Выбрать главу

–  Ja go odprowadzę – odparł mężczyzna z brodą i zamknął celę.

Trudny rozglądnął się, dojrzał krzesło, usiadł. Gospodarz spoczął na skleconej z drewnianych skrzyń pryczy.

–  Pan…?

–  Nieważne. Słyszałem, że czyta pan po hebrajsku. To prawda?

–  Prawda.

–  Sądzę, że nie miałby pan nic przeciwko drobnemu zarobkowi?

– Słucham.

Jan Herman otworzył teczkę i wyjął zeń brulion.

–  Chciałbym, żeby mi pan przetłumaczył pewien tekst. Mężczyzna zamrugał.

– Ten zarobek. Jak drobny?

Tu zaczęli się targować. Jako że jednak żaden z nich nie miał specjalnej ochoty na bazarowe zabawy, szybko doszli do porozumienia. Trudny podał Żydowi brulion. Ten przekartkował go powoli.

–  Na kiedy chce pan to mieć?

–  Na teraz.

–  A co to znaczy?

–  To znaczy, że nie wyjdę stąd, nie dowiedziawszy się co tam jest napisane.

Żyd żachnął się.

–  Ależ panie, tego jest kilkadziesiąt stron!

–  Nie chcę tłumaczenia dosłownego. Chcę po prostu poznać treść tych zapisków. To ważne. Rozumie pan? Nie mogę czekać, muszę wiedzieć. A pan… Nie przypuszczam, żeby się pan tu skarżył na nadmiar zajęć.

–  No wie pan! Trzeba to było powiedzieć, zanim zaczęliśmy ustalać cenę!

Lecz mimo wszystko zabrał się do lektury. Dwie skrzynki, identyczne z tymi, na których sypiał, stanowiły stół; na nim to umieszczono wielką lampę naftową. Brodaty Żyd, położywszy obok brulion, przesunął się na łóżku i w końcu przysiadł na samym jego kraju, pochylając się głęboko nad notatnikiem. Trudny natomiast zamknął i odstawił teczkę, założył nogę na nogę, wyprostował się na trzeszczącym krześle i oparł potylicę o zimny mur piwnicy; obserwował. Śmierdziało naftą i szczurami. Żyd czytał. Poruszał niemo skrytymi w gęstej brodzie wargami. Był młody, ale nie w ten sposób, w jaki odmalował to sobie Jan Herman po rozmowie z Paniebudą. Inaczej wszak liczy się czas wojny, człowiek bardzo szybko się starzeje w okresie podobnego zagęszczenia śmierci. Ów brodacz, skulony nad żółtymi od światła lampy kartami, on przeżył już swoje w trójnasób, widać wysoką stojącą falę pamięci za czarnym tiulem jego rozszerzonych źrenic. Pamięć nie pożre tego samego po raz drugi, a temu mężczyźnie rzucono dostatecznie dużo ciepłych jeszcze ochłapów nie wymyślonych wcześniej przezeń wrażeń i doświadczeń, by zaspokoić jej głód na wiele lat. Trudny zamrugał. Czy to sen? Czy zaczyna tu przysypiać? Ile to już minęło? Spojrzał na Żyda: wciąż czytał. Jan Herman miał go całego zamkniętego w swym spojrzeniu, ograniczonym efektywnym zasięgiem promieni świetlnych emitowanych przez niebieski płomień tańczący na knocie. Trudny patrzył na ikonę, na witraż, na mrocznie ikonograficzne wyobrażenie symbolu. Oto jest Żyd czytający księgę. Oto jest. Zgarbiony, schylony, o całym ciele ściśniętym, zwartym, o całej uwadze skupionej na tekście, zapadły w trans zgoła religijny. Wolno wznosi dłoń z odgiętym w górę długim, brudnym kciukiem, wolno go liże, a potem dłoń tę opuszcza i przewraca za pomocą zwilżonego rzadką śliną kciuka kolejną kartkę. Tę czynność również wykonuje powoli. Jest w tej chwili powaga, jest patetyczna stateczność; jest rytuał. Brudny w brudnym ubraniu w brudnej izbie – a jakoś ponadczasowo święty zdaje się Trudnemu ów człowiek. W powietrzu intensywny zapach nafty. W przyszłości zapewne nie raz i nie dwa zdarzy się Janowi Hermanowi, poczuwszy ponownie ową woń, zapaść na sekundę w gęstą sieć na zawsze już ustalonych dlań skojarzeń: nafta-piwnica-Żyd-księga. Teraz przyszłości już się domyśla, bo jednak zna siebie i zna sposób, w jaki splatają mu się myśli; jego deja vu bywają doprawdy bardzo silne.

