Zagadnięta stanęła jak wryta, z wytrzeszczonymi oczami. Na jej twarzyczce odbił się rozpaczliwy wysiłek. W końcu odchrząknęła niepewnie i nagle wyznała:
— Darek dał po głowie panu Stewie. A ja skoczyłam na plecy Joego Gratha… To znaczy, chciałam powiedzieć…
— Dziękuję, dziękuję — powiedział szybko Adam, wykonując jakieś tajemnicze zabiegi przy swojej aparaturze reporterskiej — później porozmawiamy dłużej — dodał z uśmiechem — wiemy, że spisałaś się niezwykle dzielnie, ale teraz pewnie jesteś bardzo zmęczona. Proszę państwa — zwrócił się do kamery — Anna pragnie jak najprędzej powitać ojca i brata. Poprosimy ją później… A teraz ty, Darku — podstawił mikrofon chłopcu — powiedz, jak ci się udało przekraść do awaryjnego włazu i wpuścić Bo Ytterby'ego na pokład?
Darek spojrzał na stryja z nie ukrywanym wyrzutem.
— Wstałem, poszedłem po cichu do śluzy i otworzyłem właz. Zaraz potem Bo wszedł do środka.
Adam odczekał chwilę, po czym spytał z pobłażliwym uśmiechem:
— To wszystko? Darek zawahał się.
— Niemal wszystko — wyznał w miarę uczciwie.
— Dziękuję. To wprawdzie nie było wszystko — głos Adama brzmiał znowu tak, jak powinien brzmieć głos obiektywnego reportera — ale na razie darujemy ci resztę. A teraz ty, Bo — odwrócił się do kamerzysty.
Ten jednak potrząsnął głową.
— Nie mam nic do powiedzenia — mruknął ponuro.
— Porozmawiamy potem — ustąpił niespodziewanie łatwo Adam, uśmiechając się serdecznie do Bo. — O bohaterskich czynach Bo Ytterby'ego państwo już zresztą wiecie. Chcę tylko teraz dodać, że dokonał on rewelacyjnego wynalazku, którego szczegóły muszą jednak jeszcze przez pewien czas pozostać tajemnicą. Chodź bliżej, Soniu… — zwrócił się z kolei do złotowłosej i nagle zaniemówił. Uśmiech powoli odpływał z jego twarzy, która zaczęła tężeć w wyrazie ostatecznego i doskonałego osłupienia.
Zamiast oszołomionej wrażeniami i zmęczonej dziewczynki ujrzał bowiem nagle, a wraz z nim miliardy telewidzów — najprawdziwszą i równocześnie bajkową piękność. Sonia po prostu lśniła cudownym, zniewalającym blaskiem. Była nie tylko słodka i miła. Na jej uśmiechniętą twarz wypłynęły z postawionymi żaglami wszystkie, zazwyczaj ukryte przed ludźmi, zalety jej budującego charakteru.
— Wszyscy byli wspaniali — powiedziała ciepłym, niskim głosem. — Już w czasie podróży doszliśmy jednak do wniosku — skinęła główką, tak żeby światło reflektorów zamigotało w jej złotych włosach — że każde z nas zrobiło tylko to, co trzeba— było zrobić w tej sytuacji. Jeśli chodzi o mnie, jestem szczęśliwa, że ta niemiła przygoda zakończyła się wreszcie i że znów będę mogła przystąpić do pracy nad moją rolą. Bardzo nie chciałabym sprawić zawodu — jej uśmiech stał się niemal błagalny — tym wszystkim, którzy czekają na nasz serial i którzy byli tak kochani, że przekazali nam życzenia i słowa zachęty. Jestem oczarowana współpracą z panem Andreą Lewisem. To naprawdę wspaniały reżyser.
— Chodźmy stąd — szepnął Darek pochylając się do Anny. Ta skwapliwie skinęła głową.
Rzucili się na oślep przed siebie… wpadając prosto w objęcia Barbary.
Ciotka Soni wpatrywała się wprawdzie nadal w błyszczącą przed kamerami Sonię, równocześnie jednak mocno przytuliła Annę i Darka. — Jesteście nieznośni — powiedziała cicho — ale mogłabym was ozłocić za to, że wracacie cali i zdrowi.
Anna milczała. Darek pomyślał chwilę, po czym powiedział coś, co uznał za najstosowniejsze w danej chwili:
— Zdaje się, że Adam wpadł na dobre. Barbara cofnęła się, jakby dzieci nagle zaczęły ją parzyć. Chłopiec spojrzał na nią zdziwiony, ale raptem dotarło do niego to, co powiedział. Miał, oczywiście, na myśli Sonię, która tak niepodzielnie zawładnęła Adamem i jego mikrofonem, ale przecież Barbara…
— Ja się bardzo cieszę — wyrzucił w rozpaczliwym pośpiechu, próbując ratować sytuację.
