Katarzyna Leżeńska, Ewa Millies-Lacroix
Z całego serca
© 2004
Rozdział 1
Niedziela, 15 maja 200…
– Mamusiu! A moje loki?
– Jeszcze chwileczkę, córeńko!
Półprzytomna Małgorzata nakrywa głowę poduszką. Nic z tego. Maja, która od dobrej godziny paraduje po domu w majtkach z różowym napisem „Happy day", nie ma zamiaru odpuścić. Przecież kolejne dni tygodnia zaczyna od „jeszcze chwileczkę" i jakoś nie zdarzyło się, by ta błagalna formuła uratowała ją przed porannym szykowaniem się do szkoły.
– Mamusiu – woła Maja, bezceremonialnie zrywając poduszkę. – Babcia powiedziała, że muszę mieć loki!
– Loki? – Małgorzata podnosi się w popłochu. – O Boże! Całkowicie już rozbudzona walczy z rękawami szlafroka.
W pośpiechu ściele łóżko, odsłania okno, biegnie do szafy, trzaska szufladami komody.
Sypialnię, czy też raczej wędrujące biuro Małgorzaty, zalegają szpargały i niedoczytane czasopisma z jakichś dwóch tygodni. Niedopałki papierosów kiełkują posępnie w popielniczce. Ciuchy poniewierające się na krzesłach i komodzie stanowią dowody rzeczowe na to, co Małgorzata nosiła przez ostatnie trzy dni. Nic dziwnego, przecież wpadała do domu jak po ogień. Jej ojciec w takich sytuacjach mawia: „Trudno, jestem inżynierem, nie sprzątaczką". No tak, ale ojciec nie jest niczyją żoną.
– Która godzina? – pyta Małgorzata zawartość swojej szuflady z bielizną.
– Późna – odpowiada umiarkowanie uprzejmie Artur, wchodząc do sypialni. – Za chwilę przyjdzie babcia.
– Twoja matka? – Małgorzata zastyga z parą białych majtek w ręku. Szkoda, że bez krzepiącego napisu. – Przecież jesteśmy umówieni pod kościołem.
– Ktoś musi to wszystko ogarnąć. – Zirytowany Artur zaczyna zbierać rozrzucone po pokoju papiery. – Żeby nawet dzisiaj nie można było tu nikogo zaprosić!
– Szykujesz komunijną fetę w naszej sypialni? Nie wiedziałam. Zaprosiłam wszystkich do restauracji – rzuca Małgorzata już z łazienki.
Ciekawe, myśli, jak niektórzy mężczyźni radziliby sobie w nerwowych sytuacjach, gdyby nie radosna świadomość, że w każdej chwili mogą dokopać żonie? Cóż, może po prostu obgryzaliby paznokcie albo oddawali się medytacji. Dlaczego Artur nie mógłby czasami spokojnie poleżeć i pomyśleć? Oczywiście w tych rzadkich chwilach, kiedy zdarza mu się bywać w domu.
Maja przybiega z sukienką, która od piątku wisiała na honorowym miejscu w jej pokoju. Po chwili obie – matka i córka -stają przed lustrem w przedpokoju: Małgorzata w szlafroku, Maja w białej, eleganckiej, skromnej sukience. Dziewczynka z uwagą przygląda się swojej fryzurce i sprawnym ruchom matki. W końcu Małgorzata odkłada szczotkę i odsłania Maję.
– No, pokaż się tatusiowi.
– Popatrz, tatusiu – prosi Maja, wykręcając się na wszystkie strony.
Artur kuca przy dziewczynce. Wyglądasz prawie jak panna młoda – oświadcza uroczyście.
– Jak mama? Prawda? – Maja rośnie z dumy o dobry centymetr. – Jak mama, kiedy się z nią żeniłeś?
Artur robi taką minę, jakby Maja przypomniała mu o ostatniej gastroskopii. Wchodzi do kuchni i włącza radio. Może trochę za głośno. Małgorzata zamyka za sobą z trzaskiem drzwi łazienki. W takich chwilach miewa ochotę na majtki z napisem „Fuck off!".
– Mamusiu! – woła Maja, otwierając drzwi. – Ale co z lokami?
– Zaczekaj, kochanie – mówi, nie odwracając się, Małgorzata, bardzo zajęta regulowaniem prysznica.
