Выбрать главу

Ogląda.

Gdzie jej systematyczne treningi? Od tamtej niedzieli, kiedy poznała Małgosię, nawet nie rozpakowała torby z rakietami. Co z dietą? Pozostała na papierze. Może chciała za dużo naraz.

Ostatni rok był bardzo ciężki. Z jednej strony dramatycznie pogarszający się stan Alka, z drugiej, ukrywanie prawdy o jego chorobie. W domu permanentny szpital i przepłakane noce, na zewnątrz elegancka maska i „rozważamy wyjazd na Majorkę". Nawet Wiktor nie wiedziałby o niczym, ale kiedyś nie wytrzymała napięcia i po prostu mu powiedziała. Dzięki temu miała wreszcie przed kim się wypłakać.

To wszystko nie mogło nie zostawić śladu. Stopy. Łydki. Sucha skóra pod kolanami. Uda zaczęły wiotczeć. Lekko wzdęte podbrzusze, nikomu niepotrzebna sfera cienia. Alicja dotyka swoich piersi i napuszcza wodę. Wykąpie się i pójdzie spać.

Co ją opętało z tym Pawłem? Nic o nim nie wie ponad to, co sam jej powiedział. Ale to chyba porządny chłopak. Chłopak… Poważny facet w średnim wieku. A jednak chłopak… To ten okropny wiek, kiedy wszystko się miesza, tylko emocje zostają te same.

Rozdział 5

Wtorek, 11 czerwca 200…

Paweł od rana rozkleja ogłoszenia o zaginięciu psa. Na szczęście ma wolne przedpołudnie. W swoim ulubionym rozciągniętym dresie, z kieszenią wypchaną ogłoszeniami i taśmą klejącą, wygląda tak, jak się czuje. Beznadziejnie. Od wczoraj bije się z myślami, czy zadzwonić do Marcina, czy jeszcze dać sobie szansę. Na Berezyńskiej też przyklei. A nuż ktoś zwróci uwagę.

– Cóż to? Wylali cię z pracy? – słyszy za sobą znajomy, nieco piskliwy sopran.

Przestraszony i zdziwiony Paweł odwraca się gwałtownie.

– Zawsze mnie lubiłaś miło zaskakiwać.

Widok byłej żony wyraźnie nie sprawił mu przyjemności, choć obiektywnie trzeba przyznać, że jest na co popatrzeć. Efektowna, może za bardzo zrobiona trzydziestolatka przygląda mu się z kpiącym uśmiechem.

– Stęskniłam się za tobą – Kinga sili się na żart.

– Twoje rachunki zatęskniły za mną – nie przerywając zajęcia, kwaśno rzuca Paweł.

Przechodzi na drugą stronę ulicy. Kinga podąża za nim, rozglądając się po okolicy.

– Nie najgorzej. To ostatecznie dzielnica bogatych wdów. Jakby na potwierdzenie Alicja wychodzi z domu. Paweł nie widzi jej zajęty naklejaniem ostatniego ogłoszenia, za to Kinga przygląda się jej bacznie. Alicja zmierza w ich kierunku.

Paweł odwraca się niechętnie, by odpowiedzieć Kindze, i właściwie jedyne, o czym teraz marzy, to błyskawicznie zapaść się pod ziemię. No, może jeszcze o tym, żeby nagły szlag trafił jak zwykle bardzo z siebie zadowoloną byłą żonę. Ale Alicja już podchodzi. Pewnie chce zapytać o psa.

– Moja żona – ubiega ją tyleż szarmancko, co desperacko. Alicja sztywnieje. Nie podaje ręki przyglądającej jej się z zainteresowaniem Kindze. Nie patrzy też na Pawła.

– Była żona – prostuje Kinga.

Alicja kłania się obojgu bez słowa i odchodzi w stronę Francuskiej. No cóż, sąsiadki, nawet najmilsze, nie muszą chyba konwersować z byłymi żonami sąsiadów. A to nagłe gorąco to oczywiście czerwiec. Paweł rozpina dres.

– Możesz mi w końcu powiedzieć, o co ci chodzi? – pyta Paweł. – I skąd wiesz, gdzie mieszkam? Śledzisz mnie czy co?

– Wyluzuj – mówi Kinga.

Jak to możliwe, że to ja się z nią ożeniłem, a nie Marcin, myśli Paweł, przyglądając się Kindze szukającej czegoś w modnej, znowu modnej, hipisowskiej torebce z kolorowymi aplikacjami. Przecież podobno ciągnie swój do swego. Siedzieliby sobie w tej jego kawalerce i nawzajem się luzowali.

Kinga wyciąga w końcu z torebki plik korespondencji.

– Mama się zlitowała i podała mi adres.

