Выбрать главу

Na symbolicznej granicy Republiki Rosyjskiej i ESW, jaką stanowił w dolnym swym biegu Dniepr, porzucili ciężarówki i wrócili do lasów. Szli teraz prosto na zachód, a każdy krok zbliżał ich do Polski; wystarczyło spojrzeć na twarze wyżrynowców: ci ludzie żyli w jakimś ciągłym odurzeniu pobitewnym, po bitwie zwycięskiej. W marszu i na postojach bez przerwy słuchali doniesień radiowych, by potem powtarzać je sobie do znudzenia, jak się opowiada sceny z filmu doskonale wszystkim znanego. Syn Mahometa wszedł do Kabulu! Babodupcew padł na zawał serca! Posmiertcow wycofuje się z Finlandii! Padło Sarajewo! Li Czen nareszcie ruszył się na północ!

Pierwszego sierpnia przyszła wiadomość o dymisji Krepkina. Władzę przejął Gumow. W drugim dekrecie (w pierwszym posłał Krepkina przed pluton) wywalił Posmiertcowa. Posmiertcow porwał samolot i uciekł do Stambułu.

– No to już koniec – skwitował Morze Wydało Zmarłych, któremu policzek spuchł jak bania. – Leżą.

Gigant padł, ale konwulsyjne drgawki jego cielska wstrząsały jeszcze połową kontynentu.

W nocy coś przeleciało nad nimi, zrzucając ciemne przedmioty. Mrok wywrócił się na nice. Nie było sensu kryć się, uciekać: albo śmierć, albo życie, jak wypadnie. Smithowi wypadło życie. Rankiem chodził i liczył trupy, w czym miał już niejakie doświadczenie. Xavras zaś chodził i dobijał śmiertelnie rannych, samemu orzekając, czyje rany są śmiertelne, albowiem już na początku musiał dobić Kostuchę.

Na końcu zaś dobił Morze Wydało Zmarłych. Smith naszedł pułkownika, gdy ten czyścił swój pistolet. Pewnie jeszcze gorący, pomyślał.

–  Musiałeś tutaj wyznaczyć miejsce postoju? – warknął. – Nie powiedział ci Jewriej, żeby omijać tę dolinę? Jak żeśmy mieli nad głowami połowę śmigłowców Posmiertcowa, jak nas śledziły satelity i samoloty, to wtedy jakoś udawało ci się omijać złe miejsca!

Wyżryn uniósł głowę.

–  Po prostu wybierałem najlepsze z prowadzących do celu ścieżek. Ale nie stworzę możliwości z niemożliwości.

–  Przecież osiągnąłeś już cel. Zwyciężyłeś. Xavras uśmiechnął się krzywo.

– To dopiero początek.

Smithowi ścięło krew w żyłach. To dopiero początek. Mój Boże. Klątwa jakaś, nic innego. Przysiadł obok.

–  O czym ty mówisz, do cholery?

–  Mówię o tym, że do wolnej Polski jeszcze daleko.

–  Co, masz może jakąś bombkę w zapasie?

–  Oni mają.

–  Ach, to twoje epitafium… No cóż, kto mieczem wojuje… Wyżryn machnął czerwoną ręką.

–  Ty nic nie rozumiesz. Rozpad Federacji Rosyjskiej nie jest równoznaczny z powstaniem niepodległej Polski. Pojutrze Reichswehra zajmie Gdańsk.

Smitha zatkało. Zamrugał, usiłując pochwycić spojrzenie Xavrasa, które błąkało się gdzieś ponad ramieniem Amerykanina.

–  Eee… Niemcy, tak? To co, zamierzasz teraz wysadzić w powietrze Berlin?

–  Historia nie chadza tak prostymi drogami.

–  Więc po co było to wszystko? Co, Xavras? Po co ta rzeź?

Wyżryn jakby się ocknął. Skupił wzrok na twarzy Smitha, nie przesłoniętej teraz czarną maszynerią kołpaka, twarzy nagiej, bezbronnej.

–  A.może byśmy tak dla odmiany porozmawiali o tobie? To może być ciekawy temat. Pytasz, narzekasz, masz pretensje, oskarżasz, oceniasz, potępiasz, wyśmiewasz, wartościujesz. Odcinasz się od polskich przodków, Amerykanin z ciebie niby. Co ty byś zrobił na moim miejscu?

– Na pewno nie zamordował miliona ludzi.

– Jesteś tego taki pewien? Nawet gdybyś miał stuprocentową, żelazną gwarancję, że taki właśnie wybór, podłożenie owej bomby, da przyszłość z niepodległymi, potężnymi Stanami Zjednoczonymi, podczas gdy jakiekolwiek inne zachowanie przyszłość tę przekreśli; więc nawet gdybyś to jasno i wyraźnie widział, zaniechałbyś? Powiedz.

