Выбрать главу

Darek rozejrzał się. Siewy tutaj nie było, chyba że ukrył się w jakimś ciemnym kącie. Adam został na górze, u Nerpy. A Mammea? Chłopiec pamiętał, że w pewnej chwili niepozorny wymknął się po cichu z dyspozytorni. Czy to nie on właśnie miał za zadanie „zająć się” Bogenem, uwolnić Gratha od nowego kłopotu, skoro Grath musi być tutaj, przy zdjęciach? „Nie — odpowiedział sam sobie. — Nie mogli się porozumieć w tej sprawie, bo Mammea wyszedł, zanim Grath zobaczył Bo-gena”. A potem operator nie miał już okazji porozmawiać z Mammeą. Dziwne. Niepozorny zwykł przecież nie odstępować ich ani na krok, pojawiać się w najbardziej nieoczekiwanych miejscach, jak chociażby wtedy, kiedy chłopiec po raz pierwszy zobaczył twarz „nieżywego” Mykeskesa.

Na pocieszenie została Darkowi świadomość, że Nerpa i Stewa wiedzą, w jakich opałach znaleźli się Anna i on. Coś wymyślą… Chociaż na razie nic nie wskazuje na to, by mieli już jakiś konkretny plan. Ale przecież nie dopuszczą do tego, żeby na ich oczach i za ich wiedzą Grath zrealizował swoje zamierzenia.

Więc dobrze. Na razie najspokojniej w świecie trzeba grać tego zagubionego, wdzięcząc się do kamer, za którymi stoi Joe Grath… z miotaczem wycelowanym w Annę.

— Ja jestem gotowa — wypłynęło z różanych usteczek złotowłosej.

— Ja też — wyjąkał Darek.

— Jesteście na pomoście — huknął basem Lwi-zwis — i śpieszycie się. Wkładacie skafandry. Automaty już przygotowały statek do startu. Wchodzicie do włazu. Pamiętacie role?

— Ja pamiętam — podkreśliła Sonia. Darkowi przyszło na myśl, że gdyby nawet ćwiczył do końca życia, i tak nie zdołałby wymówić w ten sposób tego „ja”.

— Światło? — rzucił reżyser.

— W porządku — zakwilił Werwus.

— Kamery?

— Możemy kręcić — odpowiedział siląc się na normalny ton, Bo Ytterby.

— No, to jazda!

I raptownie, w świetle reflektorów, jeszcze raz objawiło się Darkowi czarowne, złotowłose zjawisko. Dziewczyna była piękna i rozsądna, śpieszyła się, ale nie zapominała o niczym, równocześnie potrafiła każdym gestem, słowem, uśmiechem podtrzymać na duchu biednego teoretyka z Ziemi. Stan, w jakim chłopiec się znajdował, pomógł mu, znów zabłysnąć w tej bądź co bądź niezwykłej dla niego roli. Był… Zresztą, co tu ukrywać. Grał siebie, grał tego, kim był w tej chwili.

Skończyli pierwszą scenę. Werwus kazał im włożyć skafandry i ustawił ich przed samym włazem rakiety. Lwizwis rzucił wskazówki dotyczące następnych ujęć, które miały być kręcone już wewnątrz statku.

Kamery ruszyły ponownie.

— Chwileczkę — powiedział nagle Grath. — Zdaje się, że to światło trzeba ustawić jednak troszkę inaczej.

— Co ty mówisz, Joe! — zaprotestował piskliwie Werwus, ale Grath przerwał mu niecierpliwym machnięciem dłoni.

—. Sam to zrobię — uciął.

Rozejrzał się, podniósł leżący na podłodze mały przedmiot, jakąś soczewkę czy filtr fotograficzny, i nieoczekiwanie podał go Annie.

— Pomóż mi, dziecko — powiedział przymilnym tonem. — Weź to i chodź ze mną. To nie potrwa długo.

Nikt nie zaprotestował. Operator wie w końcu lepiej, czy wychodzą mu dobre zdjęcia, czy nie. A że poprosił o pomoc dziewczynę, która z filmem nie miała nic wspólnego?… Ale przecież ta dziewczyna stała cały czas tuż obok niego, jakby tylko na to czekając, aby się na coś przydać.

Anna, trzymając podany jej przez Gratha przedmiot, weszła do wnętrza rakiety. W komorze śluzy otwartej na przestrzał, bo przecież i w statku, i na polu startowym było zwykłe powietrze, zatrzymała się niepewnie.

— Wy także wejdźcie — Grath odwrócił się, by skinąć na Sonię i Darka.

Złotowłosa przekroczyła próg włazu, rad nierad Darek podążył za nią. Wolał być bliżej Gratha i… Anny.

