Выбрать главу

17.

– Czego ty chcesz? Co mam ci wytłumaczyć…? Czwarty wymiar? A co się stało z twoimi duchami? Wyzdychały w międzyczasie?

–  Odpuść sobie, Koń.

–  I w ogóle, co to za zwyczaje: bladym świtem podrywać ludzi z łóżek! Gdzieś ty był? Jak ty wyglądasz! W hienę cmentarną się bawiłeś? Zdejmij to lepiej, bo zabłocisz mi mieszkanie.

Pili potem gorzką herbatę, siedząc w bliźniaczych, ohydnie zielonych fotelach, wciśniętych w podokienne kąty zawalonego książkami gabinetu Konia. Słońce wschodziło ponad miastem.

Trudnemu wzrok odmawiał posłuszeństwa, nie potrafił go na dłużej utrzymać w bezruchu: jego spojrzenie ześlizgiwało się, spływało łagodnie z każdego przedmiotu, na którym dopiero co spoczęło – niczym ciężka kropla rtęci. Bynajmniej nie z braku snu; Janowi Hermanowi nie chciało się spać, nie ciążyły mu powieki. Był całkowicie przytomny, trzeźwy aż do bólu.

Koń przyglądał mu się spod zmarszczonych brwi, zaniepokojony jego zachowaniem.

–  Powinieneś się ogolić – mruknął. – I nie patrz tak na mnie.

–  Jak?

–  Wyglądasz niczym nawiedzony prorok. Prosto ze Starego Testamentu. No, co się śmiejesz? Zerknijże w zwierciadło. Straszliwa, straszliwa fizjonomia. Chłopie, powalasz samym spojrzeniem.

–  Znasz łacinę?

–  Nie mieściła się ona w zakresie mych studiów. Bo co? Wzrok Trudnego spływał właśnie z odłożonej na stertę czasopism Księgi.

–  Czwarty wymiar. Opowiedz mi.

–  Przypuszczam, że chodzi ci o czwarty wymiar przestrzenny, bo chyba nie o czas, co? Jeszcze nie tak dawno był to wcale popularny temat. Ale nie wierz, to wszystko bajki.

– Dlaczego?

Koń wzniósł do góry wyprostowany palec wskazujący.

–  Zasada zachowania materii i energii – rzekł. – Rozumowanie przez analogię. Będąc istotą dwuwymiarową, postrzegałbyś istnienie wyższego, trzeciego wymiaru poprzez niewytłumaczalny przypływ i odpływ do i z twojego dwuwymiarowego świata wspomnianych materii i energii. Dowodziłoby to jednoznacznie otwarcia twej płaszczyzny życiowej, że się tak wyrażę, do góry i w dół, które to kierunki pozostawałyby dla ciebie samego niedostępne i niewyobrażalne. A teraz się przesuń w nasz stary, dobry świat trójwymiarowy. Otóż niczego podobnego w nim nie obserwujemy, suma zawartości każdego układu zamkniętego pozostaje constans. Z czego, per analogiam, wnosimy o nieistnieniu czwartego wymiaru przestrzennego. Quod erat demonstrandum. Tfu, znaczy się, jednak łacina nie jest mi obca… – To pewne?

Koń dopił herbatę i wzruszył ramionami. – Nic nie jest pewne, co z kolei udowodnił niejaki Einstein, Żyd zresztą, więc bardzo możliwe, że cała ta teoria względności to jedynie żydowsko-masońsko-komunistycz-na dezinformacja czy inna prowokacja; nie wiem, nie jestem na bieżąco z Goebbelsem. Nic nie jest pewne, mój drogi, exemplum historia nauki; te wszystkie święte i niepodważalne dogmaty… Przedstaw to sobie jako matrioszki, powsadzane jedna w drugą: świat, czy też raczej nasz jego obraz, zmienia się ze stulecia na stulecie, każda teoria zawiera już w sobie zalążek swej sukcesorki, która ją obali, by opisać ten świat jeszcze bardziej szczegółowo; tak ad infinitum. Ergo i ja, prawiąc ci tu uczenie o czwartym wymiarze, nie ogłaszam prawd niepodważalnych, jeno aktualny pogląd przeważającej części naukowców. Są wyjątki; zawsze są wyjątki. Pierwsza zasada termodynamiki ocaleje chociażby przy założeniu ekstremalnie małych rozmiarów owego czwartego wymiaru: nie zaobserwujemy ucieczki doń i zeń żadnych cząstek, jeśli będzie on za mały nawet dla nich. Et cetera, et cetera. Tfu, tfu, tfu! Co ja tak gadam, jak z Sienkiewicza wyjęty? Zasugerowałeś mnie tą łaciną! – Czyli… nie wykluczasz?

