Przyjechała na cmentarz o siódmej rano. Nieprzespana noc wyprowadziła ją kompletnie z równowagi. Wzrusza ramionami. To śmieszne, gorącej wdówce nie udało się ekspresowe uwiedzenie i teraz szuka spokoju przy grobie męża. Chyba raczej leczy natychmiastowe wyrzuty sumienia.
Sprząta suche kwiaty. Zapala znicz.
– Proszę pani – podchodzi do niej baba cmentarna. – A tu na ten pani grób to ciągle teraz przychodzi jakiś pan. Kto to może być? Przedtem nie przychodził.
A więc Aleksander przychodzi tu. Chyba nawet częściej niż ona. Ta świeża róża to pewnie od niego.
Baba mruczy jeszcze coś pod nosem, na szczęście Alicja ma czarne okulary i sweter z kapturem. Teraz odwraca się, wsuwa kaptur na głowę jak szyszak husarski i czuje się co najmniej o połowę bezpieczniejsza niż z gołą głową.
Zamówiła grobowiec u kamieniarza spod Radomia, ale czy słusznie zrobiła, decydując sama, jak ma wyglądać pomnik? Bez konsultacji z synem?
Aleksander wyjechał z kraju natychmiast po tym, gdy poinformowała go o swojej decyzji poślubienia jego ojca. Utrzymywał z nim jednak kontakty telefoniczne, czasem przyjeżdżał na święta do matki. Wtedy spotykali się z ojcem w mieście. Chyba nigdy nie wybaczył ani jej, ani ojcu i nigdy nie przestąpił progu ich domu. Pewnie sama nieraz podgrzewała swoim zachowaniem temperaturę tego konfliktu, ale i młody Kranach nie pozostawał jej dłużny. Ośmieszał ją i wielokrotnie ranił, mając za sobą milczące przyzwolenie rodziny i większości starych znajomych ojca, którzy stanęli murem za pierwszą panią Kranach. Skrupulatnie też dbali o to, by dotarły do niej wszystkie jego kąśliwe uwagi i zwykłe pomówienia. Przecież nawet Wiktor przekonał się do niej dopiero po latach.
Czy dlatego nie próbowała zbyt intensywnie namawiać męża, by powiedział synowi o swojej śmiertelnej chorobie? Nie chciał, to prawda, ale przecież zwykle jej ulegał, jeżeli tylko bardzo jej na czymś zależało. Może nie miała racji. Może za bardzo przyzwyczaiła się myśleć o Aleksandrze jako o narwanym dwudziestoczterolatku, który świetnie radził sobie w nocnej Niby-landii jej samotnego łóżka, ale nie był zainteresowany żadnym z jej realnych problemów.
Gdy ojciec umierał, Aleksander siedział w którymś z krajów południowoamerykańskich. Telefonował często, ale negocjował duży kontrakt dla Francuzów. Potem prosił Alicję, żeby poczekała z pogrzebem dwa tygodnie. Nie zgodziła się, więcej nie zadzwonił.
Wszyscy namawiali ją na wybór tego cmentarza, tu obok kościoła św. Katarzyny. Robiła to bez przekonania, ale coś trzeba było wybrać. Załamała się dopiero po pogrzebie. Wcześniej przez prawie rok ciągnęła sama wszystkie sprawy firmy, ale zawsze w momencie wahania czy niejasności miała przy sobie męża. Był już tak słaby, że właściwie nie opuszczał łóżka, chyba tyl ko po to, by je zmienić na łóżko szpitalne w chwilach kryzysów, ale pozostawał w pełni sił umysłowych. Do końca. Po jego śmierci poczuła, że sytuacja ją przerasta. Gdyby nie pani Danusia… Sprawna i lojalna księgowa okazała się najlepszą inwestycją Aleksandra Kranacha seniora.
Teraz najważniejsze jest przeprowadzenie wszystkich procedur spadkowych. Ciągłe wizyty u księgowej, sama korespondencja, nawet to może człowieka przytłoczyć. Niby nie chodzi do pracy na ósmą, ale na nic nie ma czasu. Zaniedbała dom, zaniedbała siebie.
I te ostatnie przygody. Zupełnie jej odbiło. Hiperklimaks, jak powiedziałaby jej córka. A może wołanie pustej emocjonalnie pięćdziesięciolatki, wołanie o bliskość? A może… Czy nie mogła się po prostu zakochać?
Idiotka! Zaraz pojedzie na pocztę wysłać córce tę nieszczęsną sukienkę z cekinów. Gest rozpaczy, ale trochę też zazdrość, że córka może taką sukienkę nosić jeszcze długie lata.