Joe wyprostował się i spojrzał na reżysera.

— Wiesz, chciałbym zobaczyć, jak wyglądałaby ta scena, gdybyśmy już teraz ustawili dzieci w komorze śluzy, zaraz za włazem, żeby dalej kręcić z zewnątrz. Nie masz chyba nic przeciwko temu?

— Spróbuj — przystał po namyśle Lwizwis. — Może to nawet będzie niezły skrót. Odda atmosferę pośpiechu. Dzieci tylko przebiegły przez pomost… O to ci chodzi?

— Właśnie — podchwycił z zapałem Grath. —

Poczekajcie chwileczkę — zwrócił się do stojącej przed nim trójki — skoczę tylko na moment do środka i zapalę światło. Ruszył szybko ku drzwiom prowadzącym do wnę trza statkur ale po kilku krokach zatrzymał się, jakby sobie o czymś przypomniał.

— Chodź, Aniu — spojrzał z rozbrajającym uśmieszkiem na dziewczynę. — Pomożesz mi sprawdzić, czy te automaty, które mają ich porwać, są na swoich miejscach.

W Darku zawrzała krew; kiedy widział, jak Anna posłusznie, bez jednego gestu, idzie za Grathem. Opanował się jednak. Nie było co myśleć o wykorzystaniu chwilowej nieobecności operatora. Wszyscy, oprócz jednego Bo, stali pod przeciwległą ścianą.

Zresztą nie minęło nawet pół minuty, a Joe był już z powrotem

— Poprosiłem Anię — powiedział — żeby przysłała nam pierwszy automat, kiedy dojdziemy do tego miejsca w scenariuszu W ten sposób scenę, w której dzieci dowiadują się, że zostały uprowadzone, będziemy mogli nakręcić od razu, nie robiąc przerwy. No, do roboty — rzucił, dając znak Bo Ytterby'emu.

Kamery ruszyły, Sonia i Darek wymienili pierwsze zdania. I wtedy zaczęło się dziać coś dziwnego. Z głębi statku dobiegło ostre: wysokie dzwonienie. W całej sali przygasły światła, by za moment ponownie zapłonąć pełnym blaskiem. Równocześnie jednak wszystkie reflektory zmieniły barwę. Pole startowe zalała upiorna, krwawa czerwień.

— Co się… — słowa uwięzły Lwizwisowi w gardle. Pochylił się do przodu i zamarł w tej pozycji, jak krzywo ustawiony posąg,

Pomost, prowadzący do włazu, sam, bez niczyjej pomocy, oddalił się od statku. Równocześnie pancerna klapa drzwi drgnęła i zaczęła się zamykać.

— Nie! — krzyknęła Barbara, ale i ona nie zdołała powiedzieć nic więcej.

Mykeskes pobladł jeszcze bardziej, jeśli to tylko możliwe, i zawołał cicho coś, czego nie dałoby się przetłumaczyć na żaden znany język. O jękach Werwusa lepiej w ogóle nie mówić.

Jeden tylko Bo Ytterby nie stracił głowy. W ułamku sekundy zrozumiał, co zamierza zrobić Grath. Porzucił kamery i skoczył rozpaczliwie ku najbliższej wnęce z kosmicznymi skafandrami. Porwał pierwszy z brzegu i zaczął go gorączkowo wkładać.

Spod sufitu opuszczała się gruba, przeźroczysta ściana ochronna, która odgradza startujące statki od żegnających je ludzi. Moment później pomiędzy nią a podłogą pozostał już tylko półtorametrowy prześwit. Za chwilę skamieniali z przerażenia widzowie będą całkowicie odcięci od statku i dzieci.

W ostatniej dosłownie chwili Bo — w rozpiętym skafandrze, trzymając pod pachą kask, którego nie zdążył włożyć — skoczył w ten malejący w oczach prześwit. Ludziom zaparło dech w piersiach, wydawało się, że sunąca nieubłaganie w dół krawędź grodzi musi przygwoździć ciało śmiałka, przeciąć je wpół jak lichą drzazgę. Ale Bo zdążył. Rzucił się szczupakiem po podłodze, zerwał i biegł w stronę statku, dopinając po drodze skafander.

Niestety. Cały ten zryw kamerzysty, jego błyskawiczna decyzja i szalone ryzyko, jakie podjął, okazały się bezowocne. Właz, przez który przeszli Anna, Sonia, Darek i Grath, był już zamknięty. A spod niewidocznej rufy rakiety, spoczywającej w swoim leżu głęboko pod podłogą, zaczęły wypełzać strużki dymu.