–  Pewnie, że wykluczam! To absurd!

–  Ale gdyby jednak… Jak by to… wyglądało?

Koń łypnął na Trudnego ponuro, odstawił filiżankę, podźwignął się z gniewnym stęknięciem, podreptał do pobliskiego regału, rozglądnął się, machnął ręką i wyszedł z pokoju; po chwili wrócił z małą, płaską książeczką w dłoni – wycierał z kurzu jej okładkę rękawem szlafroka.

– Masz – rzucił książkę Janowi Hermanowi. – Poczytaj sobie bajeczki.

Pierwszą stronę zdobił wielki czarny tytuł: Co to jest czwarty wymiar? oraz nazwisko autora, Charlesa Howar-da Hintona. Rzecz przetłumaczył z angielskiego niejaki p. W. G., wstępem opatrzył sam wydawca; a wydano tę pozycję we Lwowie, w roku 1932, samodzielnym nakładem Zjednoczonego Towarzystwa Spirytualistycznego. Dzieło obdarzone było również mottem, i to po łacinie. Spiritus flat ubi vult, głosiło rzeczone motto.

–  Ubi jak ubi, ale spirytus na pewno – mruknął Trudny i postukał łyżeczką w pustą filiżankę. – Na wypędzenie z kości mrozu znam lepsze specyfiki od nie słodzonej herbaty.

–  Wracasz do siebie, jak widzę.

–  Ano.

Przy spirytusie Koniowi łacina definitywnie wywietrzała ze łba.

–  No, kurwa, tylko imaginuj to sobie – perswadował namiętnie Janowi Hermanowi. – Co ja z takim dwuwymiarowcem mogę! Palcem go, a on nawet nie będzie wiedział, co to za bóg. Albo podnieść i obrócić. No, imaginuj to sobie! Toż jakbym ciebie wywrócił na nice, nie lepiej byś wyglądał. Flaki i kręgosłup na wierzch, skóra, włosy, oczy do wewnątrz. Albo i ciebie, trójwymiarowego, w tym idiotycznym czwartym wymiarze obkręcić w stronę, której nie wymyślisz, chociażbyś tysiąc lat myślał. I co? Serce masz po prawej, mańkut z ciebie, podpisać się nie potrafisz; i wątpię, żebyś długo przeżył, tu chemia ma też trochę do gadania, ale nie znam się, więc nie plotę… Nic dziwnego, że wymyślili sobie, iż po śmierci dusze idą w czwarty wymiar. Czy coś w tym stylu. Stąd ci się to wzięło, prawda? Mają ludzie pomysły, niech ich piorun…

–  Można… można tam wejść?

–  Hę?

–  Wejść w ten czwarty wymiar.

–  A co to, u diabła, znaczy: wejść?! Że niby tak, jak się Przechodzi z pokoju do pokoju, przez drzwi? Pijanyś, Janek!

–  Wiem przecież. A ty to co? Ścięło nas, tak na pusty żołądek… Ale to i lepiej. Hę, hę, hę. No, Koniu, powiedz mi: jak wejść w czwarty wymiar? Koniu! Nie wykręcaj się! Mów mi tu zaraz… albo ci nie naleję!

– Zdrajca narodu! Prawdę o tobie mówią, że się kurwisz ze Szwabami. Bez serca człowiek. Ażeby cię… No, na litość boską, co ci na mózg padło z tym czwartym wymiarem…?

–  A bez serca, bez serca. Gadaj, bo już mnie suszy.

–  Uch, paskuda… No nie da się, powiedziałem; tego pieprzonego czwartego w ogóle nie ma, więc…

–  Ale gdyby był.

