— Właśnie chciałem powiedzieć — poskarżył się znużonym głosem Mammea.
W zamglonym wzroku Barbary odbiła się nagle nieufność.
— Kim pan właściwie jest? — natarła na Mammeę. — A ty gdzie dotychczas byłeś? — zwróciła się z kolei do Adama. — Zostawiłeś dzieci same!
Reporter przymknął na moment oczy.
— Skąd miałem wiedzieć… — rozżalił się, ale natychmiast wziął się w garść.
Nie przyszło mu to łatwo, kiedy jednak zaczął mówić, jego głos był pełen optymizmu. Cóż innego mógł teraz zrobić dla zrozpaczonej opiekunki Soni, niewiele starszej od swojej siostrzenicy?
— Byłem u Bogena — rzekł. — On już się zbudził i wszystko opowiedział. Przyleciał tutaj, aby się zemścić. Przerwał samowolnie leczenie i uciekł ze szpitala. Okazuje się, że Grath jeszcze na Ziemi maczał palce w różnych brudnych sprawkach. Między innymi kradł czy produkował obiektywy fan-tomatyczne i rozprowadzał je wśród różnych nieszczęśników. Bogen jest właśnie jedną z jego ofiar. Usłyszał w telewizji, że Grath będzie kręcił ten serial z dziećmi, i stąd wiedział, gdzie go szukać.
A jeśli chodzi o pana Mammeę… — Adam uniósł brwi i uśmiechnął się blado.
— Jestem tutaj z polecenia Służby Ochrony Zdrowia — wyjaśnił ledwie słyszalnym szeptem niepozorny.
Barbara oniemiała. Natomiast Lwizwis rzucił się w stronę Mammei, jakby chciał z nim rozegrać rundę boksu.
— Pan jest z ochrony?! — huknął. — Ładna mi ochrona! Gdzie dzieci? Gdzie sprzęt fantomatyczny?!
— Grath nas zaskoczył — tłumaczył się napadnięty. — Nie spodziewałem się…
— Więc trzeba się było spodziewać! Od tego jesteście — ofuknął go reżyser.
— Oni nie mogli wiedzieć — wtrącił pojednawczo Adam. — Gdyby nie Bogen…
— A co ma do tego ten cały Bogen? — nie dał się udobruchać Lwizwis.
— Omówiliśmy wszystko ze Stewą — powiedział Mammea. — Stewę Centrala przysłała specjalnie, żeby założył podsłuch komputerowy. Grath wykonywał swoje eksperymenty na biednym Mykeske-sie… tak, tak — pokiwał głową w stronę nieszczęsnego mechanika — korzystając z komputera statku. Wiecie, że nikomu nie wolno dochodzić, o co ludzie pytają komputery. Każdy ma swoje sekrety, a ponadto w grę wchodzą takie rzeczy, jak tajemnica lekarska, ochrona praw autorskich i tak dalej. Przecież do komputerów zwracamy się także w naszych najbardziej osobistych sprawach. Pytając na przykład o szansę spotkania kogoś, kogo darzymy sympatią. Dlatego Centrala delegowała dodatkowo Stewę. On dysponuje wszystkimi pełnomocnictwami. Założył podsłuch i zaraz się okazało, że Grath każe komputerowi budować fikcyjne światy, które się rozwijają, są w ruchu, jakby naprawdę żyły. Przenosząc Mykeskesa za pomocą fantomatyki do takiego świata, dawał mu nie tylko realny krajobraz, płynące rzeki, drzewa szumiące pod naporem wiatru, lecz także „żywych” ludzi. A wśród tych ostatnich jego rodzinę, którą mechanik stracił w katastrofie. Z kolei wynalazek Bo Ytterby'ego pozwolił Grathowi filmować to, co w tym fikcyjnym świecie przeżywał Mykeskes. Aparatura przenosiła wszystko na taśmę bezpośrednio z mózgu Mykeskesa, tak jakby tłumaczyła na język obrazów jego myśli, wrażenia i uczucia. Technika potrafi już rozwiązywać znacznie bardziej skomplikowane problemy… Tylko że tego, co realizował Grath, nie wolno robić, to jest przestępstwem. Krótko mówiąc, wiedzieliśmy już, co Grath knuje, i słyszeliśmy, kiedy mówił, że po nakręceniu sceny startu wróci do tego swojego własnego filmu z Mykeskesem. Przygotowaliśmy wszystko, żeby go na tym złapać. Pech chciał, że właśnie wtedy na stację próbował wtargnąć Bogen. Grath zobaczył go na ekranie i zrozumiał, że nie może czekać, aż tamten się zbudzi — opowiedziałby przecież o dawniejszych sprawkach operatora. Wtedy wymyślił to porwanie… Ba, nawet nie wymyślił. Skopiował po prostu sytuację ze scenariusza pana filmu — zakończył patrząc na Lwizwisa.
