Nie. Nie mogło mu się udać.
— To nie mogło się udać — powiedział bezwiednie na głos.
Szpakowaty podążył za jego wzrokiem, chwilę przyglądał się pobladłej twarzy operatora, po czym powiedział cicho;
— W każdym razie nie powinno było się udać. On potrzebuje pomocy. Nasza społeczność dawno już nauczyła się traktować wszystkie złe skłonności jak choroby.
Chłopiec chciał o coś zapytać, ale kiedy otworzył usta, okazało się, że zapomniał, jak to pyta nie miało brzmieć. I dlaczego nagle tak okropnie zaczęło mu szumieć w głowie?
— Wiecie — powiedział nie swoim głosem — dziwnie się czuję.
Stewa spojrzał na niego z uwagą.
— Coś cię boli? — spytał.
Darek potrząsnął z wysiłkiem głową. Chciał odpowiedzieć, że nie, nic go nie boli, ale nie mógł wydobyć głosu.
— Może koncentrat był nieświeży? — przestraszyła się Anna. — Nie chciałam mówić, ale mnie też tak jakoś nieswojo…
Stewa przeniósł spojrzenie na dziewczynę i przez chwilę bacznie ją obserwował. Następnie zainteresował się Sonią.
— A ty jak się czujesz? — spytał.
— W każdym razie nie tak, jak powinnam się czuć przed zdjęciami… aaa… — oświadczyła wschodząca gwiazda filmu, przy czym znaczenia tego zdania można było się właściwie tylko domyślić.
Stewa wstał. W jego oczach zapaliły się wesołe iskierki, zgoła niestosowne w obliczu nowego niebezpieczeństwa. Co to mogło być? Zbiorowe zatrucie? Strefa jakiegoś nieznanego promieniowania?
— Cała trójka idzie ze mną — rzucił.
Darek usiłował zrobić, co mu kazano, ale nogi przestały go słuchać, po prostu nie mógł wstać.
Szpakowaty machnął ręką. Odwrócił się i wybiegł z kabiny. Nie było go kilka minut. Jego powrót obwieścił już z dala donośny łoskot. Wydawało się, że Stewa znalazł w zakamarkach statku jakiś muzealny wagonik kolejki wąskotorowej i pcha go teraz przed sobą.
Nie był to jednak wagonik, tylko fotel obwieszony skomplikowaną aparaturą. Agent ulokował w nim bezwładne, lecące mu przez ręce ciało chłopca, po czym przytwierdzone do fotela urządzenia połączył z pulpitem głównego komputera.
Potrzymał tak Darka może trzydzieści sekund, wpatrując się w drgające strzałki wskaźników, a następnie na jego miejscu usadowił Sonię. Wkrótce Sonię zastąpiła Anna. Kiedy ta ostatnia opuściła osobliwy fotel, specjalny oficer wrócił do pulpitu komputera i włączył fonię.
— Organizm potrzebuje obniżenia wrażliwości na bodźce, w wygodnej pozycji — odezwał się charakterystyczny, obojętny głos. — Niezbędne częściowe zredukowanie bodźców zewnętrznych: świetlnych, dźwiękowych, termicznych. Konieczne zmniejszenie częstotliwości oddechu oraz wzrost zawartości dwutlenku węgla w powietrzu pęcherzyków płucnych.
Darek otworzył oczy.
— Co to znaczy? — wybełkotał przerażony.
— Proszę, aby mi niczego nie zmniejszano — zdołała wyszeptać Sonia.
— Czy— my jesteśmy chorzy? — spytała Anna, nie podnosząc powiek.
Stewa uśmiechnął się szeroko.
— Bardzo chorzy — odpowiedział z powagą. — Diagnoza aparatury medycznej statku jest jasna i jednakowa dla całej trójki. Natychmiast musicie… iść spać!
Posłuchali tak szybko, że szpakowaty musiał każde z osobna przenosić na opuszczone pod wpływem „złego samopoczucia” fotele. Organizmy ca-łej trójki zgodnie i od razu osiągnęły stan obniżonej wrażliwości na bodźce, w wygodnej pozycji…
Darek usłyszał słowo „Ziemia”. Ponieważ śniło mu się właśnie, że rozsadza niewielką planetoidę, która lśniła już jak wielka, kulista gwiazda, mruknął; „Bzdura. Tak przecież nie mógłbym się pomylić…”
Rzeczywiście, eksplozja Ziemi zamiast planetoidy nie wchodziła w rachubę. Słowo „Ziemia” zabrzmiało jednak jeszcze raz, głośniej i bardziej natarczywie. Wypowiedziano je jakimś dziwnym tonem.
