– Przepraszam. Znowu gafa. Ja do pani doktor – tłumaczy się i niezdarnie chowa kwiaty za siebie, co w uchylonych drzwiach daje efekt komiczny.
– Domyślam się. No cóż – profesor zwraca się do dziewczyny – wrócimy do tej rozmowy, dobrze?
Ola wychodzi. Marcin zaczyna się śmiać na korytarzu. Ola nie patrzy w jego stronę.
– Ciebie to nie bawi? – Marcin zagradza jej drogę.
– Ty mnie nie bawisz. – Ola rusza szybkim krokiem.
– Może przyjdę jeszcze raz? – pyta Marcin skruszony. – Olu, nie możesz wszystkiego brać tak serio.
– Tak, tak, jestem za mało wyluzowana. Może nie ciągnijmy tej rozmowy.
Ola przyśpiesza kroku. Marcin goni za nią.
– Jak zawsze z miejsca największy kaliber? Po co?
– Bo nie lubię wychodzić na idiotkę.
Marcin chwyta dziewczynę wpół. Ola trochę się szamocze, ale on trzyma ją mocno.
– To zadaj mi pokutę, nawymyślaj. Ale od razu. I zapomnijmy o tym – prosi czule.
– Nigdy się nie porozumiemy. Wszystko nas dzieli, nawet poczucie humoru. – Ola oswobadza się z nagłego, przymusowego objęcia. – Dostałam stypendium w Anglii. To na tyle daleko, że twój urok tam nie sięga.
Mija Marcina. Kieruje się w stronę klatki schodowej. Marcin zostaje z pięknym bukietem róż jak z przysłowiową ręką… w kwiatach.
Dlaczego zachowuję się jak skrzywdzone kurczątko, chociaż najchętniej ugryzłabym go w łydkę? Dlaczego płaczę, chociaż jestem wściekła, zastanawia się Małgorzata, od godziny czytając tę samą stronę powieści. Przecież to śmieszne. Bo jestem grzeczną dziewczynką, prawda? Grzeczna dziewczynka, jak wiadomo, nigdy się nie złości. Można jej narobić na głowę, a ona -biedaczka – co najwyżej się rozryczy. Złość łyknie razem ze smarkami. Najwyżej potem nagromadzona wściekłość wyleje się z niej gwałtownie i bez związku z sytuacją.
– Mamo, gaszę światło! – Maja musi być naprawdę zmęczona. Zazwyczaj zgaszenie światła poprzedzają prośby, groźby i błagania o „jeszcze chwileczkę". – Przytulisz dziecko?
– Które? – Małgorzata natychmiast podejmuje wieczorny rytuał.
– Najwspanialsze na świecie.
– Ach, to dziecko! Przytulę, a nawet pocałuję. Dobranoc, słoneczko.
– Dobranoc – wzdycha Maja i przewraca się na bok. Pod pachą ściska wysłużonego pluszaka, którego podobno już nie potrzebuje do spania, bo tylko przedszkolaki śpią z przytulankami.
Małgorzata ciężkim krokiem wraca do sypialni. Kładzie się i znowu zaczyna wpatrywać się niewidzącym wzrokiem w zadrukowane strony.
Artur wychodzi z łazienki.
– Herbatki? – zagląda do sypialni. – Jak się czujesz?
– Nie, dziękuję. Średnio – odpowiada Małgorzata, odkładając książkę. – Idę spać.
Wsuwa się pod kołdrę. Gasi światło. Artur, pogwizdując cicho, idzie do kuchni.
Teraz szybko! Zasnąć. Wyłączyć się. Oddychać równo, żeby już nawet nie padło sakramentalne „śpisz?". Śpię. Jak zwykłe -już śpię. Jak dla ciebie – już śpię.
– Śpisz?
Artur kładzie się i znajomym, machinalnym niemal ruchem dotyka jej piersi. Małgorzata sztywnieje. Artur też. Przytula się. Małgorzata wyczuwa znajomy kształt naciskający lekko jej udo. Palce przebiegające szybko w dół. Ciepły oddech i lekkie pocałunki na szyi, uchu…
– Nie sądzisz, że dojrzeliśmy do drugiego dziecka? – mruczy Artur, próbując podciągnąć do góry jej koszulę nocną.
Małgorzata zrywa się i siada wyprostowana. Artur gwałtownie cofa rękę.
– Kpisz?!
Nie czuje żalu, rozpaczy, wzbierającej fali łez. Rozsadza ją wściekłość. Krystalicznie czysta, ostra jak nóż furia.
– Zwariowałaś?
– To już nawet nie jest dramatyczne – Małgorzata zapala światło i wstaje z łóżka. – To po prostu żałosne i śmieszne!
