Выбрать главу

Tej wiosny Paweł nie pamięta kilku lat spędzonych ze śliczną żoną, pamięta za to upojny tydzień w Sztokholmie, tydzień z Kubanką, którą podrzucono mu jako wygraną w kretyńskim karcianym zakładzie. „Prezent z Hawany", przez który omal nie wyleciał z pracy. Nie z kardiologii, ale z wakacyjnej pracy w Karolińskiej.

Odziany w enerdowski dres mył okna w brygadzie z ową Kubanką. Ściślej mówiąc – nie mył, bo Kubanka (jak ona dostała się do Szwecji?) nie dawała Pawłowi wytchnienia. Miała jakąś gigantyczną fidelowską kondycję seksualną. Nieomylnie odnajdowała Pawła w każdym miejscu ogromnego szpitala, gdy w końcu zaczął się już przed nią ukrywać: za schodami przeciwpożarowymi, przy koszach na bieliznę. Podniecał ją nawet przy sterylnym skandynawskim śmietniku. On i jego dres.

Głośno śmiała się, mówiąc do niego doctor. Myślała, że kłamał tak tylko na jej użytek. Dlaczego lekarz miałby myć okna w szpitalu? Tego nie przewidywała jej socjalistyczna edukacja, zresztą nie zastanawiała się chyba nad tym za dużo, stale skoncentrowana na tym, co robiła najlepiej. Aż cud, że dres przetrwał tę wulkaniczną energię.

Nie dziw, że dziś, w środku maja, samotny mężczyzna na Saskiej Kępie, specjalista od spraw sercowych, stroi się w enerdowskie piórka, atrybuty swej karolińskiej świetności…

Dzwoni telefon. Paweł podbiega do aparatu. W trakcie rozmowy próbuje przejść z powrotem do okna ze słuchawką w ręku. Niewykonalne. Koniecznie musi kupić nowy aparat, notuje mimochodem.

– Cześć… nic… ćwiczę… A co mnie to obchodzi?… Kwiaty?… Tak, dobry pomysł. Pewnie na dyżurze. Cześć.

Odkłada słuchawkę. Gapi się w okno. Telefon znowu dzwoni. Paweł z jękiem odbiera.

– Co znowu… A, bardzo przepraszam, profesorze… Nie, oczywiście, że mogę przyjść… Może za godzinę, dobrze?… Tak, już z nim rozmawiałem… Wiem, jest innego zdania. – Spostrzega Alicję wychodzącą z domu. Nerwowo kończy rozmowę. -Dobrze… Wszystko omówimy. Do zobaczenia. I jeszcze raz zapraszam… to znaczy, przepraszam.

Odkłada słuchawkę. Pędem chwyta worek ze śmieciami i wybiega z mieszkania. Alicja wsiada do samochodu. Ubrana sportowo, wygląda świetnie. Paweł zwalnia przy drzwiach wyjściowych. Jest mocno zdyszany, ale próbuje to ukryć.

Podchodzi swobodnym krokiem do śmietnika przy płocie.

– Widzę, że wybiera się pani na spacer. Piękna pogoda.

– Mam wrażenie, że zbiera się na deszcz – odpowiada Alicja raczej chłodno.

– Właśnie. To nasycenie powietrza przed deszczem. Fantastyczne.

– Nasycenie? Czym?

– Czym? No, w ogóle… Powietrzem.

– Nasycenie powietrza powietrzem? Rzeczywiście, coś w tym jest. – Alicja kpi już w żywe oczy. – Pan, jak rozumiem,robi porządki? A partner zmywa czy gotuje?

Nie jest to uwaga w najlepszym stylu, ale Alicja nadal czuje się wystrychnięta na dudka (chyba przez własne wyobrażenia). Woli się nie zastanawiać nad tym, dlaczego czuje się tak rozczarowana, hm, odmiennością nowego sąsiada.

– To… to nie jest mój partner… to… rodzina… – Paweł jąka się zakłopotany.

– Proszę się nie tłumaczyć. W tych sprawach jestem tolerancyjna. Przynajmniej za taką się uważam.

– Nie, naprawdę… to jest zupełnie inaczej… To znaczy… ja też… generalnie nie mam nic przeciwko… ale jeśli chodzi o mnie… – Paweł jest już czerwony jak burak.

– Może wpadniecie do mnie? Chłodne białe wino na dobry początek znajomości?

Paweł tylko kiwa głową w rozpaczy.

Kawiarnia w pasażu handlowym między blokami jest o tej porze prawie pusta. Matki z wózkami i staruszki oblegają ławki rozstawione wzdłuż ciągu małych sklepów.