Szum płynącej wody nie pozwala jej usłyszeć, że radio, głosem młodziutkiej Maryli, proponuje jej właśnie: „Małgośka, tańcz i pij, a z niego sobie kpij". Pewnie i tak by nie posłuchała. Nie chce się zastanawiać, czy Artur jest „wart jednej łzy". Woli uśmiechnąć się do wspomnienia Małgośki w niegustownej koronkowej ślubnej sukience, z makijażem starannie kryjącym największy pryszcz świata na środku czoła. I chłopaka w źle dopasowanym garniturze, który w urzędzie stanu cywilnego wyrwał sobie podszewkę w kieszeni, desperacko szukając w niej pudełeczka z obrączkami, leżącego spokojnie na kuchennym stole jego matki. No i może jeszcze znużonego urzędnika, który spokojnie czekał, aż oboje przestaną nerwowo chichotać i będą w stanie wypowiedzieć stosowne formuły, wymieniając pożyczone obrączki. „Oj, głupia ty, głupia ty".
Nic to. Ta tragicznie niewyspana kobieta w lustrze to nikt inny jak głupia ty! Wsadź ją pod prysznic i jazda! Przeżyjesz jeszcze jeden dzień bez godziny szczerości z własnym mężem. Może on naprawdę nie zdaje sobie sprawy z tego, że ostatni raz rozmawialiście spokojnie podczas sylwestra.
W cichnące tony piosenki i odgłosy łazienkowej krzątaniny wdziera się przenikliwy dźwięk dzwonka. Artur śpieszy do drzwi.
– Maja! Babcia przyszła.
Ale w drzwiach stoi zakłopotany chudy młodzieniec z plikiem papierów pod pachą.
– Dzień dobry – bąka nieco przestraszony.
Gośka! Do ciebie! – Artur odwraca się od drzwi, a mijając Małgorzatę, ostentacyjnie wznosi oczy do nieba.
– Jacek? – uśmiecha się Małgorzata już uczesana i umalowana, o ile można tak określić niedbałe pociągnięcie rzęs tuszem. – Stało się coś?
– Wszystko w porządku. Nie mogliśmy wczoraj podpisać żadnej umowy, a chłopaki dzisiaj wyjeżdżają. Wiesz, ile to potem trwa w księgowości.
– Dawaj. Jak koncert?
– Świetnie! Zbity tłum przyszedł. Myślimy o stałym cyklu. Małgorzata przysiada na skrzyni z butami. Sprawnie przegląda plik dokumentów i zaczyna podpisywać.
– Lepiej myślcie, od kogo wyciągnąć na to jakąś sensowną kasę – rzuca, nie odrywając oczu od umów. – Przyjmuję w przedpokoju, sorry, mamy dzisiaj komunię Mai. Gotowe.
Oddaje dokumenty Jackowi i uśmiechem zbywa jego nie-zborne przeprosiny.
Na dźwięk zamykających się drzwi Artur wygląda z kuchni.
– Może jeszcze w kościele będą cię szukać? – rzuca napastliwie. – O co tym razem chodzi? Twój dom kultury chcą przerobić na parking?
– Artur, to trwało trzy minuty. – Głos Małgorzaty brzmi już pewnie i spokojnie. – Nie ja od początku roku krążę między delegacjami a nadgodzinami…
– Nie zaczynaj… – Artur nadyma się bojowo, ale znowu słychać dzwonek.
Matka Artura naciska klamkę, nim ktokolwiek zdąży podejść do drzwi. Wkracza cała w lokach i falbanach, z szeleszczącym foliowym pokrowcem na białej sukience komunijnej w jednej ręce i blachą ciasta w drugiej. No tak. Przecież ktoś musi to wszystko ogarnąć.
– Dzień dobry, mamo – Małgorzata bezwiednie poprawia poły szlafroka.
Jak to? Jeszcze niegotowa? Nie czekając na odpowiedź Małgorzaty, teściowa wręcza synowi blachę i zwraca się do wnuczki: Jak tam, córeczko? Babcia przyniosła ci sukieneczkę jak marzenie.
– Ja już mam sukienkę, babciu. – Maja dumnie wypina brzuch.
– Zamierzacie posłać ją do komunii w tym gieźle? – pyta teściowa dramatycznie. – Jeszcze z tymi ulizanymi włoskami?
– Ale babciu! – Broda Mai zaczyna trząść się niebezpiecznie.
– Mamo – wkracza Małgorzata, siląc się na spokój – to bardzo elegancka i oryginalna sukienka.
Teściowa ruchem prestidigitatora wyciąga z folii bufiasto-falbaniastą koronkową sukienkę z sercem wyhaftowanym perełkami na gorsie.
– Oryginalna? – prycha. – Ty sobie możesz być oryginalna, a do Komunii Świętej idzie się tak jak wszyscy. – Ostentacyjnie odwraca się tyłem do Małgorzaty. – Przymierz, córeczko, będziesz wyglądała jak Królewna Śnieżka.
Maja posłusznie zaczyna zdejmować sukienkę, którą ma na sobie.