–  Co?

–  Skończyłem już. – I?

Brodacz zamknął brulion, wyprostował się, a ręce złożył na kolanach; wyglądał na cokolwiek zmieszanego. Jan Herman z własnej inicjatywy podniósł się i zgarnął notatnik ze skrzynki. Usiadłszy z powrotem, natychmiast schował go do teczki. Żyd popatrywał na to bez wyrazu w wielkich, ciemnych oczach. Dopiero w tym momencie Trudnego uderzyła niesamowita wręcz oschłość, suchość ruchów mężczyzny; on właściwie sam z siebie w ogóle się nie poruszał: sytuacja nim poruszała – był jak ciecz, zawsze spływająca w najniżej położone miejsce, wypełniająca naczynie, metamorficznie dostosowująca się do jego kształtu, ale sama w sobie martwa i nie przybierająca form oryginalnych. Identycznie ów Semita – entropia nie miała doń dostępu: kroki zawsze o najstosowniejszej długości, zawsze minimalne drgnięcia głowy, zawsze najpłytsze z możliwych łuki podnoszonych i opuszczanych z konieczności rąk. Nawet wtedy, gdy przewracał strony czytanej księgi – nawet w tym rytuale nie był ani odrobinę hojniej szy w gestach.

–  Bardzo mi przykro, ale to są zapiski szaleńca.

–  Mhm?

–  Bez sensu.

–  Mnie nie chodzi o ich sens; mnie idzie o ich treść. Co mianowicie ten szaleniec tam napisał?

Żyd nie tracił energii także na jałowe spory.

–  On wierzył w czary – odrzekł. – Wierzył, że sam jest w stanie… potrafi je czynić. Miał księgę…

–  Tak…?

–  Miał księgę, w której zawarto opis tych czarów. To bardzo stara księga; średniowieczny odpowiednik tego jego notatnika. Inny szaleniec, przed wiekami, zapisywał w niej własne uwagi podczas swej pracy nad… zaklęciami.

–  Szymon Sznic.

–  Co?

–  Szymon Sznic. Tak najprawdopodobniej nazywał się autor pamiętnika, który pan właśnie przeczytał.

–  Nie żyje?

–  Sznic? Dlaczego?

–  Czas przeszły.

–  Ach – Trudny wzruszył ramionami. – Nie wiem. Chyba. No, co on jeszcze tam zapisał?

–  Dużo rzeczy, ale mówię panu, że to są majaczenia szaleńca. Czego pan właściwie chce? Pan mi powie, bo nie rozumiem.

Noc, pomyślał Jan Herman, noc.

–  Chcę wiedzieć wszystko o tych jego czarach. A im bardziej to szalone, tym lepiej.

Żyd zaśmiał się cicho.

–  Pan też w nie wierzy.

–  Gadaj.

–  On zamierzył sobie zostać nadczłowiekiem.

Trudnego zatkało. – Hę?

–  Tak się wyraził w jednym miejscu. W innym, że bogiem. W innym, że diabłem. To był szaleniec, szaleniec.

–  I co, został nim?

–  To w ogóle jest mętna historia. Sznic najwyraźniej gdzieś się ukrywał, był zamknięty w jakimś pomieszczeniu, nawet dosyć szczegółowo je opisał. Przeprowadzał tam bliżej nie sprecyzowane eksperymenty podług notatek owego średniowiecznego wariata. Potem coś mu przeszkodziło… niejasne to. Zresztą, kontynuuje w ten sposób tradycję: sam wszak klnie i pomstuje na swego poprzednika, że nie pozostawił wielu konkretnych wskazówek.

–  A te, które pozostawił?

Żyd podniósł wzrok na Trudnego. Niezdrowe, rozpełgane światło lampy naftowej nadawało skórze jego twarzy barwę starego pergaminu.