Выбрать главу

Promyk latarki biegał teraz po całym pomieszczeniu. Grath najwidoczniej się śpieszył. Od czasu do czasu światło muskało czekającą w milczeniu trójkę dzieci. Wtedy słyszeli krótki, chrapliwy śmiech i widzieli błysk lufy miotacza. Potem latarka znowu kierowała się to na pojemnik, to na fotele, biegała zygzakami po podłodze i ścianach. Słychać było jakby brzęk metalowych prętów, a następnie dziwny, cichy szelest. Wreszcie Darek pojął, że Grath ustawia aparaturę, tę samą, za pomocą której kręcił film z Mykeskesem!

Poczuł, że za kołnierz zaczynają mu spływać zimne kropelki potu.

— Co chcesz zrobić? — wykrztusił zdławionym głosem.

— Cierpliwości, synu — znów zachichotał operator. — Zaraz zobaczysz. Dostarczę wam takich wrażeń, że do końca życia będziecie mieli co opowiadać.

— Nie chcesz chyba… — wyjąkał chłopiec.

— Cicho teraz! — przerwał mu ze złością Grath. Usłyszeli jeszcze jakieś dwa, trzy niezbyt głośne stuknięcia, a następnie charakterystyczny trzask włączanych kontaktów. Zaraz potem zabrzmiał triumfalny głos Joego:

— A teraz siadać mi grzecznie, wszyscy troje! No, już!

Światło latarki padło na jeden jedyny rozłożysty fotel. Nie aż tak rozłożysty jednak, by wygodnie mogły w nim usiąść trzy, choćby znacznie szczuplejsze niż na przykład Werwus, osóbki. Mimo wszystko — po ciasnocie panującej w tym kącie, w którym przedtem tkwili — Darek bardzo chętnie przystałby na podobną zamianę, gdyby nie to, że na poduszce fotela leżała tak dobrze mu znana pajęcza plątanina drucików.

— Nie! — wyrwał się chłopcu rozpaczliwy protest.

— Co się stało? — spytała drżącym głosem Anna. — Czy on ci coś zrobił?

— Proszę o spokój — kategorycznie zażądała Sonia. — On nikomu nic nie zrobi. Ja mogę usiąść w tym fotelu.

— Ale tam… — wystękał Darek i nie mógł powiedzieć nic więcej, bo Grath doskoczył do niego, dysząc z wściekłości.

— Dosyć! Jeszcze jedno słówko, a poprzetrącam ci wszystkie gnaty! Jazda na fotel.

— On nie panuje nad sobą — stwierdziła z nie ukrywanym wstrętem Sonia. — Chodźmy. To wariat. Nie wiadomo, co mu jeszcze strzeli do głowy.

— Siadać!

Darek odszukał w ciemności rękę Anny. Uścisnął lekko jej zimne jak lód palce i delikatnie pociągnął dziewczynę za sobą.

Wyprzedziła ich jednak Sonia. W kręgu światła, pośrodku którego znajdował się feralny fotel, zalśniły przez moment jej złote włosy. Oparła się wygodnie i przymknęła oczy, jakby chciała dać do zrozumienia, że od tej chwili przestaje ją obchodzić, absolutnie i ostatecznie, wszystko, co dzieje się wokół niej i co jeszcze może się dziać.

Darek pomógł Annie ulokować się po prawej stronie drzemiącej gwiazdeczki, a sam zajął miejsce na lewym koniuszku fotela. „Zajął miejsce” to brzmi bardzo zachęcająco. W rzeczywistości ledwo udało mu się wcisnąć między Sonię a boczne oparcie. Poczuł, że Grath robi coś z jego głową. Trwało to zresztą krótko i pozostawiło jedynie nieznaczny ucisk na włosach.

Światło latarki przeniosło się na głowę Soni, a potem Anny. Następnie zgasło.

— No, to przyjemnej podróży — jeszcze raz zarechotał w zupełnym mroku Grath. — I miłych wrażeń!

