Выбрать главу

–  To nie był dobry pomysł z tym remontem na raty -mruknęła. – Trzeba było nam się przeprowadzać, jak już będzie po wszystkim.

–  Wiem. Ale chciałem zdążyć przed świętami. Na Szewską w ogóle nie wniósłbym choinki.

Zeszli na parter. Micho Rozkwasa, firmowy mechanik Trudnego, krzyczał z łazienki w stronę wejścia do piwnicy, skąd, spod podniesionej klapy, padał jasny blask. Było dopiero po czwartej, lecz grudzień, i w domu Trudnego paliły się prawie wszystkie światła; Jan Herman skrzywił się, pomyślawszy o przyszłych rachunkach za energię. Wszedł za żoną do kuchni. Nawet przez zamknięte drzwi słyszał tu wściekłe ryki Rozkwasy.

–  Słaby?! Słaby?! Ja ci, kurwa, dam słaby!! Zakręć ten pieprzony zawór, bo sam zejdę tam na dół!

Trudny z jękiem zwalił się na taboret przy stole, plany położył na szafce. Violetta szukała czegoś w spiżarni.

–  Słyszysz go? – parsknęła. – Dobrze, że dzieci nie ma. Co to za ludzie u ciebie pracują? Janek, na miłość boską, przecież to nie może się tak dalej ciągnąć. Rano było spięcie i ten wielki z brodą zdzielił elektryka obcążkami w głowę; biedak stracił przytomność na blisko kwadrans, musiałam go cucić. To są kryminaliści!

–  Nie wszyscy – mruknął Trudny, podbierając z miski gorącego pieroga. Violetta na szczęście nie dosłyszała.

–  A znowu ten cały Józek Szczupak – kontynuowała siekając cebulę. – On jest cwaniak czystej wody. Przyprowadził tu jakichś Cyganów i sprzedał im te graty, które kazałeś wyrzucić ze strychu. – Nie lubiła Szczupaka, nie lubiła jemu podobnych śliskich elegancików, którzy zawsze spadają na cztery łapy; to pijawki, mawiała, ich szczęście jest zawsze cudzym pechem. – Nie wiem, ile w końcu wytargował, ale ty przecież kupiłeś dom wraz z zawartością, one nie były jego.

– Powiedziałem mu, że może z nimi zrobić, co chce. Zresztą, jeśli naprawdę tak ci żal tych rzęchów, to informuję cię, że strych oczyściliśmy najwyżej w jednej piątej. Dałem sobie z nim spokój. W ogóle bym się za niego nie zabierał, gdyby nie ten, pożal się Boże, inżynier. Chciał obejrzeć stropy i ściany nośne. No, dużo nie obejrzał. Byłaś tam? Wejdź, zobacz. Zgroza – zamknął oczy, oparł głowę o ścianę. – Och, kobieto, mówię ci, piekło nie tydzień. Zdziwię się, jak dożyję świąt. Masz tam może gdzieś gorącą kawę?

– Zaraz, zaraz, nie wszystko naraz – obejrzała się. -No i gdzieś te papiery wsadził? Weź je zdejmij. Po co ty od nowa wszystko mierzysz, to idiotyzm.

Ziewnął.

–  A myślisz, że oni czemu musieli to robić aż tyle razy? Bo zawsze wychodzi co innego. To nie są duże różnice, ale nieścisłości się kumulują i w końcu się okazuje, że ściana powinna być pochyła albo drzwi o połowę węższe. Tego typu rzeczy.

–  To zeszłowieczne budownictwo… – mruknęła. Uśmiechnął się pod wąsem. Zeszłowieczne budownictwo. Łatwo to skwitowała. Przecież on zawsze był biegły w rachunkach i geometrii, umysł miał ścisły, dobrze rozumiał przestrzeń – a tu nie mógł pojąć, co się właściwie dzieje. Mierzył pokój, wychodził, mierzył drugi, wracał do pierwszego i mierzył go ponownie tym samym metrem -i okazywało się, że przez te parę minut pomieszczenie rozdęło się lub skurczyło o kilkadziesiąt centymetrów sześciennych. A wszak to są proste obliczenia, tu nawet nie ma gdzie się pomylić. Nie rozumiał tego.

–  A, właśnie – coś się jej przypomniało. Skinęła na Trudnego, wskazała blat stołu: – Zapomniałabym, a poszłam po ciebie właśnie, żebyś to sobie obejrzał.