–  A jeśli Jewriej ci nakłamał?

–  Odwal się od Jewrieja. Powiedz, co ty byś zrobił. No, Smith. Chociaż raz zadziałaj i przestań jedynie obserwować. Potrafisz?

–  Nigdy nie dopuściłbym się ludobójstwa.

–  Amen. Skazałeś właśnie swój naród na wieczne niewolnictwo. Niech ci te miliardy z przyszłych pokoleń podziękują. Nie ma Stanów. No ale ty masz za to czyste sumienie, pewnie to ważniejsze.

–  To wcale nie tak!

–  A niby jak? Historia to gra o sumie zerowej.

–  Demagogia! Demagogia!

–  Proszę bardzo. Jeśli ci to odpowiada. Oczywiście, demagogia; możesz zatem odejść w spokoju ducha.

Smith prychnął.

–  Ty po prostu jesteś fanatyk.

–  Aha. Fanatyk. Niech będzie. No i co?

–  Masz te swoje niepodważalne dogmaty, jakiś wydumany absolut, wierzysz weń, a cała reszta cię nie obchodzi; chociażbyś miał wymordować kolejny milion, to co za różnica, absolut usprawiedliwi wszystko.

Xavras poskładał i schował pistolet. Podrapał się w nasadę nosa i założył czerwone ręce na piersi. Obok jego ludzie przenosili trupy, ściągając je wszystkie w jedno miejsce – ale ani Smith, ani Wyżryn się na nie nie oglądali.

–  Pięknie-ładnie – mruknął pułkownik. – Tylko co poczniesz, kiedy tego absolutu zabraknie? Co wówczas, mój drogi? Co zamiast? Jaka racja, jakie prawo? Możesz zbudować cały wspaniały system praw konsensusowych, najeżony szczytnymi hasłami i wzniosłymi deklaracjami, ale na czym go oprzesz? Na międzyludzkiej umowie? Jeśli tak, to dlaczego miałbyś go stawiać ponad innymi systemami, opartymi na innych umowach innych ludzi? Pozbawiasz się w ten sposób racji odwoływania się do jakichkolwiek argumentów poza jednym jedynym argumentem siły. I wszystko jest dobrze, póki to ty jesteś tym najsilniejszym, gospodarczo czy militarnie, a w ostatecznym rozrachunku to i tak na jedno wychodzi: i twoja siła przemawia za tobą; racja jest po mojej stronie, bo skoro uznawane przeze mnie prawa gwarantują taki dobrobobyt, to ex definitione są one dobre. Kłopot zaczyna się, gdy inni, reprezentujący systemy wzniesione na różnych od twojej umowach społecznych, sprzecznych z nią, wzrastają w siłę i stają się co najmniej równie potężni. Spójrz na Chiny, posłuchaj Li Czena. Czy on wierzy w demokrację? Czy on wierzy w równość i wolność? Czy wierzy w prawa człowieka? Dupę sobie nimi podciera, ot co. A przecież już dzisiaj drżycie w strachu przed nim i ratujecie się sprzeniewierzając się częściowo własnym ideałom, bo podpisując hipokrytyczne pakty w rodzaju Traktatu Berlińskiego: wszyscy przeciw Chinom, za każdą cenę. Ale teraz nagle straciliście rosyjski bufor, Li Czen dojdzie aż do Uralu. Co zrobicie, gdy ponad wszelką wątpliwość udowodni wam tym samym wyższość jego systemu nad waszym? Przejmiecie jego reguły gry, jego wartości? Tak przecież nakazywałaby logika, tak nakazywałby rozsądek zwiedziony miłą dla oka symetrią waszych praw. Jeśli w użyciu sprawniejszy okazuje się system z obozami koncentracyjnymi, masowym niewolnictwem i instytucjonalnym ludobójstwem, to widać coś nie tak z prawami człowieka. Mylę się? Chyba nie. Ale coś widzę po twojej twarzy, że zaraz znowu zakrzykniesz: demagogia! Prawa człowieka święte! Demokracja święta! A dlaczego?, pytam się. Dlaczego? Kto wam tak powiedział? Co, głos z nieba usłyszeliście? To była po prostu kwestia umowy. A teraz żółtki wynalazły sobie najwyraźniej lepszą umowę; i co im możecie odpowiedzieć? Że wasza mimo wszystko lepsza, a to dlatego, że po prostu jest wasza, więc musi być lepsza? No, jakie argumenty wytoczycie, czym przekonacie samych siebie? Pozbawieni absolutu, w końcu i we własnych oczach nie będziecie już niczym więcej, jak stadem głodnych szczurów, zagryzających jeden drugiego w nigdy nie kończącej się selekcji najlepszej partii socjogenów. Smith pomacał za papierosem.