Wygląda dużo lepiej niż rano. Jest chyba szatynem, ale karnację ma na tyle śniadą, że kontrastuje to z niebieskimi oczami. Wesołymi, kiedy trzeba, a kiedy nie – z odpowiednią nutką melancholii. Oczy z nutką? Ciekawe. Ładna cera, nie, może raczej ładny kolor skóry. Nigdy nie lubiła bladych, ani brunetów, ani blondynów. To pewnie mimowolna pozostałość kultu opalenizny z lat siedemdziesiątych. Raczej dobrze zbudowany. Minimalna nadwaga. Krótkie nogi? Nie, tylko dziwny krój spodni. Chociaż żaden z jej mężów nie należał do ułomków, zawsze podobali jej się mężczyźni bardzo szczupli.
Ma w sobie coś z amantów międzywojnia. Jest uprzedzająco grzeczny i nieśmiały, przynajmniej wobec Alicji, ale ona sama jest zbyt doświadczona, by nie dostrzegać pewności siebie widocznej w sposobie podawania ręki czy choćby otwierania drzwi. No i w tym, jak patrzy na nią, z szacunkiem, ale właściwie taksując ją, centymetr po centymetrze.
– Chciałbym więc jeszcze raz przeprosić panią za całe to zamieszanie i cały ten… – Paweł kończy swoją tyradę, rozpaczliwie szukając właściwego słowa – cały ten zgiełk…
– „Cały ten zgiełk"? Jeden z moich ulubionych filmów – mówi Alicja, w końcu wykonując zapraszający gest.
Ciekawe, kim jest z zawodu, no i o ile lat jest młodszy, rozmyśla, czekając spokojnie, aż gość rozejrzy się po przestronnym salonie. Młodszy? Może jednak równolatek. Nie wiadomo. Pierwszy raz od bardzo dawna nie jest pewna swoich ocen. Podoba jej się.
Przecież to gej, przypomina sobie niechętnie.
Od kiedy skończyła pięćdziesiąt lat, wie, że musi w końcu nauczyć się jednego: szybko wyjaśniać sytuacje. Zawsze była raczej mistrzynią ciągnięcia niedomówień. Teraz nie ma już czasu psuć kolejnych piłek. Tak rzadko wypadają jej serwy.
– A pan tak sam? Bez partnera? – Co zrobić, nie może się powstrzymać od tego kpiącego tonu. Może to najlepszy sposób, by odpędzić rozczarowanie.
Paweł uśmiecha się delikatnie, nie chce od razu wyjaśniać Alicji pomyłki z bratem. Brano go już nieraz za idiotę, nieznośnego pedanta, był, co tu kryć, rogaczem, ale gejem? Na wszystko widać musi przyjść odpowiedni moment. Poprawia kant spodni i siada na kanapie. Z kuchni wydobywają się niesamowite zapachy. Pewnie nikt ich by się u Alicji nie spodziewał.
– Czeka pani na kogoś z kolacją? – pyta grzecznie, ale właściwie te zapachy podnoszą go z kanapy. Jest już pewien, że przyszedł nie w porę.
– Tak, na pana… – odpowiada Alicja nadal kpiąco, ale po chwili pasuje. – Nie, to po prostu stare nawyki dobrej żony…
Miejmy nadzieję, że Alek nie przekręcił się w grobie, słysząc te bzdury, myśli Alicja trochę zmieszana własną pomysłowością. Akurat przez żołądek jeszcze nigdy nie próbowała.
– Jak to, a mąż? – pyta Paweł i natychmiast wymyśla sobie w duchu od wścibskich idiotów.
– Mąż nie żyje – wyjaśnia Alicja krótko. Byleby tylko nie wyskoczył teraz z wyrazami ubolewania. – A może się pan poczęstuje – proponuje szybko. – Lepiłam całe popołudnie…
– Co pani lepiła? – Paweł przełyka ślinę. Po powrocie z pracy był zbyt przejęty perspektywą spotkania, by coś zjeść.
– Pierogi z fetą i ziemniakami… – Alicja znika w kuchni. Paweł podchodzi do płytoteki i chwilę kontempluje sporą kolekcję. Jest klasyka, ale przeważa klasyka jazzu. Lata pięćdziesiąte, Frank Sinatra. Kiedy Alicja wraca do salonu, odskakuje jak przyłapany na gorącym uczynku.
Po chwili siedzą naprzeciwko siebie przy stole. Parujące pierogi na półmisku. Uczta.
– Przede wszystkim winien jestem pani jeszcze jedno wyjaśnienie i przeprosiny. – Paweł decyduje się w końcu wziąć byka za rogi. – Zachowanie mojego brata bywa krępujące dla otoczenia, a tym razem spowodowało dodatkowe nieporozumienie. Przepraszam za jego… hm, poranne parady.