Chłopiec przemógł się i otworzył oczy. Napotkał uśmiechnięte spojrzenie szpakowatego i bezwiednie odpowiedział mu uśmiechem. Następnie już nieco przytomniej rozejrzał się wokół siebie.
W sąsiednim fotelu spała Sonia. Nawet we śnie potrafiła wyglądać tak, że za moment mogłaby stanąć przed kamerą. Jej złote włosy lśniły, jakby jeszcze przed sekundą dotykała ich fryzjerska szczotka.
Po przeciwnej stronie rozległo się westchnienie. Darek szybko odwrócił się i ujrzał wpatrzone w siebie oczy Anny. Ciągle jeszcze miał na ustach uśmiech przeznaczony dla Stewy — dołeczki w policzkach dziewczyny znowu stały się odrobinę głębsze. Leniwym ruchem sięgnęła do czarnej grzywki, której jednak, jak osądził chłopiec, żadne poprawki nie były potrzebne.
— Trzeba wstawać — powiedział głośno Stewa. — Dolatujemy.
Sonia przeciągnęła się jak kot, po czym w jednej chwili oprzytomniała. Usiadła, uniosła oparcie i wygładziła bluzę skafandra. Potrząsnęła głową.
— Spałam — stwierdziła zimno. — Muszę wyglądać okropnie.
— Wyglądasz prześlicznie — zaprotestował szpakowaty. — Prawda, Darku?
— Prześlicznie — potwierdził z najgłębszym przekonaniem chłopiec, patrząc w dalszym ciągu na Annę.
W tym momencie znowu zabrzmiał czyjś lekko zdławiony głos. Ktoś powiedział: „Ziemia”.
Stewa bez słowa wskazał głową przepierzenie za którym umieścili Gratha.
Operator miał na twarzy wyraz kompletnego roz-anielenia. Jego uśmiech, zawsze tak złośliwy i odrażający, stał się wręcz promienny.
Poruszył wargami i jeszcze raz usłyszeli wypowiedziane czułym szeptem: — Ziemia…
— Jemu się zdaje — rzekł krzywiąc się Stewa — że widzi już rezerwat, w którym miał za-miar osadzić statek. Kiedy wylądujemy, będzie przekonany, że mu się udało. Pewnie zabierze aparaturę i ucieknie, zostawiając was w rakiecie. Pójdzie do jakiegoś automatu medycznego i podda się operacji plastycznej, zmieni twarz, żebyśmy go nie mogli poznać. A po jakimś czasie wypłynie jako genialny twórca superoryginalnych filmów… Tymczasem w rzeczywistości będzie tkwił zamknięty na stacji i czekał na statek, który naprawdę zabierze go na Ziemię, tylko w nieco innym charakterze.
— To jednak wielka rzecz ta fantomatyka — powiedział marszcząc brwi Darek. Wpatrzył się z zadumą w tak niezwykle zmienioną twarz ich niedawnego prześladowcy.
— Paskudna — rzucił ostro Stewa, — No, Bo, jak tam? — odwrócił się do pilota.
— Lądowanie za półtorej minuty — odpowiedział zapytany. — Jesteśmy już w polu kontrolowanym przez stację. Prowadzą nas prosto do otwartej klapy startowej. Przygotujcie się na powitanie.
Powitanie…
Nie, to przeszło wszystko, czego przymusowi pasażerowie X-1 mogli się spodziewać. Głównie dzięki Adamowi. Lub, jeśli ktoś woli, z winy Adama.
W komorze startowej, za pancerną szybą, zgromadzili się wszyscy. Kiedy automaty oczyściły powietrze, kiedy przeźroczysta przesłona poszła w górę, na twarze przybyłych runęło ostre światło reflektorów. Usłyszeli głos Adama:
— I oto, proszę państwa, są już wśród nas! Bohaterskie dzieci… Oto znana wam doskonale odtwórczyni głównej roli w nowym serialu, piękna Sonia. Teraz idzie córka słynnego astrokonstrukto-ra Nerpy, Anna. A to jest Darek, partner Soni, którego nie wypada mi chwalić, ponieważ przypadkiem jestem jego rodzonym stryjem. Obok chłopca współtwórca filmu, kamerzysta i wynalazca, Bo Ytterby. A oto i pan Maurycy Stewa, który w znacznej mierze przyczynił się do tego, że X-1 wraca cały, z żywą i zdrową załogą. Anno — podsunął mikrofon dziewczynie — powiedz, jak było? Co czułaś? Bałaś się?