Reżyser poruszył bezgłośnie wargami. Trwało dobrą chwilę, zanim zdołał wydać jakiś nieokreślony, basowy pomruk.
— Aż się wierzyć nie chce — wystękał wreszcie. Barbara nie powiedziała nic. Wodziła nieprzytomnym wzrokiem po obecnych i nie ulegało wątpliwości, że jej także nie chce się wierzyć w to wszystko. Jeśli w ogóle zrozumiała cokolwiek z tego, co mówił Mammea. Adam ujął ją delikatnie za rękę.
— Spróbuj się opanować — powiedział bardzo cicho. — Tam jest Sonia, ale jest i Darek. A także córka dyspozytora. Całą przestrzeń między Ziemią a obszarem planetoidów postawiono w stan alarmu. A poza tym, pamiętaj, że dzieci nie są same.
— Powtarzacie mi to już po raz któryś z rzędu — wykrztusiła Barbara. — Co to znaczy, że nie są same? Pewnie, że nie. Przecież jest z nimi ten łotr!
Adam pochylił się i szepnął jej coś do ucha. Barbara drgnęła i spojrzała na niego z niedowierzaniem. Następnie szybko przeniosła wzrok na Mammeę. Ten skinął nieznacznie głową.
KWIATY DLA ANNY
Na ekranie świeciły gwiazdy i świeciła zielona nitka, ślad w przestrzeni. Tym razem ten ślad prowadził do jednej ze stacji satelitarnych krążących wokół samej Ziemi. U dołu ekranu przeskakiwały długie kolumny liczb.
— Trzy minuty minęły! — rzucił Grath do mikrofonu. — Bo, gdzie jesteś?!
Brak odpowiedzi.
Operator czekał chwilę, po czym zaklął i odwrócił się do swoich więźniów.
— Słyszałeś, mały? Chcą zobaczyć, jak będziesz koziołkował wylatując ze statku.
Darek poruszył wargami, ale nic nie powiedział. Wszyscy troje, upchani jak śledzie w beczce, tkwili za przeźroczystym przepierzeniem, za którym pracował niekiedy podczas lotów dyżurny radiooperator. Przez szklaną ścianę swojego więzienia widzieli Gratha miotającego się na fotelach pilotów. Co chwilę odwracał się w ich stronę. Jego dłoń sięgała wtedy po miotacz leżący na pulpicie sterowniczym.
— Spróbuj tylko coś zrobić któremuś z nas — zabrzmiał najniespodziewaniej wysoki głosik — a nie wyjdziesz z tego żywy. I tak ci się to wszystko nie uda. Ale jeśli nas wypuścisz — ciągnęła pogardliwym tonem Sonia — będziesz miał jeszcze szansę. Można być łajdakiem, jeśli już komuś nie wszystko w głowie funkcjonuje tak jak powinno, ale niekoniecznie trzeba być równocześnie skończonym głupcem.
— Co? l — wykrzyknął Grath, bardziej zdziwiony niż zły.
— To, co słyszałeś. Poza tym jest mi tu bar-dzo ciasno.
— Zamknij się, smarkulo! — wrzasnął Joe.
— Phi! — parsknęła dziewczyna usiłując wzruszyć ramionami. Niestety, z braku miejsca było to niemożliwe.
— Bo, odpowiedz w tej chwili! Ty… — Grath zdławił przekleństwo.
— Tu stacja — odezwały się głośniki. — Słuchaj, X-1, nic nie wiemy o X-2. Nie znamy jego pozycji i nie odbieramy od niego sygnału namiarowego. Prawdopodobnie statek Ytterby'ego uległ awarii. Wiesz przecież, że nie był przygotowany do lotu.
— Wiem, że on jest blisko! — odpalił Grath. — I jeśli się nie odezwie…
Nie dokończył. Jednak po chwili spróbował znowu:
— Bo, przecież nie podejdziesz do mnie i tak. Ustawiłem wyrzutnie, które porażą każdego, kto zbliży się do mnie na odległość pięciuset metrów.