Wstał, podszedł:

–  Mhm?

–  Popatrz. Zęby, prawda?

Przy samym brzegu blatu widniała równa podkówka

drobnych wgnieceń; i, jeśli się lepiej przyjrzeć, rzeczywiście przypominały one znak po ugryzieniu.

–  Co to za zwierzę? – zaciekawił się Jan Herman.

–  Pies?

–  Nie, nie ten układ. Bardziej jak człowiek, tylko że mniejsze. Małpka. Pewnie trzymali tu małpkę.

–  Myślisz? Co jej się stało, że tak kąsała wszystko naokoło? I to jak silnie. Popatrz jakie te wgryzy głębokie.

Wzruszył ramionami i wrócił na swoje miejsce.

W rurach coś zawyło, zarżało, zazgrzytało i zabulgotało, po czym zaczęło straszliwie rzęzić, w męce wzbierającego efektu kawitacyjnego popadając w coraz silniejsze drżenie.

–  Zabiję sukinsyna!! – rozdarł się z holu Micho Rozkwaś a.

Trudny, nie podnosząc się z taboretu, otworzył drzwi i wychylił się z kuchni.

–  Micho, do cholery, ciszej go zabijaj!

–  To jest kretyn parlamentarny, on by nie potrafił wody w kiblu spuścić, a co dopiero…

–  Micho! – warknął ostrzegawczo Trudny.

–  Dobra, dobra.

Zamknął drzwi. Violetta obserwowała go znad zlewu.

–  Aż się boję spytać, na co ci w firmie potrzebne podobne indywidua.

–  Takie czasy, Viola, takie czasy.

Pokiwała głową i ostrożnie odkręciła kran – woda płynęła bez żadnych sensacji.

–  Z gazem nie miałaś problemu? – spytał Trudny, szukając po kieszeniach papierosów.

–  Nie pal mi tu – rzuciła Violetta, nawet nań nie patrząc. – Chyba że chcesz w ten sposób sprawdzić, czy nic się nie ulatnia.

Zaniechał sporu.

–  Kawę, proszę – westchnął.

Bolała go głowa. Od dwóch dni właściwie nie spał. Pojutrze miał przyjęcie u Geider-Mullera i wiedział, że się upije – był to jedyny sposób, jaki mu jeszcze pozostał, na bezbolesne wymigiwanie się od odpowiedzi na liczne indagacje szefa Janosa i samego Standartenfuhrera w sprawie niemieckiego obywatelstwa Trudnego. Fakt, iż mówił on biegle tym językiem, miał przodków po kądzieli pochodzących z okolic Śląska, szczycących się arystokratycznym nazwiskiem von Valde, a przede wszystkim – iż posiadał tylu znajomych pośród niemieckiej kadry oficerskiej; wszystko to czyniło niemal koniecznym szybkie przenarodowienie Trudnego i jego rodziny. Zdawał sobie sprawę, iż czeka go ono prędzej czy później, nie wywinie się, Janos jasno mu to wyłożył: nawet pieniądze kosztują. W Polsce mógłby być bogatym Polakiem, lecz w Generalnej Guberni może być wyłącznie bogatym Niemcem. Trudny rozmawiał już o tym z żoną i cała sprawa, rzecz jasna, nie wywołała jej entuzjazmu; w tamtej rozmowie przenarodowienie stanowiło jednakowoż zaledwie jedną z ewentualności – a teraz Jan Herman będzie musiał postawić Violę, rodziców, dzieci oraz wszystkich krewnych i znajomych, przed faktem dokonanym. Ostracyzmu się nie bał, miał pieniądze. Bał się kłótni w domu.

Podziękował za kawę. Przesiadł się wraz z nią i rulonami planów architektoniczych na krzesło po drugiej stronie drzwi, przy stoliku, który w swym aktualnym położeniu barykadował tylne wyjście z budynku. Wyjście to, mieszczące się po prawej stronie okna, przez poprzednich właścicieli było najwyraźniej nie używane, zabito je bowiem deskami. Trudny zdecydował o jego odnowieniu, kazał również zamontować lampę na zewnątrz, nad schodkami. Podwórko było wprawdzie niewielkie i zamknięte ze wszystkich stron wysokim murem, za którym znajdowały się puste garaże, lecz stanowiło przecież część posesji i należało do Trudnego. Jeszcze nie wiedział, do czego może mu się przydać.