– Taka inteligentna z niej bestia?
– Nie, to znaczy tak. To znaczy… – Artur bierze głęboki oddech. – Gdybyś nie robiła cyrku z powodu balkonu, z którego nie miałaś zamiaru korzystać, nie przysłaliby mi do domu zawiadomienia, że uwzględniają twoją reklamację.
– O kurwa! Ale numer! – Elżbieta wydaje się bardziej rozbawiona niż zaniepokojona.
– Średni, mówiąc szczerze. – Artur wzrusza ramionami. -Wolałbym, żeby to się stało inaczej.
– Co za różnica? To nawet dobrze, że już wie. Odpada połowa problemów z umawianiem się.
– Myślę, że teraz twój ruch, Elu.
– Kotku – Elżbieta udaje po mistrzowsku albo naprawdę nie rozumie, o co chodzi. – Jest nawet parę ruchów, które miałabym ochotę teraz wykonać – gładko przechodzi do uwodzicielskiego mruczenia.
– Jakich? – Artur natychmiast podejmuje grę. Chyba naprawdę zapomniał, po co tu przyszedł.
– Na przykład… takich. – Elżbieta błyskawicznym ruchem podnosi zapiętą pod szyję, oficjalną bluzkę. Nieduże, ale pełne piersi przez chwilę ukazują się w całej okazałości, by natychmiast zniknąć jak gdyby nigdy nic pod bluzką.
– Strasznie szybkie te twoje ruchy. – Artur uśmiecha się nieco kpiąco, ale jest oczywiste, że uwielbia tę zabawę. – Wolałbym nieco powolniejsze. Przynajmniej na początku.
– To zajmuje bardzo dużo czasu – szepcze Elżbieta.
– Na przykład cały dzień?
Elżbieta kiwa głową, zagryzając wargi z domyślnym uśmiechem.
– Pojutrze? – proponuje Artur.
– Masz na myśli całodniowe szkolenie firmowe? – żartuje Elżbieta, przeciągając się. – Ten szef nas nie rozpieszcza, nie sądzisz?
– Gdzie? – śmieje się Artur.
– Tam, gdzie było najlepiej.
Artur kiwa głową i wychodzi. Po drodze muska niepostrzeżenie pierś opartej o fotel Elżbiety, która sięga po telefon.
– Adam, kochanie? – szczebiocze po chwili. – Mam marną wiadomość. Znowu nas szkolą, niech ich świnia powącha!
Artur już w drzwiach parska śmiechem, kręcąc głową z niedowierzaniem czy może podziwem.
Ta mogłaby być. Może jeszcze jedna próba? Nie. Już późno. Długa, ale głęboko rozcięta ciemnoniebieska sukienka bez rękawów. Super. Włosy? Nie, włosy w porządku, nie ma po co się ulizywać.
Gdyby ktoś powiedział Małgorzacie miesiąc temu, że wyjdzie z pracy na spotkanie i po drodze wpadnie do domu, by się przebrać, roześmiałaby mu się w nos. Tak, tato, otóż jestem próżną kobietką, która czasami woli się wystroić, niż obezwładniać intelektem. O, tak! Przygląda się sobie z sympatią i chętnie wypróbowałaby jeszcze ten śmieszny dwuczęściowy komplet w kolorze gorzkiej czekolady, ale wtedy już z całą pewnością się spóźni.
Wybiega z domu, zostawiając rozbebeszoną szafę. Spieszy do metra, zerkając po drodze na swoje odbicie w witrynach sklepowych. Menele oblegający ławkę przy śmietniku gwiżdżą z uznaniem jak jeden mąż. Jaka szkoda, że w dzisiejszych czasach nie wypada przyznawać się do tego, że takie ostentacyjne wyrazy uznania sprawiają przyjemność i bardzo poprawiają nastrój. Jaka szkoda, że już tylko menele mogą sobie na nie pozwolić. Gwizdów reszty mężczyzn nie słychać, stłumił je atłasowy knebel politycznej poprawności.
Małgorzata uśmiecha się jednak delikatnie, ale w tym momencie przypomina sobie, po co właściwie umówiła się z Wiktorem, i uśmiech znika jak wytarty gąbką.
Ogródek „Starlight" przy „Multikinie" pęka w szwach. Kolorowy tłum młodzieży, ale nie tylko, widać rodziny z dziećmi i ludzi, którzy wpadli tu po drodze z pracy. Wiktor czeka już, nieco skryty pod parasolem. Na widok Małgorzaty zrywa się z miejsca z szerokim uśmiechem.
– Witam panią – całuje ją w rękę, po czym odsuwa się odrobinę i nie puszczając ręki, przygląda się Małgorzacie z prawdziwą lub świetnie udaną mieszaniną podziwu i zaskoczenia. -Wspaniale pani wygląda.
