Выбрать главу

Basia przygląda się z wnętrza kwiaciarni szalejącemu z radości psu i mężczyźnie ubłoconemu już niemal od stóp do głów. Bardzo przystojnemu mężczyźnie.

– Może pan wejdzie na chwilę na jakąś kawę czy herbatę – wychodzi przed drzwi i krzyczy w deszcz, bo nadal leje jak z cebra.

– Obawiam się, że zdemolujemy pani kwiaciarnię – odkrzykuje Paweł. – Umówimy się na kawę razem z jego panem. Jutro wraca do Warszawy, a o niczym nie wie.

Paweł i Flesz są już kompletnie przemoczeni. No tak, i jeszcze to chore ucho Flesza, nieleczone z powodu ucieczki pacjenta. Basia w progu, też już zmarznięta, przestępuje z nogi na nogę. Nie wie, jak ma powiedzieć, że na jutro już się umówiła. Śmieszne, też z kimś, kto jutro wraca do Warszawy. Niby skąd ma wiedzieć, że przemoczony przystojniak jest bratem klienta, który zrobił na niej takie wrażenie.

– Dzisiaj już uciekamy, mam nadzieję, że nam pani wybaczy. Zajrzę tu jutro z rana i wszystko pani zrekompensuję – mówi Paweł, nie patrząc na Basię. Nie widzi, że dziewczyna czerwieni się mimo zimna, zaskoczona, a może nawet urażona dwuznacznością obietnicy. – No chodź, malutki, chodź – szepcze psu do ucha i szarmancko kłania się dziewczynie.

Flesz nie ma smyczy, tylko przywiązany do obroży sznurek. Na deszczu ciągnąć, pardon, prowadzić kaukaza na sznurku jest dość trudno, ale widać nawet niezmordowany wędrowiec i poszukiwacz przygód zatęskni czasem za domem, bo Flesz drepcze przy Pawle jak stara szkapina.

Przez następne dwie godziny pan doktor suszy suszarką i próbuje rozczesać skołtunioną sierść. Szkoda fatygi, szczotka wbija się w kudły i tak zostaje. Po coś polazł do kwiaciarni, Flesz, nie mogłeś do fryzjera? No tak, kleszcz, miejmy nadzieję, piesku, że byłeś szczepiony. Zaraz, a gdzie twoja obroża przeciw pchłom? Naprawdę, stary, poszedłeś w psie tango.

W przerwach pomiędzy zabiegami pielęgnacyjnymi Paweł dzwoni do Alicji. Odpowiada mu automatyczna sekretarka. Drażni go jej zniekształcony, dziwnie modulowany głos. Przedrzeźnia go dyszkantem, ku wyraźnej uciesze Flesza. Oczywiście nie zostawia jej żadnej wiadomości. Nie wiadomo, co Alicja myśli teraz o nim po wczorajszym zderzeniu czołowym z Kingą. Ostatecznie, była żona też świadczy o człowieku.

W końcu Flesz usypia jak nieżywy. Tyle przeżyć na jedno biedne serduszko kaukaza. Paweł cicho, żeby go nie obudzić, podchodzi do okna. Patrzy w okna Alicji. Nie ma ochoty dzwonić do matki, już za późno. Nie ma ochoty przeglądać tak zwanej literatury fachowej ani nawet oglądać Eurosportu. Nie ma ochoty prać ani prasować koszul. Ma ochotę poczekać na Alicję. Co najwyżej włączy ukochanych Pink Floydów, najlepiej od razu „High Hopes".

Alicja wraca do domu. Jest zmęczona. Jedzie wolno. Trasa Siekierkowska zupełnie pusta, skręca na Wał Miedzeszyński. Dawny basen Kory straszy jak widmo. Kiedyś stał tuż obok zardzewiały wrak statku, bezdomne pary przychodziły się tu całować. Raz przywiózł ją na kapitański mostek pewien absztyfikant, no właśnie, ale jak on miał na imię? Nie pamięta.

Dochodzi jedenasta. Spędziła upojny wieczór w towarzystwie pani Danusi, księgowej. Ciekawe, czy Paweł odebrał psa i czy jej szukał? Nie podała mu numeru komórki, w końcu za krótko się znają. A zresztą, czy tak często teraz wychodzi z domu? To raczej innym się tak wydaje. Trochę z przyzwyczajenia, ale bardziej z powodu wyobrażeń o życiu bogatej wdowy. Tak naprawdę… gdyby nie Wiktor, a teraz Małgorzata, byłaby sama jak palec. Rodzina męża odwróciła się od niej, a może tylko skończyła z pozorami. Wszelkie próby rozmowy kończą się mniej lub bardziej zawoalowanymi pretensjami lub aluzjami do tajemniczego testamentu Aleksandra, który oczywiście zjadła, popijając jego krwią. Córka jest tak daleko. Europa niby wspólna, ale odległość taka sama. Zresztą, od kiedy Monika uległa naciskom francuskiego męża i została „zawodową panią domu", coraz trudniej im rozmawiać o czymś innym niż o dzieciach i dietach.