–  O Boże, gdyby był…! A skąd ja mogę wiedzieć?! Zresztą to bez sensu: nawet podniesiony w ten czwarty, nic byś nie zobaczył; to znaczy nic byś nie zrozumiał z tego, co widzisz. Ty, trójwymiarowy, byłbyś tam tak samo kaleki, jak dwuwymiarowy platfon w naszym świecie. Znowu analogia, ale inaczej nie można. Imaginuj to sobie: coś by mu tam migało, coś przepływało… Chaos. Wrzuciłbym go do szklanki, a co on by stamtąd zobaczył? Szklankę? Gdzie tam! Jakąś elipsę dookoła siebie, i to zależy w jakiej płaszczyźnie by się ustawił. Tak samo ty. Trójwymiarowy zestaw zmysłów z przypasowanym doń systemem nerwowym nijak się nadaje do postrzegania i orientacji w układach czterowymiarowych. Podobnie i platfon nigdy w życiu nie zrozumie kształtu kuli czy sześcianu, chociażby był istnym geniuszem ichniej planimetrii.

–  Znaczy się… czekaj, czy ja dobrze rozumiem… znaczy się… trzeba by samemu stać się cztero wymiar owym…

–  Jezu, Janek, mózg mi się skręca i maceruje, jak cię słucham. Puknij się w ten zalany łeb! O czym ty w ogóle pleciesz? O czym my gadamy? To są idiotyczne, niemożliwe, bezużyteczne abstrakcje! Faktycznie, tylko po pijaku można się wdać w podobne dysputy… Raz, pamiętam, przez pół nocy prowadziłem z rektorem niesamowicie wyrafinowaną konwersację na temat wpływu na rozwój ludzkiej cywilizacji poszczególnych metod tortur: od obdzierania żywcem ze skóry do przymusowej lektury książki telefonicznej. Doprawdy, cóż to był za nieprawdopodobny popis erudycji i intelektualnej ekwilibrystyki! Do dziś wprawia mnie w podziw perfekcyjna logika mej własnej diatryby o wyższości wbijania na pal nad rwaniem końmi! Ach, ten Sienkiewicz, ten Sienkiewicz…! Ale to było po śliwowicy, zaś to tutaj to jest jakiś pospolity bimber; a nic tak nie ożywia komórek mózgowych, jak dobra śliwowica. Zapamiętaj moje słowa, bo stary praktyk ci to mówi. No, czego?! Zostaw! Czterowymiarowy kretyn! Zrób mi walec z prostokątu, to uwierzę! Przecież tu nie chodzi o jakieś przestawienie rąk i nóg czy doprawienie dodatkowych oczu i uszu! Tu nawet nie chodzi o niedobór masy, a przecież jest to ułomność, rzekłbym, fundamentalna, bo niby ile, według ciebie, ważyłby w naszym świecie taki dwuwymiarowy chudzielec? Trzeba by samego siebie podnieść do wyższej potęgi, hę, hę. Więc nie o to chodzi. Ale, słuchaj mnie, Trudny, skoro pytałeś, cokolwiek by z tego straceńca wyszło po przerobieniu go na czterowymiarowca, z całą pewnością niewiele by to miało wspólnego z człowiekiem, podobnie jak i stożek naszemu platfonowi raczej nie wydawałby się trójkątem. A przecież nie mówimy o martwych bryłach, jeno żywym organizmie. Na dodatek jakoś tam inteligentnym. Więc co by z takiego nieszczęsnego debila wyszło? Szalony potwór, ot co. Dawaj tę flachę, pókim dobry, szantażysto przeklęty.

18.

– Powiem ci, co to jest. To jest duma. To jest poczucie siły i władzy. Ty po prostu za bardzo uwierzyłeś w siebie. Dałeś wiarę własnemu wizerunkowi odczytanemu z cudzych oczu. A przede mną nie możesz udawać. Nie jesteś tylko tym, czym chciałbyś być. Nikt nie posiada mocy automatycznego obracania swych pragnień w rzeczywistość; w istocie większość ludzi zdaje się przejawiać zdolności wręcz odwrotne. Nikt nie posiada mocy absolutnej autokreacji. Jesteś człowiekiem, Janek. Denerwujesz się. Masz katar. Za dużo wypiłeś: głowa cię boli. Widziałam twój triumf, tak, widziałam… Ale widziałam również twój strach i, uwierz mi, nie jest to nic upokarzającego. Nie utożsamiaj człowieczeństwa ze słabością. Mówię ci to, żebyś nie mógł się wykręcić zagarnięciem całej odpowiedzialności na siebie. Nie masz prawa, nie masz żadnego Prawa zdejmować ze mnie odpowiedzialności za moje własne dzieci. Słyszysz? Ja muszę wiedzieć.