Opiekunka złotowłosej wreszcie zdołała się u-śmiechnąć.
— Jesteś niemożliwy — powiedziała. — Kubek w. kubek jak twój stryj.
— On jest całkiem do rzeczy — zaprotestował z urazą chłopiec.
Barbara roześmiała się głośno. Natychmiast jednak przestraszyła się i przysłoniła sobie usta dłonią. Sonia tokowała w dalszym ciągu, a wszyscy pozostali słuchali z uroczystą powagą. Głośne śmiechy były teraz stanowczo niewskazane.
Darek wykorzystał to i szybko ruszył naprzód, trzymając Annę za rękę. Wydostali się wreszcie na korytarz. Stanęli lekko zdyszani i popatrzyli na siebie. Anna sprawiała wrażenie dziwnie zamyślonej. Zresztą i Darek stracił nagle ochotę do żartów.
— Chodź — powiedział, żeby przerwać nastrój, który zaczął się stawać jakiś niewyraźny — pójdziemy do twojego ojca.
Oczy Anny zabłysły natychmiast. Dyspozytora nie było na lądowisku. Nie mógł opuścić swojego posterunku przy pulpicie.
Szybko pobiegli w stronę windy. Tuż przed nią dopadł ich jednak Marek.
— Ona jest wspaniała! — zawołał z zachwytem. Jego głos, z natury cieńszy niż należało, znalazł się teraz na pograniczu pisku. — Słyszeliście?! Cześć, siostrzyczko — rzucił roztargnionym tonem, przypomniawszy sobie o istnieniu Anny. — Mam nadzieję, że to skakanie ludziom na plecy nie wejdzie ci w nałóg. Co macie takie miny? — zreflektował się wreszcie.
— My? — wybąkała z niebotycznym zdumieniem Anna.
— My? — powtórzył jak echo Darek.
Syn dyspozytora przyjrzał im się podejrzliwie.
— Coś mi się zdaje — zaczął wreszcie powoli — że nasz gwiazdor znalazł tu ciężki orzech do zgry-zienia. Piękna partnerka… i…
— Nie wygłupiaj się — przerwał Darek.
— Co tu w ogóle robisz?! — natarła z furią na brata Anna. — Dlaczego nie jesteś tam, gdzie wszyscy? Zdaje się, że w orszaku triumfalnym tej twojej piękności widziałam jeszcze jedno wolne miejsce. Leć prędko, to może uda ci się wcisnąć!
Marek zniósł ten wybuch ze stoickim spokojem. Ponownie powędrował wzrokiem od Darka do swojej siostry i z powrotem.
— No, no… — mruknął wreszcie do siebie. — Myślisz, że nie widziałam, z jakim zachwytem się w nią wpatrywałeś?! — ciągnęła rozsierdzona Anna. — „Nie wiem, jak kto — wydęła wargi naśladując głos Soni — ale j a nie życzę sobie mieć nic wspólnego z prostakiem wychowanym w stadowym pudle na końcu świata, prostakiem, który nie potrafi nawet rozróżnić kamery od kartofla”. Ciekawa jestem — wydyszała z pasją — jaką zrobisz minę, kiedy to usłyszysz. Cielęcą na pewno, jak choćby teraz, ale już może troszeczkę mniej zachwyconą niż przed chwilą!
Anna myliła się jednak. Miny jej brata — właśnie w tym momencie — nie sposób było określić mianem cielęcej. Przypominał raczej rozjuszonego byka.
— Ciesz się, że sama znalazłaś kogoś wychowanego w pudle na końcu świata! — wrzasnął. — Tylko patrzeć, jak tam wróci… albo pobiegnie za swoją gwiazdą! Ty i Sonia!
— Marku! — w głosie Darka zabrzmiał wyrzut zmieszany z mimowolną groźbą.
— Co, dasz mi w łeb? — zainteresował się żywo Marek odsłaniając swe wielkie, olśniewające zęby. — Może rzeczywiście dobrana z was para: jedno ma zwyczaj walić ludzi drągami po głowie, a drugie ląduje im potem na plecach. Bohaterowie!
— Marek… — powiedziała cicho Anna. Jej brat chwilę jeszcze łypał groźnie oczami, po czym twarz mu złagodniała.
— Przepraszam — bąknął odwracając głowę.— Ja… To dlatego — wybuchnął nagle — że tak o niej mówicie! Ona wcale nie jest taka!