– Jak długo nie było cię w kraju? – pyta Ola, wkładając przy wyjściu sweterek.
Z głębi restauracji dobiega stłumione „Ne me quitte pas"…
– Zdecydowanie za długo – uśmiecha się Aleksander, rozluźniony chyba po raz pierwszy od wylądowania w Warszawie. -Inaczej spotkałbym cię wcześniej.
– I to byłby błąd – mówi Ola swobodnie, ale zupełnie poważnie. -Wszystko ma swój czas.
Ze swobodą przyjmuje ramię Aleksandra. Idą powoli do Wierzbowej i dalej, przez plac Piłsudskiego. Milczą. Widać nie krępuje ich cisza.
Więc można spędzić długi wieczór z mężczyzną, nie czując się ciągle jak nieprzystosowane dziwadło, myśli Ola z mieszaniną smutku i euforii. Bez odzywek idących w pięty, tłumu rozkrzyczanych znajomych w każdej knajpie, nadużywania alkoholu i jej cierpliwości…
– Piękny wieczór – przerywa ciszę Aleksander. – Może przedłużymy go w jakimś pubie?
– Nie znoszę pubów – odpowiada Ola szczerze, a widząc zaskoczone spojrzenie mężczyzny, wyjaśnia: – O tej porze gwałtownie podniesiemy średnią wieku.
– Rozumiem – parska śmiechem Aleksander. – W takim razie proponuję powrót do przeszłości.
– To znaczy?
– Kiedy byłem na studiach, chodziłem na kremówki do barku kawowego w „Europejskim". Mam nadzieję, że nie przerobili go jeszcze na oddział Citibanku.
– Przypadkiem nie przerobili.
– To idziemy – decyduje Aleksander i ujmuje Olę za rękę. Rozsądek Oli wciska z całej siły hamulce, ale reszta Oli po prostu daje się prowadzić za rączkę na ciastko do „Europejskiego". Wiem, wiem, myśli Ola, jutro może się okazać bandytą poszukiwanym przez Interpol albo znanym powszechnie oszustem, albo… Ale to będzie jutro. Dzisiaj spędzam uroczy wieczór z uroczym mężczyzną.
– Lubię kobiety, które umieją oddać się przyjemności -Aleksander nie odrywa oczu od Oli rozprawiającej się błyskawicznie z babeczkami z galaretką i truskawkami.
– Co oznacza, że mogę zamówić jeszcze jedną babeczkę?
– Cała przyjemność po mojej stronie.
– Wiem, po mojej cała nadwaga – konstatuje Ola z udawaną rezygnacją. -To tak: ja wybieram babeczkę, a ty zamawiasz taksówkę.
– Kończymy?
– Muszę wracać.
Dlaczego tak ją zaskakuje, że Aleksander wsiada z nią do taksówki? Czy dlatego, że Marcinowi nigdy nie przyszło do głowy, że kobietę odprowadza się pod same drzwi mieszkania? A może po prostu nie jest przygotowana na…
– Nie zaprosisz mnie na kawę? – pyta Aleksander, gdy stoją już pod jej domem.
– Chciałabym, ale…
– Ktoś tam na ciebie czeka?
– Tak.To znaczy…
– Mąż? Facet?
– Nie – Ola uśmiecha się gorzko. – To byłoby prostsze.
– Dziecko?
– Matka. Mieszkam z mamą.
– Rozumiem.
Ola podaje rękę, ale Aleksander błyskawicznie obejmuje ją w talii. Czuje szybki, przelotny pocałunek na skroni i już po chwili widzi oczy Aleksandra tuż przy swoich oczach, a potem już nic nie widzi, bo zamyka oczy i tylko czuje miękki, ostrożny pocałunek w samym kąciku ust.
Nie widzi matki przyglądającej im się przez okno…
– Dobranoc – szepcze Aleksander.
– Znikam. – Ola łagodnie wysuwa się z jego objęć.
– Nic z tego. Do zobaczenia.
Ola wbiega do klatki schodowej. Teraz szybko: wyrównać oddech, uspokoić emocje, wyciągnąć spinkę do włosów z bocznej kieszeni torebki i jednym ruchem spiąć włosy. Pierwsze piętro, drugie, mam nadzieję, że nie mam wypieków. Trzecie piętro: nic z tego – matka stoi w drzwiach.
– Dobry wieczór, mamo.
– Masz mi coś jeszcze do powiedzenia?
Bach! Szybki upadek z obłoków. Wróciłaś do domu, Olu.
Namiętna, przed chwilą jeszcze swobodna kobieta zwija się w ciasny supeł w żołądku. W drzwiach staje zalękniona córeczka z całych sił starająca się odgadnąć, czym tym razem uraziła mamusię.
– Jak mogłaś mi coś takiego zrobić?
– Co ci zrobiłam, mamo?