– O co ci znowu chodzi?
Małgorzata bez słowa idzie do przedpokoju, po chwili wraca, wyjmując z torebki pomięty kartonik. Rzuca go bez słowa na kołdrę.
Zniecierpliwiony Artur sięga po karteczkę, przesuwa się bliżej lampki nocnej. Nawet półmrok panujący w sypialni nie jest w stanie ukryć ceglastych wypieków, które powoli wypełzają na nieruchomą twarz mężczyzny. Trafiony zatopiony.
– Nie wiesz, o co mi chodzi? – Małgorzata mówi coraz głośniej. -Wszystko tak pięknie zaplanowane…
– Gośka – próbuje przerwać jej Artur – grzebałaś w moich rzeczach!
– Krwiożerczy szef, który w dni wolne od pracy każe zajmować się zagraniczną delegacją! – nie daje się zbić z tropu Małgorzata. – I ja, kretynka, co grzecznie zostaje z dzieckiem, bo mąż musi pracować.
– Bo nie chce stracić tej pracy…
– Niesamowite. Ty naprawdę masz mnie za idiotkę, która łyknie każdą brednię – Małgorzata w zdumieniu przygląda się mężowi. – Czy rzeczywiście muszę rano zadzwonić do ZUS-u i zapytać o majowe delegacje?
– Czemu krzyczysz na tatusia, mamo? – Rozespana Maja staje w drzwiach sypialni. Małgorzata opanowuje się natychmiast.
– Bo jestem na tatę trochę zła – odpowiada z wymuszonym uśmiechem, zupełnie zbędnym, bo Maja ma półprzymknięte oczy.
– To nie bądź. Mogę spać z wami? – Nie czekając na odpowiedź, Maja gramoli się do małżeńskiego łóżka. – Zgaś to światło, tato.
Małgorzata gasi światło i wychodzi z sypialni. Idzie do kuchni. Zapala boczne światło. Grzebie w jednej z szuflad. W końcu wyjmuje okrągłe pudełko tabletek na uspokojenie. Łyka. Popija wodą. Uśmiecha się krzywo do swego odbicia w ciemnej szybie.
Kiedyś w środku nocy biegała do kuchni, by łyknąć zapomnianą tabletkę antykoncepcyjną. W końcu Artur, udręczony kolejną nerwówką i wizją nieplanowanej mnogiej ciąży pozamacicznej, zaczął nastawiać alarm w swoim zegarku elektronicznym, by przypominać żonie o jej cowieczornym rytuale. Efekt był taki, że alarm rozbrzmiewał nagle na zebraniach i wyjazdach służbowych, a Małgorzata i tak co rano nerwowo przeliczała tabletki. Kiedy w końcu pojawiły się opakowania z nazwami dni tygodnia, liczenie stało się łatwiejsze, ale wiedza o tym, ilu tabletek zapomniała, nie stała się przez to lżejsza do zniesienia. Wkrótce po urodzeniu Mai lekarz namówił Małgorzatę na spiralę. Nie powiedziała o tym Arturowi, a on nigdy, przez osiem lat i dwie spirale, nie zapytał jej, co z antykoncepcją. Jakoś przestała go interesować.
Tyle że teraz od pół roku nie ma już ani spirali, ani seksu, więc efekty nagłej namiętności mogłyby się okazać… długofalowe. Cóż, kolejne dziecko to stara jak świat metoda rozwiązywania problemów małżeńskich. Tymczasem jednak, myśli Małgorzata, lepiej wziąć na uspokojenie.
Bogu dzięki, że Maja się obudziła. Co ja robię? Zachowuję się jak żona w serialu dla kucharek. Melodramatyczne gesty i oskarżenia. Alicja miała rację. Żywiołowe zachowania są dobre na początek. Koniec musi być przemyślany. Jeżeli to rzeczywiście koniec.
Przez chwilę czeka, czy Artur przyjdzie za nią do kuchni. W mieszkaniu panuje jednak niczym niezmącona cisza.
Małgorzata z westchnieniem gasi światło i idzie do pokoju Mai, starannie zamykając drzwi za sobą.
Piękna sąsiadka nie zamierza niczego mu ułatwić. Niemal ostentacyjnie ociąga się z wpuszczeniem go do środka. Paweł w panice zastanawia się, jak długo jeszcze ma sterczeć w progu domu z niezawodnymi kwiatami na przeprosiny i płytą z muzyką operową. Tak ją ocenił. Na miłośniczkę opery. Co jeszcze ma zrobić?
Alicja od pierwszej chwili czuje się udobruchana, ale lata wprawy każą jej podroczyć się z mężczyzną. Młodszym mężczyzną. Ma też chwilę, by przyjrzeć się Pawłowi uważnie.