Stara kretynka! Dobrze, że nikt do niej nie zadzwonił, jeszcze by komuś to wszystko powiedziała i skompromitowała się na długo. Nikt normalny nie dzwoni kwadrans po siódmej. Chyba. Bo właśnie dzwoni jej komórka w kieszeni. Kto to? Małgosia?
– Pewnie, że się umówię! Spadłaś mi z nieba! Już jadę, zapraszam cię na śniadanie.
Dochodzi ósma. Alicja jedzie Rosoła i skręca w Przy Bażantarni. Większość samochodów zmierza w przeciwną stronę. Mało kto rano kieruje się na Kabaty. Musi podjechać do apteki i kupić coś przeciwbólowego, tylko mocniejszego niż panadol, który ma w torebce, bo za chwilę głowa jej pęknie. Kiedyś, po nocach nieprzespanych z powodów odwrotnych niż dzisiejsze, mówiła, że czuje się jak z Picassa. To ten straszny stan, w którym każdą część ciała ma się oddzielnie.
Umówiła się z Małgosią za kwadrans dziewiąta. Może zdąży zrobić jeszcze zakupy? Pojechać do Geanta czy Tesco?Tak rzadko robi zakupy w supermarketach, że jeszcze ją to bawi. Wybiera Tesco.
Już z kolejki do kasy dzwoni do Małgosi.
– Małgosia? – upewnia się. – Nie, nie pod klatką. Utknęłam w sklepie… Spóźnię się z dziesięć minut. Mam ci kupić papierosy? – Alicja pyta, jakby nie rozumiała, o co chodzi. – Dobrze, dobrze, będę za piętnaście minut.
Kończy rozmowę i wykłada produkty na taśmę. Płaci kartą. W kiosku kupuje paczkę vogue'ow, to chyba te, dawno nie kupowała papierosów. Jeszcze „Przekrój". Nie, nie ma drobnych.
Zatrzymuje się przed wieżowcem Małgosi. Widzi ją wychodzącą z klatki schodowej. Idzie jakoś bokiem, pewnie przez tę ogromną czarną torbę zwisającą jej do kolan. Zmarniała. Twarz ma ściągniętą, włosy spięte w kucyk. Ale dobrze jej w dżinsach. A biała bluzka to w każdych okolicznościach najlepszy przyjaciel kobiety.
Małgosia otwiera drzwiczki samochodu.
– Przepraszam cię za te papierosy, ale nie mam grosza. Artur wyjechał i zostawił mnie z trzema złotymi w portfelu. Nie chciałam podbierać Mai. Podobno większość rodziców pożycza od dzieci po komunii… – wyrzuca z siebie.
– Nie tłumacz się! – przerywa jej Alicja. – Nie chciałam ci kupować papierosów, bo to trucizna! Ale nie jestem aż tak nieużyta, chcesz, to masz. – Już widzi, że Małgorzata jest w nastroju „minus dziesięć w Rio". – Zaraz zjemy śniadanko, wypijemy dobrą kawkę, ja się przebiorę, na Grenadierów mamy być w południe. Wszystko pod kontrolą.
Alicja rusza i już czuje, że niesie ją znajoma euforia. Jak zawsze po ciężkim dołku.
– Jesteś świetnym kierowcą! – z podziwem zauważa Małgosia. – Ja rzadko prowadzę. Z jakichś powodów to zawsze Artur bardziej potrzebuje samochodu. Chociaż na studiach wygrałam nawet rajd małych fiatów. – Wspomnienie wariackiego studenckiego rajdu rozjaśnia nieco jej chmurną minę.
– Małgosiu, z czym ci się kojarzy mały fiat? – pyta znacząco Alicja.
– Alicjo! Ty świntuszysz?
– Czasem trzeba trochę pogrzeszyć, przynajmniej w mowie – ripostuje Alicja. – Wiesz, że po tym, jak facet prowadzi samochód, można się zorientować, jaki jest w łóżku? – rzuca z kamienną twarzą, nie odwracając wzroku od drogi.
– Nie rozumiem – bąka Małgorzata, ale za chwilę i ona uśmiecha się kpiąco. – A co zrobić z facetami, którzy nie mają samochodu i nie umieją prowadzić? – pyta filozoficznie.
– Cancel! – oświadcza Alicja gangsterskim basem i gładko przekracza setkę na środkowym pasie mostu Siekierkowskiego.
Wymija jadącego obok mercedesa. Uśmiecha się słodko do mijanego kierowcy. Przez okno już prawie pokazuje mu palec w jednoznacznym geście, ale Małgorzata, śmiejąc się, łapie ją za rękę.
– Uspokój się, bo to nas skasują.
Podjeżdżają pod dom, Alicja wprowadza samochód do garażu. Małgorzata niemal od progu idzie na taras i zapala pierwszego tego dnia papierosa.