– Jak mogłaś się tu obściskiwać pod domem na oczach wszystkich sąsiadów z nie wiadomo kim? Zawiodłaś mnie, Olu, a w dodatku zdradziłaś Marcina. Co ty sobie wyobrażasz, włóczysz się gdzieś wieczorami jak jakaś… – Na szczęście są słowa, które nawet w największym wzburzeniu nie przejdą matce przez gardło. – Co to za sukienka? Okropna.
– Dlaczego okropna?
– No, jeśli sama tego nie widzisz, to znaczy, że niczego cię nie nauczyłam. Proszę bardzo, rób tak dalej, a zobaczysz, zostaniesz sama na zawsze.
– Może to lepiej niż na zawsze z tobą, mamo? – wyrywa się Oli, nim zdąży się ocenzurować i…
I nic się nie dzieje. Matka wzrusza ramionami i rusza do swojej sypialni.
– Bezczelne dziewczynisko – mruczy.
– Dobranoc, mamo – mówi trzydziestopięcioletnie dziewczynisko, łykając łzy.
Rozdział 6
Środa, 12 czerwca 200…
Jest późne popołudnie. Zza Wisły nadciągają ciemne deszczowe chmury, ale na Kępie jeszcze pełne słońce. W nieruchomym powietrzu nie drgnie najmniejszy listek na drzewach przy Berezyńskiej. Cicho, nawet odgłosy tramwajów przy rondzie Waszyngtona zastygają w upale i dochodzą tu dziś jakieś stłumione, niewyraźne.
Młoda śliczna szatynka stoi przed drzwiami domu Pawła. To Basia z kwiaciarni na Zwycięzców. Sprawdza jeszcze numer domu z kartką zerwaną ze słupa. Przy jej nodze stoi pies. Tak, to nasz Flesz. Chyba po przejściach, bo zachowuje się grzecznie uwiązany na prowizorycznej smyczy.
Dziewczyna niecierpliwie naciska kilka razy dzwonek. Nie ma odpowiedzi. Rozgląda się. Spogląda na zegarek. W końcu idzie z psem do sąsiedniego domu. Dzwoni do furtki. Alicja otwiera niemal natychmiast, jakby stała za drzwiami.
– Pani Basia? Proszę, niech pani wejdzie – zaprasza dziewczynę do domu.
– Dziękuję, ale muszę wracać do kwiaciarni. Przyprowadziłam tylko zgubę – odsuwa się, odsłaniając Flesza.
– Tak, sąsiadowi zginął pies – potwierdza Alicja.
Schodzi ze schodów i otwiera swoją furtkę. Ubrana jest w dżinsową sukienkę i dżinsowe klapki. Sukienka u góry wykończona jest suwakiem, lekko rozchylonym, Basia widzi więc nawet rąbek stanika wykończonego materiałem w kolorze indygo. Wygląda świetnie, ale Basia z dziewiętnastoletnią bezceremonialnością orzeka w duchu, że Alicja jest na ten strój po prostu za stara. Nieco zażenowana tą myślą proponuje szybko:
– Nie ma nikogo w domu i pomyślałam, że może poczeka u pani na powrót właściciela.
– Tylko że ja właśnie wychodzę i nie będzie mnie parę godzin. To chyba nie najlepszy pomysł, żeby został sam w zupełnie mu nieznanym miejscu. Z tego, co wiem, to trochę nieobliczalny zwierzak – wymiguje się Alicja, rozdarta między oczywistym pretekstem do wieczornej wizyty Pawła a żywą niechęcią do zostawienia w domu obcego zwierzaka w charakterze pana na włościach. Gdyby chociaż miała drzwi do kuchni! Przecież nie zamknie psa w piwnicy. – Proszę go zatrzymać jeszcze przez parę godzin. Dopilnuję, żeby właściciel zgłosił się po niego natychmiast po powrocie z pracy.
Tak lepiej. Jest pretekst, by się zobaczyć, a i beżowa wykładzina w salonie pozostanie beżowa. Musi tylko zostawić Pawłowi kartkę ze wspaniałą nowiną w drzwiach. Cudownie, że dowie się o odnalezieniu psa od niej. Może przy okazji coś się wyjaśni, wyklaruje. Na plus. Dzięki, dzięki, Flesz, że wróciłeś.
Basia odchodzi z posłusznie drepczącym przy jej nodze kaukazem. Już wie, że tej nocy będą jej się śniły dżinsowe klapki Alicji na niewysokim koturnie, stylizowane na japonki. Basia jest za młoda, by pamiętać czasy, gdy można było wybierać tylko pomiędzy gumowymi japonkami a gumowymi motylkami. Dziewczęta tworzyły twarde frakcje „japonek" i „motylek". Jej mama, dziś właścicielka kwiaciarni, należała do „japonek", ale skąd Basia może o tym wiedzieć?