Tak, ale na razie to on jest górą. To on trzyma palec na spuście miotacza. I niezmiennie chodzi krok w krok za Anną,
Darek wspiął się szybko na pomost i obejrzał się na Stewę. Ale szpakowaty został na dole. Chwilę jeszcze patrzył w ślad za chłopcem, po czym szybko odszedł w przeciwną stronę sali. Jak się okazało, były tam małe, ukryte za jakąś aparaturą drzwiczki. Stewa otworzył je i zniknął Darkowi z oczu.
Na pomoście od razu dopadł chłopca Werwus.
— A teraz do kamer! — pisnął, łapiąc go za łokieć. — Lwizwis, trzeba kręcić!
Reżyser skinął przyzwalająco głową. Werwuso-wi wyrosły skrzydła.
— Na plan! Na plan! — zamachał skrzydłami… to jest rękami.
— Chodź, Darku — podchwycił Grath z takim uśmiechem, że przez plecy „gwiazdora” przemaszerowały zwykłe, ziemskie mrówki. Chociaż może i nie tak zupełnie zwykłe. Normalne mrówki nie są przecież z czystego lodu.
Adam, Barbara i Marek nadal byli zajęci własnymi sprawami, Mammea jeszcze nie wrócił. Bo Ytterby, nie czekając na Lwizwisa, szedł już w kierunku windy. Za nim, jak cień, sunął Mykeskes.
Sonia potrząsnęła główką. Złote włosy zafalowały, ale ani na chwilę nie przestały wyglądać tak, jakby dziewczyna tylko co odłożyła grzebień i szczotkę.
— Czy możemy już iść do pracy? — zabrzmiał jej rozkoszny głosik.
Barbara drgnęła. Szybko odwróciła się od Adama i podeszła do swojej pupilki. Twarz reportera zmierzchła na moment, ale po chwili znowu rozjaśniła się promiennym uśmiechem, Nadal jednak zdawało się Darkowi, że Adam specjalnie unika jego wzroku. Głupia sprawa. Jeszcze tylko to było chłopcu potrzebne…
A może Adam także już wiedział?
„Nie — pomyślał ze smutkiem, — W przeciwnym razie starałby się być jak najbliżej mnie i Anny. Ot tak, niby przypadkiem”. Nie, Adam po prostu miał żal, że Darek nie czekał na niego w kabinie. Co gorsze, ten żal był więcej niż uzasadniony. Głupia sprawa.
W windzie Darek stał wciśnięty między Lwizwisa i Werwusa. Ponad łysiną tego ostatniego widział czarną grzywkę Anny. Tuż obok niej, nieco wyżej, kołysała się głowa porośnięta rudawymi włosami. Bliżej drzwi stały Barbara. i Sonia. Złocista mówiła coś do kamerzysty. Chłopiec nie słyszał jednak, by ten odpowiedział choć jednym słowem.
A więc człowiek, który porwał „Smyka”, jest już ujęty. Tyle sobie obiecywał, a skończyło się na tym zamkniętym pokoiku, w którym siedział teraz uśpiony, pod opieką automatów. Za pół godziny ten człowiek powie, czego szukał na stacji, w bazie budowniczych nowego kosmicznego miasta. Wtedy chłopiec dowie się, dlaczego musiał zdawać najtrudniejszy w życiu egzamin z pilotażu, a potem wysiadać w próżnię. Oczywiście, jeśli porywacz będzie chciał mówić. Nikt go przecież nie zmusi. Ale to nie jedyny warunek. Ważniejsze jest to, aby Anna i Darek znajdowali się jeszcze wtedy w takim stanie, w jakim człowiek w ogóle może przyjąć coś do wiadomości. Aby ta niesamowita historia z miotaczem zakończyła się szczęśliwie.
Wysiedli na najniższym poziomie, następnie dość długo jechali ruchomym chodnikiem zajmującym całą szerokość krętego, niskiego korytarza. Tej
Części stacji Darek jeszcze nie znał. Nic dziwnego. Przecież był tutaj zaledwie drugi dzień. Pomyśleć tylko — dwa niepełne dni! A gdyby zebrać wszystko, co się w ciągu tych dwóch dni wydarzyło? starczyłoby tego na rok z okładem. Przynajmniej jeśli chodzi o takie przygody i przejścia, do jakich nikt, nawet najbardziej spragniony wrażeń reporter, zbytnio nie tęskni.
— Piloci udający się na pole startowe proszeni są o zabranie paczek żywnościowych i potwierdzenie diagnozy lekarskiej — odezwał się dziwny, miauczący głos.
Chodnik stanął. Boczna ściana rozsunęła się bezszelestnie, odsłaniając długą, oświetloną niszę. W głębi widniał podłużny stół, na którym leżało kilkanaście niewielkich kolorowych paczek. Obok, pod ścianą, znajdowała się aparatura medyczna. Stał tam fotel, w którym przed startem każdy z pilotów musiał obowiązkowo posiedzieć dwie, trzy minuty. Dopiero kiedy komputer orzeknie, że kosmonauta jest zdolny do lotu— wolno mu iść dalej.
