Выбрать главу

– I ty masz jej pomóc wybrać? – Artur szybko zmienia temat, widząc surowe spojrzenie córki. – Nie widzisz gdzieś tu wiadomości od mamy?

– Nie widzę. Ale widzę zupę.

– Świetnie. – Artur wyjmuje talerze, nalewa pomidorową. -Nawet ciepła.

Maja niespodziewanie podchodzi do ojca, obejmuje go.

– Uważaj, rozleję ci zupę na głowę – mruczy Artur speszony.

– Wszyscy mi zazdroszczą, że mam takich fajnych rodziców. – Maja siada przy stole, zabiera się do jedzenia.

– Ja myślę.

– Brakuje mi tylko starszego brata. Ale młodszy też może być.

– Zupa ci wystygnie.

Artur niemal ucieka do łazienki i czym prędzej wchodzi pod prysznic. Nie ma odwagi stawić czoła córce. Ani jej, ani swoim uczuciom. Nigdy dotąd nie zastanawiał się właściwie nad tym, co powie Mai, kiedy przyjdzie na to pora. Jakoś to miało być. No i jest. Jakoś. Tak ciężko, że pomóc mu może tylko wspomnienie Elżbiety wspartej o szybę hotelowej kabiny prysznicowej.

Flesz liże Pawła. W usta. Paweł budzi się i spogląda przez okno. Musiał spać ze trzy godziny, bo zaczyna się ściemniać. Zakłada psu smycz i wychodzi. Już na dole, przy furtce, zauważa, że nie zawiązał sznurowadeł, to zresztą jego ulubiony sposób noszenia obuwia, ale z Fleszem to chyba głupi pomysł.

– Zaczekaj – tłumaczy psu, przyciągając go do siebie. – Pan zawiąże tylko buty i pójdziemy zwiedzać Saską Kępę.

Jak wiadomo, Saska Kępa to dzielnica dzikich i trochę mniej dzikich, ale za to bardzo licznych kotów. Takich rarytasów Flesz dawno nie wywąchał. Cóż on tam zresztą może wywąchać, mieszkając niemal od urodzenia na Ścianie Wschodniej.

Ledwie Paweł schylił się nad butem, pies jednym szarpnięciem zerwał nową smycz. Szczekając donośnie, skoczył na niski daszek śmietnika przy posesji po drugiej stronie ulicy i ruszył. Za drugim i trzecim skokiem osiągnął róg ulicy. I już go nie ma.

Paweł wciska do kieszeni mało użyteczną resztkę smyczy i rusza biegiem, krzycząc na całe gardło: – Flesz! Flesz!

Dobiega do rogu, rozgląda się, nie wie, co robić, ani śladu psa! Wraca na Berezyńską. Że też akurat nie ma samochodu! Myśl, człowieku, myśl!

Właściwie czemu nie połączyć przyjemnego z pożytecznym? Sytuacja jest podbramkowa i nikt nie może mu zarzucić, że czepia się byle pretekstu. Zdecydowanie dzwoni do furtki domu Alicji.

Na szczęście sąsiadka jest w domu.

– Dobry wieczór, przepraszam panią najmocniej, ale…

– Co się stało? – Alicja zbiega po schodach i już otwiera furtkę.

– Brat musiał nagle wyjechać. Zostawił mi swojego psa. Owczarek kaukaski. Niesterowalny. Wyprowadziłem go na spacer i zerwał mi się bydlak ze smyczy, a jestem bez samochodu…

– Rozumiem – przerywa Alicja. Wydaje się przejęta sytuacją. – Chwileczkę.

– Bardzo pani dziękuję. – Paweł oddycha z ulgą, mając nadzieję, że Flesz nie dogorywa gdzieś na poboczu Wału Miedzeszyńskiego.

Alicja błyskawicznie wyprowadza samochód z garażu. Ruszają. Wolno objeżdżają wąskie jednokierunkowe uliczki. Ani śladu psa. Bacznie obserwują okolicę. Każdy przechodzący czworonóg budzi nadzieję Alicji, która nie ma pojęcia, jak wygląda kaukaz. Na rogu Walecznych i Francuskiej, za dawnym sklepem rybnym, przemyka jakiś duży pies. Alicja zatrzymuje samochód. Paweł wybiega, rozgląda się, wypytuje przechodniów, chaotycznie opisując Flesza. Podobno na Nobla błąka się czworonóg, ale bardziej podobny do owczarka alzackiego. Niestety, nikt nie widział zagubionego psa Marcina. Paweł zrezygnowany wraca do samochodu.

– Brat mi tego nie daruje – jęczy.

To jedno, ale psa też szkoda, Bóg jeden wie, co może mu się stać. Paweł stara się nie myśleć o tym, czego się akurat naczytał bez sensu o wietnamskiej mafii, co łapie psy na gulasz…

– Cierpliwości – Alicja stara się go pocieszyć. – Robimy dopiero trzecie koło.