Darek pomyślał, że jeśli Joe umieścił im na głowach ten sam druciany kask, który zakładał My-keskesowi, to musiał go odpowiednio powiększyć. Ale te pajęcze przewody dawały się z pewnością rozciągać jak guma. Zaświtało mu jeszcze, że przecież ten kłębuszek służył do filmowania tego, co, „śni się” człowiekowi poddanemu działaniu obiektywów fantomatycznych, i że jeśli Grath chciał ich tylko uśpić, mógł sobie darować całą tę zabawę z niby-kaskiem i po prostu postawić przed nimi owe obiektywy… Ale była to ostatnia myśl — już zresztą mglista i zamazana — jaką zarejestrował umysł chłopca.

Darek wracał ze spaceru znajomą ścieżką wijącą się wśród rudogranatowych skał. Na ich wystrzępionych, zębatych szczytach tu i ówdzie migotały w świetle Jowisza jakby wypolerowane ścianki kolorowych minerałów, srebrne kryształy, maleńkie blaszki złotej miki. Wielki księżyc lo, który wschodził właśnie, wydobywał z półmroku opalizującą, lekko zamgloną głowę niedalekiej już kopuły bazy.

Obok skały przypominającej kształtem gotycką wieżę chłopiec zatrzymał się na chwilę. Zawsze tutaj przystawał, by zebrać i zanieść do domu garść „jowiszowych kwiatów”, jak ojciec nazywał te dziwne, tęczowe, kamienne twory uformowane przez naturę na kształt wysmukłych, fantazyjnie rozgałęzionych łodyg. Te „kwiaty” były do siebie bardzo podobne i oczywiście nigdy nie więdły,a jednak, ile razy Darek przynosił nowy bukiet, stare wyrzucało się z szerokiego, malachitowego dzbana, tak jakby musiały ustąpić miejsca świeżo zerwanym różom czy margaretkom z ziemskiego ogrodu.

Ściskając oburącz skalną wiązankę chłopiec wyprostował się i głęboko odetchnął. Powietrze w butlach było świeże i przesycone sapachem prawdziwych kwiatów. lo wysunął już całą swą tarczę i stał teraz nad bazą niby przybladła, zabrudzona lampa. Wyżej było czarno, a właściwie granato-woczarno, tylko księżyce Jowisza i gwiazdy roz jaśniały nikłymi złotymi nakłuciami noc przestrzeni. Mleczna Droga płonęła bielą. Jakby tuż obok niej, choć w rzeczywistością miliardy miliardów kilometrów dalej, świeciły spiralne ślimaki odległych galaktyk.

Darek uśmiechnął się do siebie. Wracał do domu. Miło jest wyjść z zacisza bazy, pospacerować po tym świecie, który dawnym Ziemianom wydałby się zapewne obcy i surowy, ale potem jeszcze milej wracać do znajomych kątów, przerwanych rozmów, do zwykłych, codziennych spraw ludzi mieszkających na Ganimedzie.

Automat strzegący wejścia poznał chłopca i zadzwonił wesoło.

— Cześć — powiedział Darek.

— Cześć — odpowiedział automat. — Oni odpoczywają, ale nie śpią. Są w sali zbornej. Przyniosłeś bardzo ładne kwiaty.

— Podobają ci się? — zaśmiał się chłopiec, Automat skinął głową i zadzwonił jeszcze radośniej. Darek poklepał go po stalowym pancerzu. Następnie wybrał ze swojego bukietu jedną cudacznie wykręcona łodyżkę i wręczył ją wesołemu odźwiernemu.

— To dla ciebie — powiedział. — Przyniosłem specjalnie.

— Jesteś bardzo miły — w czystym głosie automatu zabrzmiało jakby Wzruszenie. — Dziękuję.

W śluzie Darek zabawił krótko. Kiedy zapaliło się zielone światełko, zdjął szybko skafander l umieścił go pod właściwym numerkiem w prostokątnej szafie. Następnie wybiegł na korytarz ł udał się prosto do sali zbornej. Już z daleka dobiegły go dźwięki muzyki.

Zebrali się tu wszyscy. Stary Olsen, szef misji na Ganimedzie, matka, ojciec, a także Sonia i Anna.

Stanął w progu. Zdawało mu się, że nikt nie zauważył jego przybycia, ale po chwili ojciec odwrócił głowę i posłał mu porozumiewawcze spojrzenie. Darek odpowiedział uśmiechem, pokazał ojcu przyniesiony bukiet, kładąc równocześnie palec na ustach. Oznaczało to, że będzie się zachowywał cichutko, żeby nie przeszkadzać innym w czasie koncertu.