Mija Afrykańską, skręca w Zwycięzców. Piękny wieczór. Po deszczu. Właściwie noc. Na jezdni lśnią kałuże. Bajecznie oświetlone mosty nad Wisłą wiszą jak świąteczne girlandy. Kiedy ostatnio była na spacerze? Kiedy z bijącym sercem trzymała mężczyznę za rękę? O wszystkim zaczyna myśleć w czasie przeszłym.

Alicja poprawia się w fotelu, zmienia pas i dodaje gazu.

Kranach wrócił, a ona nawet się z nim jeszcze nie spotkała. Szkoda, że nie umiała go przekonać, by przebaczył ojcu. Pal sześć jej winy, te prawdziwe i te urojone. Szkoda, że nie umiała namówić męża, żeby pogodził się z synem i nie prowadził z nim tych pseudoszczerych rozmów: „Nie, nic się nie dzieje. Mam kłopoty z sercem", po kolejnej chemii. Szkoda. To wielka przegrana ojca i syna. To również jej przegrana.

Otwiera bramę pilotem i wolno wjeżdża do garażu. Wyjmuje z bagażnika dwie podwójne zgrzewki wody mineralnej i powoli ciągnie je na górę. W połowie schodów rezygnuje ze sportów wyczynowych i do kuchni dociera z jedną. Butelką.

Paweł widzi samochód Alicji podjeżdżający pod dom. Odchodzi od okna, uznając wyczekiwanie na nią za firanką za zupełną głupotę. Całkiem słusznie. Wyjmuje piwo z lodówki, ale jakoś mu nie smakuje. Zadzwonić czy nie? Na szczęście Flesz budzi się i przypomina cichym skomleniem, że nawet zmęczone psy siusiają.

Alicja odbiera niemal od razu.

– Tak, słucham – mówi zaczepnie, domyślając się od razu, kto telefonuje.

– To tylko ja, sąsiad. Dzwonię zameldować, że odzyskałem zgubę. I podziękować – mówi sztucznie raźnym tonem, ale tak naprawdę jest zdenerwowany jak nastolatek.

– To może należy jakoś uczcić ten powrót marnotrawnego? Czy już za późno jak dla ciebie? – Trudno nie usłyszeć wyraźnej kpiny w głosie Alicji.

– Kiedy i gdzie? – pyta Paweł.

– Tu i teraz – odpowiada Alicja szybko. – Za pół godziny. Muszę się odświeżyć.

– Akurat wybije północ – patrzy na zegarek Paweł. – Obowiązują stroje wieczorowe?

Zgodziła się bez specjalnych ceregieli, więc wreszcie może odetchnąć i zażartować.

– Nie musisz przynosić mi kwiatów, to pewne. Ale muszka i włosy na żel są obowiązkowo kończy Alicja i odkłada słuchawkę.

Późny wieczór. Małgorzata w koszuli nocnej stoi przy oknie w sypialni i pali. Artur wychodzi z łazienki w piżamie, kładzie się do łóżka. Małgorzata bez słowa bierze swoją poduszkę, koc, książkę i wychodzi do salonu. Rozkłada kanapę, wyjmuje prześcieradło, rozściela resztę pościeli. Artur, również milcząc, idzie za nią, przenosząc swoją pościel do salonu. Małgorzata nie daje za wygraną, znowu zabiera pościel, Artur zagradza jej drogę.

– Przestań, to idiotyczne. – Głos Małgorzaty tylko z pozoru jest spokojny.

– No właśnie – ripostuje Artur. – Zachowujesz się dziecinnie.

– W przeciwieństwie do ciebie – Małgorzata podnosi głos. -Ty zachowujesz się bardzo dojrzale.

– Przynajmniej nie ciągam się po knajpach nie wiadomo z kim – oświadcza Artur z triumfem.

Trzeba przyznać, że wywiad działa bez zarzutu.

– Rozmawiałeś ze swoją matką – raczej stwierdza, niż pyta, Małgorzata.

– Przecież wiesz, że cię przyłapała.

– Przyłapała? Przede wszystkim zrobiła z siebie idiotkę.

– Nie wykręcaj kota ogonem. Widziała cię z tym wyliniałym lwem salonowym.

To byłoby nawet śmieszne słuchać tego, stojąc gdzieś z boku. Ale stać w progu i ciągnąć na poważnie to chyba lekka przesada.

– Nie wiem, czy Wiktor Zaręba jest lwem czy tygrysem. Z całą pewnością jest jednak doświadczonym adwokatem.

– Ostro grasz – Artur nie umie ukryć zaskoczenia.