Paweł chwyta ją za ramię. O wiele za mocno, o czym sam wie, ale nie może się pohamować.

– Nie mieszaj w to matki. O co ci chodzi?

– Ty jesteś naprawdę porąbany. – Kinga jest już zirytowana w równym stopniu. – Przyniosłam ci to, żeby jej nie fatygować. Co w tym złego, że chciałam zobaczyć, jak żyjesz.

Obraca się na pięcie i odchodzi, stukając wysokimi obcasami.

Faktycznie, co w tym złego, myśli Paweł, powoli przytomniejąc. Zachowuję się jak neurotyczny idiota. Ale na wspomnienie ściągniętej twarzy Alicji zalewa go nowa fala wściekłości.

W pokoju lekarskim jak w salonie kosmetycznym i fryzjerskim. Dużo śmiechu.

Pielęgniarki czeszą i malują Olę na wieczorną randkę. To już kolejna wersja makijażu, bo każda wydaje się Oli nazbyt wyzywająca. Jest w tym trochę racji. Jeśli zazwyczaj prezentuje styl „jaką mnie Panie Boże stworzyłeś…", to każde pociągnięcie kredką czy różem robi piorunujące wrażenie. Po trzeciej próbie dyrygująca akcją oddziałowa poddaje się i rezygnuje z cieni do powiek i konturówki. Podkład, pomadka, tusz i tak zrobią swoje.

Na biurku królują kwiaty od Kranacha, których Ola przezornie nie zabrała do domu, by uniknąć pytań matki. Zresztą storczyki, jak wiadomo, najlepiej prezentują się w słoiku po nutelli.

– Co tu się, u diabła, dzieje? – pyta, wchodząc, Paweł.

– Bo ja… – zaczyna Ola jak pochwycona z ręką w słoiku z nutellą.

– A co, nie może iść na randkę? – Teresa staje zaczepnie w obronie wcale nie atakowanej koleżanki. – Kolacja w La Bohemę nie trafia się co dzień.

– Pewnie będzie kosztowała tyle co moja miesięczna pensja – mruczy oddziałowa.

– Marcin cię zaprosił? – cieszy się Paweł.

Mówił o kwiatach na przeprosiny, ale może zdecydował się na kolację. Ciekawe za co? W tym momencie Paweł przypomina sobie, że przecież Marcin wyjechał, i jego szeroki uśmiech gaśnie.

– Ciekawe za co? – odparowuje Teresa, nie dopuszczając zakłopotanej Oli do głosu. – Chyba może umawiać się, z kim chce.

– Otóż to – włącza się oddziałowa. – Ma nosić żałobę po twoim fiśniętym bracie?

Przy tylu rozgadanych kobietach Paweł nie ma szans. Wymyka się z pokoju i schodzi do bufetu, mając nadzieję, że w popołudniowym tłumie odwiedzających napije się herbaty. W spokoju.

Ola podchodzi do niewielkiego lusterka wiszącego nad umywalką. Z rozpuszczonymi włosami i delikatnym makijażem zmieniła się w pełną ciepła kobietę o łagodnym, miękkim spojrzeniu. Zapewne matce nie spodobałyby się loki spływające swobodnie do ramion, ale czy w trzydziestym piątym roku życia trzeba jeszcze zastanawiać się nad reakcją matki?

Dlatego Ola nie myśli o zasznurowanych dezaprobatą ustach starszej pani Pankiewicz. Intensywnie zastanawia się, czy ta nagła odmiana nie zrazi Aleksandra. Bo Aleksander…

No tak. Cała Ola. Niepewna niczego, dopóki ktoś jej nie powie, że dobrze zrobiła. To jakiś cud, że z takim uposażeniem psychicznym doskonale radzi sobie jako spokojny i zdecydowany anestezjolog. A może nie cud. Może norma: w tej szufladzie uporządkowane życie zawodowe, a do drugiej lepiej nie zaglądać – totalny bałagan.

Elżbieta siedzi przy komputerze. Jest bardzo zajęta, w każdym razie stara się sprawiać takie wrażenie. Artur zaglądał już parę razy do pokoju, ale za każdym razem demonstracyjnie nie odrywała oczu od ekranu. W końcu wszedł i usiadł za sąsiednim biurkiem. Najwyraźniej postanowił ją przetrzymać, bo właśnie wyczerpała bogaty repertuar oznak straszliwego zapracowania.

– Elu?

– Artur, nie teraz i nie tutaj.

– A kiedy i gdzie? Co się dzieje?

– A co to, teleturniej? – Elżbieta wzrusza ramionami.

– Elu, powiedziałem Małgorzacie o wszystkim. – Ręce Elżbiety zawisają nad klawiaturą jak w stopklatce. – Właściwie sama się domyśliła.