jej, by grała tę zagubioną.

— Myślę, że wiem, co odpowiedziała — mruknął stwierdzając z zaskoczeniem, że jego głos brzmi niemal normalnie. — „Jeśli chodzi o mnie, nie widzę powodu, by w związku z tym pożałowania godnym incydentem przewracać cały scenariusz do góry nogami”— wyrecytował ściągając usta i naśladując słodki sopran złotowłosej.

Lwizwis ryknął tak głośnym śmiechem, że zaniepokojony Grath szybko spojrzał w ich stronę. Jego ręka tkwiąca w kieszeni spodni wykonała szybki ruch. Nie uszło to uwagi Darka. Od razu stracił dobry humor.

Reżyser nie spostrzegł zmiany, która zaszła w twarzy chłopca. Śmiejąc się w najlepsze, powiedział:

— Brawo! Jakbyś przy tym był — odwrócił się i poszukał rozweselonym wzrokiem Anny.

Ta jednak nadal stała do nich tyłem. Lwizwis, nie przestając się śmiać, zwrócił się znowu do Dar-ka i pogroził mu palcem.

— Swoją drogą, z ciebie także lepszy numer! Ale na przyszłość — ton reżysera nieco spoważniał — jeśli będzie alarm, trochę szybciej skończcie napawać oczy widokiem dekoracji. Zaczynałem się już niepokoić… To byłaby prawdziwa klęska, jakbym musiał szukać nowego aktora!

Dla Darka te słowa zabrzmiały zgoła złowieszczo. Biedny Lwizwis. Gdyby wiedział, jak niewiele trzeba, aby jego żartobliwe obawy stały się ponurą rzeczywistością…

Chłopiec rozejrzał się machinalnie. Tyle ludzi… zajętych swoimi sprawami. A wśród nich — da-lej, niż gdyby znajdowali się w innej galaktyce — Anna i on. Niedorzeczność! Ktoś tu najwyraźniej zwariował. Za minutę, za moment Adam albo Stewa czy wreszcie Nerpa, któryś z nich podejdzie do operatora i wyjmie z jego kieszeni ten niewielki trójkątny przedmiot. A potem okaże się, że to wcale nie był miotacz, tylko na przykład serce z piernika i wszyscy zażądają, aby Darek za karę zjadł ten piernik do spółki z Anną.

Ale mijały sekundy i nikt jakoś nie zainteresował się kieszenią Gratha. Tylko Lwizwis wpatrywał się w Darka coraz bardziej zdziwionym wzrokiem. Pewnie coś powiedział… Może o coś spytał?

Chłopiec zrozumiał, że wszystko to dzieje się jednak naprawdę, a on musi się zachowywać, jakby się nic nie stało.

— Skąd pan wie… — przełknął ślinę i odchrząknął, zanim mógł skończyć —…że byliśmy tam, gdzie będziemy filmować?

— Mykeskes nam powiedział” — odrzekł po chwili Lwizwis. — A co, coś pokręcił?

— Nie — zaprzeczył ponuro chłopiec — nic nie pokręcił.

Pomyślał, że Mykeskes nie zawiódł pokładanego w nim zaufania. Szkoda, że było to zaufanie takiego Joego Gratha, który widocznie kazał mu iść do dyspozytorni i oznajmić, że dzieci oglądały dekoracje i są już w drodze. Tak, nie ulega wątpliwości — szalony plan operatora, wbrew jakiejkolwiek logice, ma wszelkie szanse powodzenia.

— Jest już po alarmie — mówił Lwizwis. — Odwołanie ogłoszono pewnie wtedy, kiedy jechaliście windą.

„Alarm!” — zaświtało Darkowi. Prawda, był alarm!

— Czy coś się stało? — wykrztusił.

Zanim reżyser zdążył odpowiedzieć, wyrósł przed nimi szpakowaty. Spojrzenie lekko przymrużonych oczu oficera tchnęło spokojem ale w tym spokoju było jednak coś nieuchwytnego, tak jak w powietrzu przed burzą.

Stewa obciągnął swoją obcisłą granatową bluzę i obejrzał się.

— Pytałeś, dlaczego ogłoszono alarm — powiedział cichym, beznamiętnym głosem. — Chodź, coś ci pokażę.

Wziął chłopca za rękę i podszedł z nim do balustrady otaczającej pomost. Przekroczył ją i zaczął schodzić po pionowej drabince. Darek, chcąc nie chcąc, podążył w jego ślady. Stawiając stopę na pierwszym szczeblu drabinki posłał porozumiewawcze spojrzenie Grathowi. Chciał mu dać do zrozumienia, że idzie ze Stewą, bo nie ma innego wyjścia, ale że nie zrobi nic, co mogłoby się operatorowi nie spodobać.

W odpowiedzi Grath uśmiechnął się i przysunął nieco bliżej Anny. Jego uśmiech miał w sobie coś takiego, że Darek najchętniej od razu z powrotem przesadziłby balustradę, aby tylko znów znaleźć się przy tym człowieku i dziewczynie z czarną grzywką. Nie mógł jednak pójść za tym odruchem, bo wzbudziłby podejrzenia Stewy… A to z kolei Joe potraktowałby jako świadomą próbę zdemaskowania go przed obecnymi. Do tego nie wolno było chłopcu dopuścić.

Tak, od którejkolwiek strony spojrzeć — położenie Darka przedstawiało się doprawdy niezbyt różowo.

Kiedy stanął na podłodze kolistej sali, Stewa tkwił już przed jednym z ekranów otaczających pulpit dyspozytora.

Darek przyśpieszył i po chwili zatrzymał się za plecami szpakowatego. Teraz Grath nie mógł go usłyszeć. Wystarczyło szepnąć jedno słowo!

Nie. Anna.

— Darek…

Jego imię wypowiedziane było tak Cicho, że w pierwszej chwili nie wiedział, czy ktoś wymówił je naprawdę, czy to własne myśli zaczynają mu płatać niewczesne figle, podsuwając głosy, których w rzeczywistości nie ma.

— Darek… — zabrzmiało ponownie.. Chłopiec zerknął przed siebie. Szpakowaty stał jak wrośnięty w ziemię.

— Słyszysz mnie?…

W mózgu Darka otworzyła się jakaś klapka. Nagle rozpoznał głos dyspozytora Nerpy. Chciał skinąć głową, ale ta niespodziewanie odmówiła mu posłuszeństwa. Na szczęście bunt dotyczył tylko mięśni szyi. Na szczęście, bo głowa była mu teraz bardzo potrzebna, od tego, jak ona się spisze, zależało dosłownie wszystko. Przecież nie może się zdradzić. Tamci, na górze, z pewnością śledzą każdy jego gest. Zwłaszcza Grath…