Kawiarnia, nawet to słowo wyszło z mody! – myśli Małgorzata. Ciągle słyszy, że jej młodsi współpracownicy idą do pubu, na lunch, do klubu, do księgarni, szpilki, agrafki. Ale gdzie naprawdę idą, tego nie wie, bo nigdy tam nie była. Jej czas zatrzymał się na studenckiej trasie: Harenda, Telimena, Krokodyl. Kiedy ostatni raz była w kawiarni? Małgorzata bezwiednie wzrusza ramionami. Jakieś bary przy supermarketach, McDonaldy i pizzerie, cukiernie z lodami dla Mai, no, wielka kawiarniana pustka.

Ostatni raz w prawdziwej kawiarni była… Zaczyna liczyć, zapala papierosa, chyba paliła jeszcze wtedy carmeny? To musiało być… Nie, po ślubie z Arturem nie była z nim w żadnej kawiarni… tyle co na wakacjach, nad morzem… Nikt przez dziesięć lat nie chciał się z nią umówić na kawę? No tak, sprawy zawodowe załatwia przez telefon albo w urzędzie, albo u siebie w domu kultury: minibufet, cappuccino z torebki i to wszystko. Przegapiła dziesięć lat!

Podnosi wzrok, stoi nad nią kelnerka z zamówieniem i uśmiechnięta Alicja.

Małgorzata jest już spokojniejsza, tylko oczy ma czerwone jak królik, ale niestety w ciemnawym wnętrzu niepodobna siedzieć w okularach przeciwsłonecznych.

Alicja przygląda się jej z sympatią. Małgorzata już wczoraj wyczuła to instynktownie, ale nie miała pewności. Zauważyła tylko ich fizyczne podobieństwo. Czy dlatego Alicja nie musi nawet wypytywać o szczegóły, by Małgorzata czuła wyraźnie, że tamta wie wszystko o jej bólu i złości? Może naprawdę wystarczy spokojnie siedzieć i uważnie słuchać. Ale tego Małgorzata nigdy nie umiała. Tym różnią się o wiele bardziej niż wiekiem.

– Niech pani tylko nie zaczyna śledztwa – radzi Alicja. – Możemy mówić sobie po imieniu, Małgosiu? – proponuje.

– Oczywiście, będzie mi miło – Małgorzata uśmiecha się przez mgnienie oka. Cała ta sprawa osłabiła ją tak bardzo, że nie ma nawet siły na zachowanie swojego zwykłego dystansu. – Ale ja muszę poznać prawdę.

– To ryzykowne. Prawda często nie zostawia wyboru.

– Więc mam udawać? Ze niby nic się nie stało?

– Małgosiu, miałam dwóch mężów i… nieważne, po prostu daj sobie trochę czasu i luzu. Prawda zawsze leży pośrodku.

Małgorzata wyciąga z torebki kopertę z fakturą, kartę meldunkową, plik innych papierów.

– Pośrodku? Znalazłam billingi rozmów od początku tego roku. Jest tu jeden numer, który…

– Małgosiu – Alicja przerywa, kładzie rękę na rozrzuconych po stoliku papierach. – Możesz zacząć jak komisja śledcza zakładać teczki, kserować dokumenty, sprawdzać billingi i numery telefonów, ale musisz sama sobie odpowiedzieć na pytanie: po co?

– Ale ja…

– Druga droga to rozmowa z mężem. Nie o tej drugiej kobiecie, tylko o was. Ale musisz wiedzieć, czego oczekujesz od tej rozmowy, zanim ją rozpoczniesz. W tej chwili to będzie tylko awantura i piekło. Nie oddawaj z miejsca przysługi tamtej kobiecie.

– I jeszcze to jego ohydne tchórzostwo! – Wygląda na to, że Małgorzata, zanurzona w swojej złości i upokorzeniu, nie usłyszała ani słowa z przemowy Alicji. – Nie, muszę z tym skończyć!

– Spróbuj się choć trochę zdystansować.

– Zdystansować? – Małgorzata podejmuje kolejną próbę zapalenia papierosa. – Ty, po dwóch małżeństwach, możesz być zdystansowana, ja nigdy jeszcze nie ćwiczyłam zdrady.

Gdyby była mniej wzburzona, pewnie zauważyłaby, jak nie na miejscu są jej słowa.

– Więc pozwól sobie pomóc – proponuje niezrażona Alicja. – Po pierwsze, potrzebne ci teraz zdrowe serce. Zaraz zadzwonimy do mojego znajomego, to znakomity kardiolog, profesor. Umówisz się na wizytę. Po drugie, nie siedź w domu. Wróć do pracy, to ci przyniesie ulgę.

– W końcu tygodnia mam u siebie wernisaż… – Małgorzata rzuca papierosa i zapałki, zaczyna płakać. Jej kawa i tiramisu stoją nietknięte.