– Dziękuję bardzo – Małgorzata bez trudu dostosowuje się do nieco ceremonialnego stylu Wiktora. – Mówiąc szczerze, wolałabym, żebyśmy spotkali się z jakiegoś przyjemniejszego powodu.
– Ja również -Wiktor dyskretnym gestem przywołuje kelnerkę. – Ale cieszmy się z tego, co jest, a to miejsce – rozgląda się – nadzwyczajne. Tak rzadko bywam na Ursynowie, cały czas wydaje mi się, że to ta sama pustynna sypialnia jak w latach osiemdziesiątych. Kto by pomyślał…
– Prawda? To niesamowity widok, kiedy takie martwe miejsca nagle rozkwitają. Pamiętam, jak to wyglądało jeszcze sześć, siedem lat temu – dzikie parkingi i bazar jako główna atrakcja okolicy.
Chwilę jeszcze gawędzą, czekając, aż kelnerka przyniesie zamówioną kawę i lody. Wiktor upija łyk kawy i zapada się w fotelu.
– A więc chce pani dowiedzieć się, jak wygląda procedura rozwodowa?
– To też, ale właściwie…
– Cześć, mamo!
Maja w swoim szałowym komunijnym stroju macha ręką, przechylając się przez barierkę oddzielającą ogródek od ulicy. Małgorzata zrywa się jak oparzona.
– Co ty tu robisz, dziecko?
– Jest ze mną. – Matka Artura omiata nieprzyjaznym spojrzeniem odmienioną Małgorzatę. No tak, próba przed Bożym Ciałem. -To raczej ja powinnam spytać, co ty tu robisz. Mąż tyra po godzinach, a ty wysiadujesz po kawiarniach. Idziemy, Maju, bo spóźnimy się do kościoła.
Maja, zajęta wymianą uśmiechów z Wiktorem, nie zwróciła na szczęście uwagi na słowa babci.
– Pa, mamo – rzuca oniemiałej Małgorzacie i biegnie za oddalającą się babcią, szeleszcząc koronkami.
Małgorzata opada na fotel, czując, że cała krew odpłynęła jej z twarzy. I to znajome mrowienie w lewej ręce. Ze wszystkich sil stara się nie rozpłakać ze złości i upokorzenia.
– Poproszę panią o szklankę wody – zwraca się Wiktor do przechodzącej kelnerki. – Pani Małgorzato! – Małgorzata bezradnie potrząsa głową. Zasłania twarz, nie mogąc powstrzymać łez. -Pani Małgosiu, proszę to wypić. -Wiktor podaje jej szklankę niegazowanej wody. – Tylko powoli, małymi łykami.
Małgorzata grzecznie pije. Nie płacze, ale nadal nie ma siły się odezwać. Wiktor spokojnie dopija swoją kawę, nie próbując zagadywać milczenia. Po chwili odstawia filiżankę i pochyla się ku Małgorzacie.
– Lepiej?
– Tak, dziękuję. – Małgorzata zaczyna przeszukiwać torebkę w poszukiwaniu papierosów. Z ulgą zaciąga się dymem. – Przepraszam pana…
– Pani mnie przeprasza? Przecież to panią obrażono na moich oczach.
Małgorzata macha ręką.
– Nie ma o czym mówić, normalne. Ręce i nogi opadają.
– Ależ jest o czym mówić. Przy takiej postawie i przy takim układzie rodzinnym wyjdzie pani z rozwodu wprost do wariatkowa.
– W to akurat nie wątpię – wzrusza ramionami Małgorzata.
– Ale to nie są żarty, pani Małgosiu – obrusza się Wiktor. -Chyba nie chce pani stracić praw do dziecka.
– Słucham?
– A tak. Jeżeli będzie pani uciekać, zapadać się w siebie, nie reagować w takich sytuacjach jak ta przed chwilą, a gwarantuję pani, że to betka w porównaniu z tym, co widywałem w sądach, jakiś mój sprytny kolega może doprowadzić do ograniczenia pani praw.
– Nie przesadzajmy, nie jestem kryminalistką ani narkomanką!
– Zgoda. Nie przesadzajmy. Dlatego uważam, że ostatnie, czego pani teraz potrzebuje, to rozwodowe pranie brudów. Musi pani zadbać o siebie.
– Jakbym słyszała Alicję…
– O tak, Alicja z pewnością wie, co mówi.
– Więc co, psychoterapia?
– Indywidualna? Nie wiem, czy to najlepszy moment, żeby rozkładać się na kawałeczki i składać na nowo. Małżeńska? Być może, ale proszę pamiętać, że to wymaga dobrej woli obu stron. Mąż musiałby zgodzić się na to w dobrej wierze, inaczej tylko sobie zaszkodzicie.