Załatwili to bardzo prosto. Stewa ciągnął usadzonego w fotelu niedoszłego słynnego reżysera, a Bo, idąc tuż za nimi z obiektywami fantoma-tycznymi, trzymał Gratha w zasięgu ich promieniowania. W ten sposób niefortunny opryszek ani na moment nie wydostał się ze swojego wyimaginowanego świata.
Statek nie był przygotowany do lotu, mimo to udało im się wyszperać w kuchni jakieś żelazne porcje.
Teraz wszyscy ruszali pracowicie szczękami, żując twarde kostki koncentratów.
— Zgyłobodniałemb — wyznał w pewnym momencie Darek.
Był jakby zdziwiony tym, że po tych wszystkich przejściach mógł jeszcze pomyśleć o tak prozaicznym organie, jak żołądek.
— Ja też — wybełkotała z wypchanymi policzkami Anna.
— I ja — zgodził się Stewa.
Przez chwilę znowu panowała cisza mącona jedynie niezbyt eleganckim mlaskaniem. Ale spróbujcie jeść elegancko koncentraty, które przeleżały w kosmicznej spiżarni, licho wie, ile miesięcy.
Na porządny, prawdziwy posiłek nie było w tej chwili szans. Lot miał potrwać parę godzin. Przycumowana do rufy X-1 rakieta Bo nie pozwalała rozwinąć większej szybkości.
— Jeśli złamię sobie ząb, ktoś za to ciężko odpowie — wymówiła z trudem Sonia posyłając złowróżbne spojrzenie w stronę śpiącego Gratha. — Ja muszę mieć ładne zęby — wyjaśniła z powagą.
— Zęby można wstawić — odpowiedział filozoficznie Darek, dając równocześnie dowody, że nie stara się oszczędzać swoich własnych. — Natomiast śmierć głodowa jest nie do odrobienia. Przynajmniej — podkreślił — ja jestem tego zdania.
Anna parsknęła śmiechem. Był to fatalny błąd, który pociągnął nie mniej fatalne skutki.
— Och, przepraszam! — zawołała przerażona, pogarszając tylko sytuację.
— Nie szkodzi — wycedziła lodowato Sonia strzepując z bluzy nie dogryzione okruchy koncentratu. — Ja także mówiłam z pełnymi ustami — przyznała wielkodusznie.
Zza przepierzenia dobiegło niewyraźne mamrotanie. Wszyscy jak na komendę zwrócili głowy w tę stronę.
— Czy jemu się zdaje, że także coś je? — zainteresował się po chwili milczenia Darek.
— Może… — bąknął bez uśmiechu Stewa. — Ale wątpię. Na wszelki wypadek sprawdzę program.
Wstał i podszedł do pulpitu głównego komputera. Zabawił przy nim zaledwie kilka sekund, po czym wrócił na swoje miejsce i powiedział:
— Cały czas prowadzi ten statek, w którym siedzimy, w kierunku Ziemi. Tak jak sobie zaplanował. Jest pewien, że mu się powiedzie, i już przeżywa swoją przyszłą wielką sławę.
Skończyli jeść w zupełnej ciszy. Wszystkim przeszła jakoś ochota do żartów.
Darek opadł na oparcie fotela i przymknął powieki. Pozostał w tej pozycji przez dłuższą chwilę. Jego twarz wyrażała skupienie.
W końcu westchnął głęboko i spojrzał na Stewę szeroko otwartymi oczami.
— Dlaczego właściwie on… To znaczy, skąd biorą się tacy ludzie? Czy on nie mógł osiągnąć tego, czego pragnął, inaczej? Bardziej normalnie? — spytał z zastanowieniem.
Stewa wzruszył ramionami.
— Choroba — odparł krótko. — Dwukrotnie oblał egzamin na pierwszego operatora. Zresztą, zaczął już dawno. Rozprowadzał obiektywy fanto-matyczne, urządzał nielegalne seanse. Czego chciał? Któż zgadnie, co sobie uroił w swojej obłąkanej wyobraźni? Może liczył na to, że prędzej czy później wpadnie w jego sieci jakiś znany pisarz, scenarzysta czy reżyser, ktoś, kto mu pomoże w zrobieniu kariery. Nie był zbyt zdolny, ale chorobliwie ambitny. Tak, to choroba — powtórzył gorzkim tonem. — Normalny człowiek nie potrafiłby przecież wykorzystywać czyjegoś nieszczęścia, żeby go naciągać na fantomatykę, przenosić na krótko do świata, gdzie wszystko układa się dobrze i pięknie.
Darek przełknął ślinę.
— Wiem, jak to jest. Kiedy siedziałem w tym fotelu… — nie skończył.