Zza fotela wytoczył się śmieszny, pomarańczowy robot połyskujący małymi lampkami.
— Prosimy bardzo uprzejmie do bufetu — odezwał się wesoło, zachęcającym głosem. — Jest indyk na zimno, kiełbaski, sałatka marsjańska i placek a la Błękitna. Pozwoliłbym sobie ponadto szczególnie polecić świeżutkie kometki marcepanowe w sosie bakaliowo-czekoladowym. Komu mogę służyć?
Ktoś przełknął nerwowo ślinę, ale nikt nie odpowiedział. Pomarańczowy postał jeszcze chwilę, po czym oddalił się powoli. Jego lampki przybladły, jakby na skutek uczucia zawodu.
— Dziękuję — usłyszeli po chwili. Podłoga pod ich nogami ruszyła znowu.
— Swoją drogą — powiedział Lwizwis — szkoda, że nie jesteśmy pilotami. Nie miałbym nic przeciwko temu, żeby zajrzeć do tego bufetu. Przez ten cały rozgardiasz spowodowany alarmem na śmierć zapomniałem o obiedzie.
— Musiałbyś się poddać badaniu — odpowiedział swobodnie Grath. — Ale ja też nie wiedziałem, że mają tutaj takie wspaniałości.
„Nie wiesz jeszcze wielu rzeczy” — przeszło Darkowi przez myśl. Spojrzał na Anne i spytał:
— Nie jesteś głodna?
— Dziękuję — odpowiedział ni w pięć, ni w dziewięć, wdzięczny głosik. — Może potem będę chciała coś przegryźć, ale sądzę, że pan Werwus nie pozwoli nam umrzeć z głodu.
W innej sytuacji Darek na pewno by się roześmiał. Ilekroć ktoś się o kogoś zatroszczy, ta mała królewna bierze to natychmiast do siebie. Ciekawe, czy rodzice tego ją nauczyli? Bo Barbara raczej nie. A przecież złotowłosa potrafi pomyśleć o sobie całkiem dorzecznie… Jeżeli jej się chce.
— Nie jestem głodna — szepnęła Anna i były to jej pierwsze słowa, od kiedy opuścili tę fatalną komórkę na końcu korytarza.
Darek chciał odpowiedzieć, ale słowa uwięzły mu w gardle. Zrobiło mu się jej okropnie żal, a zarazem znowu pomyślał z goryczą, że sam ją wpakował w tę paskudną sytuację. To co, że go podbechtała. Przecież nie wiedziała… nie mogła wiedzieć. Natomiast on powinien był przewidzieć, co ich może spotkać. Na co ją naraża. Chodnik stanął.
— Teraz będziemy kręcić — ucieszył się Wer-wus — a potem przyniosę coś do zjedzenia. Kanapki! Te rakietki, to jest, chciałem powiedzieć: kometki! Melba z sosem. Tfu! Mniejsza z tym — zdecydował wreszcie — cały bufet! Ale potem! Potem! Teraz proszę…
Stanął w miejscu, gdzie kończył się chodnik, i przepuszczał wszystkich obok siebie, jakby liczył owce wracające z pastwiska.
— Proszę, panno Soniu… proszę, panno Barbaro… Nie — zatrzymał opiekunkę złotowłosej — pani będzie łaskawa stanąć tutaj. Tam dalej tylko kamery, światła, dekoracje, film! Proszę, panie reżyserze. Anno — jego pulchne palce dotknęły ramienia dziewczyny — ty także musisz zostać tutaj. Wskazał jej miejsce obok Barbary, ale Grath zaprotestował.
— Anna jest mi potrzebna na planie — rzucił krótko, popychając dziewczynę przed sobą.
Werwus wzniósł oczy do góry, ale natychmiast opuścił je z powrotem.
— Pan Achilles stanie obok pani Barbary… A ty, Bo, do kamery. Uwaga, na miejsca!
Darek szedł bezwiednie przed siebie, aż wreszcie zatrzymał się w jaskrawym świetle reflektora. Stał u podnóża stalowego, pochyłego pomostu prowadzącego do otwartego włazu dużej rakiety. Dokoła wznosiły się kratownice i konstrukcje, lustra antyradiacyjne i anteny. Pod nimi umieszczono pulpity i ekrany komputera. Wszystko jak na każdym prawdziwym polu startowym. Bo też to było prawdziwe pole startowe, na którym ustawiono jeszcze dekoracje potrzebne do kręcenia serialu Twórcy filmu postanowili teraz nakręcić sceny odlotu wy prawy ratunkowej, jaką podejmowały dzieci wprowadzone w błąd przez podłe automaty.