– Proszę się zatrzymać przy parku.

– Skaryszewski nocą? No nie wiem.

– Muszę się tam rozejrzeć – upiera się Paweł.

Alicja zatrzymuje samochód. Paweł znowu wysiada i rusza, nie, jeszcze zawraca…

– Tylko nie wysiadaj z samochodu i sama nie ruszaj się stąd – mówi spontanicznie i dopiero po chwili orientuje się, że popełnił gafę.

– No i bardzo dobrze, mamy to już za sobą. – Alicja rozładowuje sytuację.

– Miałem na to od dawna ochotę.

Mówi to tak szczerze, że nie brzmi to ani trochę konwencjonalnie. Oboje są jednak trochę skrępowani. No i nie przyjechali tu na romantyczny spacer. Paweł rusza w park, aby przerwać niezręczną sytuację i, rzecz jasna, poszukać Flesza.

– Tylko zamknij samochód – rzuca na odchodnym.

Alicja naciska centralny zamek. Paweł znika w ciemności. W samochodzie robi się duszno. Alicja otwiera w końcu okno. Bezpieczeństwo bezpieczeństwem, ale bez przesady…

W skrytce obok atlasu trzyma paczkę papierosów. Może zapali jednego. W końcu po takim czasie nie wróci do nałogu. Wyjmuje papierosa z pudełka. Zauważa, że trzęsą jej się ręce. Wszystko za szybko i nie tak. Chyba jednak lepiej czuje się w sytuacjach, które całkowicie kontroluje. Chowa papierosa z powrotem. Odkąd przestała palić, zawsze ma w torebce małą butelkę wody mineralnej. Pije. Zaczyna się niepokoić o Pawła.

Zaginiony amator parku Skaryszewskiego by night wynurza się w końcu na wysokości kortów. Alicja czeka bliżej ronda Waszyngtona. Dostrzega go jednak w tylnym lusterku, cofa samochód. Paweł wsiada. Dopiero w świetle lampki Alicja widzi jego pokiereszowaną twarz.

– Jedziemy na pogotowie – komenderuje Alicja.

– Jedziemy do domu – równie spokojnie odpowiada lekarz.

– W takim razie na policję.

– Przecież nie zgłoszę na policji zaginięcia psa.

Alicja zawraca bez słowa. Nie ma zwyczaju dyskutować w takich sytuacjach. Pokiereszowany czy nie, jest dorosły.

– Masz w domu jakąś apteczkę? – pyta tylko. Paweł ponuro kręci głową.

Wjeżdżają do garażu. Bez słowa wchodzą na górę. Paweł grzecznie daje się doprowadzić do łazienki.

– Powiesz mi, co się stało? Paweł wzrusza ramionami.

Alicja delikatnie opatruje twarz. Wygląda to na…

– Ktoś cię pobił?

– Auu – syczy Paweł. – Gorzej. To znaczy głupiej. Biegałem tam jak kot z pęcherzem, nie zauważyłem ściętego pnia i zmierzyłem gębą jakiś pieprzony betonowy słupek. Od góry do dołu.

– Hm – Alicja stara się z całych sił stłumić chichot.

– Wiem, wiem – mówi Paweł – do rana wymyślę jakąś bardziej bohaterską wersję.

– Na razie wyglądasz na ofiarę przemocy domowej.

Alicja nie wytrzymuje i zaczyna się śmiać. Po chwili Paweł wtóruje jej, posykując.

Opatrzona twarz wygląda nieźle.

– Może herbaty? – proponuje Alicja.

– Nie, nie, dziękuję. Już i tak nadużyłem dziś twojej cierpliwości – mówi Paweł i znów, jak przy pierwszej wizycie, wychodzi, nie pozwalając Alicji zaprotestować.

Stara bieda. Od zawsze źle znosi opiekuńcze gesty i herbata po opatrzeniu rany to już dla Pawła stanowczo za dużo. Pewnie dlatego ożenił się z Kingą, przy której miał całkowitą pewność, że herbatę wypije, o ile sam ją sobie zrobi, a wcześniej kupi. Tylko dlaczego się z nią rozwiódł? A tak, bo wolała jego kolegę, chirurga plastycznego. Jak widać, w niektórych sprawach umiała myśleć perspektywicznie.

Jedno przyrzekł sobie po rozwodzie: nigdy więcej ojcowania. Samo życie i siatki z zakupami już były.

Widocznie ten typ tak ma, myśli Alicja, wracając do łazienki. Jak ślimak, co na pierwsze zawołanie wyciąga główkę i natychmiast cofa ją pod pierwszym dotknięciem.

Dopiero teraz czuje, jak bardzo jest zmęczona. Rozbiera się. W dużym lustrze przygląda się sobie uważnie. Dawno nie widziała siebie nagiej. Przypomina sobie słowa zaprzyjaźnionego profesora, że człowiek powinien codziennie siebie oglądać.