Pomyślał o jowiszowych kwiatach dla matki, o ojcu… A także o tym, że z jakichś niezrozumiałych powodów były tam wtedy także Anna i Sonia. Dziwne…
— Tak — wyszeptała Sonia. — Ja wprawdzie nie przeżyłam żadnej tragedii, ale to, co się ze mną działo w tym jakimś śnie, było bardzo piękne… Z pewnością — dodała po krótkiej pauzie — można by z tego zrobić prawdziwy film. Pod tym względem Grath miał chyba rację.
— Owszem — odezwała się równie cicho Anna — ale mimo wszystko nie sądzę, abym potrafiła się przyzwyczaić do takich, jak pan to nazwali seansów. A w każdym razie, żebym musiała do nich wracać…
— To bardzo dobrze, że tak myślisz — powiedział szpakowaty. — Ale widzisz, wciąż jeszcze za mało znamy samych siebie, abyśmy mogli być pewni, no wiecie…
Nie skończył, najwidoczniej nie chcąc teraz wygłaszać długiej a mądrej przemowy. Machnął tylko ręką i uśmiechnął się przelotnie.
— Więc on zaczął już na Ziemi? — upomniał się o dalszy ciąg historii Gratha Darek.
— Tak, ale wtedy oczywiście nie myślał jeszcze o fantomatycznym filmie. Nagle dowiedział się, że poleci kręcić tutaj z wami jako pierwszy operator, bo Patka zachorował. Pech chciał, że akurat w tym samym czasie Bo Ytterby zbudował pierwszy aparat według własnego pomysłu.
— Nigdy nie łączyłem tego pomysłu z fantoma-tyką — wtrącił ponuro kamerzysta. — I w ogóle nie znałem przedtem Gratha. Skonstruowałem urządzenie, które pozwala filmować to, co człowiek widzi oczami wyobraźni. Po prostu pomyślałem, że dałoby się to wykorzystać w filmie… choćby, bo ja wiem, dla zabawy. Tymczasem zamiast zabawy zrobił się z tego dramat. Ja… — zaciął się nagle i umilkł. Chwilę trwała cisza. Niebawem jednak przerwał ją Stewa. Zaczął po prostu mówić dalej, jakby nigdy nic. Bo posłał mu krótkie spojrzenie, pełne wdzięczności.
— Sami widzicie — znowu uśmiechnął się specjalny oficer Służby Ochrony Zdrowia — ze Bo nie bardzo wiedział, co zrobić ze swoim wynalazkiem. Myślał o zastosowaniu go w filmie, ale oczywiście legalnie, pod kontrolą naukowców. Przedtem postanowił jednak wypróbować aparat, żeby zobaczyć, czy w ogóle będzie działał. Zwierzył się Grathowi, a ten w mig skojarzył to sobie z fantomatyką i uznał, że takie urządzenie daje jego posiadaczowi niebywałą szansę. Przecież podobnych filmów nikt jeszcze nigdy nie robił, a człowiek poddany działaniu fantomatyki przeżywa naj-niezwyklejsze przygody w najcudowniejszych światach. Rozumiecie? Oczywiście, wynalazcy o niczym nawet nie wspomniał. Skwapliwie zgodził się wypróbować jego aparat i przystąpił do tego od razu po przylocie na stację. Wybrał Mykeskesa, o czym Bo nie wiedział. Od momentu przeprowadzenia pierwszego seansu Grath trzymał ich w szachu. I Mykeskes, i Ytterby musieli milczeć. Bo protestował, ale Grath zagroził mu, że w razie czego powie, iż on nie tylko nie zarejestrował swojej aparatury zgodnie z przepisami, ale także na własną rękę robił niedozwolone eksperymenty. Przecież Ytterby nie potrafiłby udowodnić, że nie był świadomym wspólnikiem operatora. Czy tak było, Bo?
Kamerzysta siedział chwilę cicho, jakby nie usłyszał pytania.
Wreszcie odchrząknął głośno. Widać było, że mówienie przychodzi mu z trudem.
— Przestraszyłem się — mruknął ponuro. — Powtarzałem sobie, że przekonam Gratha nie dziś, to jutro, ale tak naprawdę, po prostu się bałem. Powinienem od razu zgłosić mój pomysł. Powinienem odmówić Joemu i ratować Mykeskesa. Powinienem…
— Nie rozżalaj się tak — przerwał przesadnie surowym głosem Stewa — bo w końcu zgubisz drogę i zamiast na stacji wylądujemy w sąsiedniej galaktyce… za tysiąc lat. Co to ja mówiłem?… — zastanowił się, po czym szybko sam sobie odpowiedział: — Aha, o Joem. No więc tak się to zaczęło…