– Więc ten młody człowiek… – Alicja może mieć tylko nadzieję, że Paweł nie słyszy ulgi w jej głosie.
– Młodszy brat, Marcin, fotografik. Nadzwyczaj artystyczna dusza. W przeciwieństwie do mnie. Jestem kardiologiem – wyjaśnia Paweł, widząc pytające spojrzenie gospodyni.
– Zatem jest pan specjalistą od spraw sercowych – uśmiecha się Alicja.
Paweł odwzajemnia uśmiech.
– Właśnie dochodzę do siebie po rozwodzie.
– Rozumiem. Szewc bez butów chodzi.
Rozmowa toczy się dalej. Alicja mało pyta. Raczej obserwuje swojego rozmówcę. Jak je. Jak opowiada anegdoty. Jak się stara dobrze wypaść. Jakie ma zgrabne ręce. Bardzo krótko obcięte paznokcie. Łapie się na tym, że przygląda mu się bardziej wnikliwie, niżby chciała.
Przez otwarte drzwi na taras dochodzi nierówny szum majowej ulewy.
– Pada! – Alicja podrywa się entuzjastycznie do okna. – Wyzwolenie dla roślin i dla mojego kręgosłupa! Codziennie podlewam.
Paweł staje za nią. Tuż za nią.
– Wiem.
– Skąd? – pyta, lekko spłoszona tą nagłą zmianą dystansu, ale nie protestuje.
Wytrzymuje wzrok Pawia. Jego błękitne, jak jej się dotąd zdawało, oczy zmieniają kolor. Intensywnieją. To już prawie błękit paryski, za chwilę granat. Nie za wesołe oczy. Tylko z daleka mimiczne zmarszczki od śmiechu dają złudzenie luzu i optymizmu. Alicja nie ucieka wzrokiem. Powoli tylko przenosi swoje spojrzenie z twarzy Pawła na ogród. Czuje się tak, jakby wypiła kieliszek szampana. Ale na zewnątrz maska.
– Podgląda mnie pan?
No, może trochę za głośno się śmieje z własnego dowcipu.
– Nie, przyglądam się pani po sąsiedzku.
Dzwoni telefon. Alicja odbiera. To Wiktor, jak zwykle w odpowiednim momencie, nieoceniony Wiktor. Tym razem tylko z krótką wiadomością, ale telefon płoszy Pawła, rozprasza atmosferę.
– Nie chciałbym przeszkadzać.
Paweł całuje ją w rękę. Raczej szarmancko niż uwodzicielsko. Nie ma sensu tłumaczyć, że w niczym nie przeszkadza. Można tylko uśmiechnąć się zdawkowo i powiedzieć:
– Było mi bardzo miło pana poznać. – I jeszcze, bo czemu nie: – Pewnie to politycznie niepoprawne, ale cieszę się, że to był brat.
Paweł parska śmiechem i wychodzi.
Za szybko jak na tak miłe i obiecujące spotkanie, myśli Alicja, zbierając talerze ze stołu. Nie zaproponował jej następnego. No cóż, teraz już może przyznać się sama przed sobą, że na to liczyła.
Dlaczego jej aż tak zależy? Bo spojrzał? Bo stanął tak blisko? Bo poczuła jego zapach? Wyposzczona wdówka, myśli Alicja, bezwzględnie sprowadzając samą siebie na ziemię. A dieta light? Idiotyczne, co jej przyszło do głowy z tymi pierogami?
W ramach kary będzie układać ręczniki i pościel. Idzie do garderoby. Na schodach przypomina sobie jednak minę Pawła na widok półmiska pierogów. Rozchmurza się trochę. Najlepiej byłoby teraz zadzwonić do przyjaciółki i jej to wszystko opowiedzieć. Może zadzwoni do Małgosi. Ale to przecież ona, Alicja, jest cierpliwym uchem dla tamtej. No to zadzwoni do córki. W poniedziałki zięć ma wychodne i mogą spokojnie porozmawiać. Ale to dopiero po dziewiątej. Na razie pierwsza sterta ręczników i obrusów przeorana. Taka praca przywraca poczucie rzeczywistości.
Był tu jakiś Paweł? Zapomnij.
Wychodzi do ogrodu. Po deszczu wreszcie jest czym odetchnąć.
Rozdział 3
Wtorek, 24 maja 200…
Na oddziale poranny ruch. Otwarte drzwi do gabinetu zabiegowego. Pani Maria z laboratorium przyszła specjalnie, żeby pobrać krew matce doktor Pankiewicz. Ola stoi w drzwiach.
Jakie to szczęście, że udało się nakłonić matkę do przyjścia tutaj. Za jednym zamachem pobiorą jej krew do prawie wszystkich badań. Ostatnio schudła. To pewnie z powodu cukrzycy, ale tarczyca też mogła się odezwać. Ta jej ciągła nerwowość robi się groźna dla niej samej.