– Nie jest ci tam zimno? – woła Alicja z kuchni. – Nie musisz palić na dworze, jeszcze tak do końca mi nie odbiło, chociaż kto wie… przy tej wiosennej melancholii.
– To coś nowego?
Małgosia wchodzi do domu. Nigdy nie była za dobra w odczytywaniu cudzych nastrojów, no i znają się z Alicją zaledwie miesiąc, ale nie myliła się.Ta sztuczna wesołość… coś się dzieje, ale co?
– Może potem ci opowiem, na razie włączyłam ekspres, posiedź tu, zapal w spokoju, ja zaraz wrócę, muszę się opłukać -rzuca Alicja.
Małgosia podchodzi do lustra i poprawia fryzurę, bierze ze stolika obok szminkę Alicji i maluje usta. Ładny kolor, ciemna wiśnia. Dior. No jasne, przecież nie bazar „Na dołku" i nie ruska kosmetyka. Jest i nowy „Przekrój", dawno nie miała w ręku. Od paru tygodni czytała tylko „Pasmo" i „Passę", a właściwie przewlekłą dyskusję o kolejnych pomysłach na utrudnienie życia dzielnicowym domom kultury. Reszta prasy od miesiąca zalega kąty, służąc jej co najwyżej jako skuteczny parawan podczas sporadycznych wspólnych posiłków.
Małgosia zatapia się w lekturze. Nie zauważa, że minęło dobre dziesięć minut, a nad nią stoi Alicja jak nowa, wystrzałowo ubrana, bez śladów porannego zmęczenia, całkowicie odmieniona. I ten zapach…
Alicja uśmiecha się samymi kącikami ust i podaje do stołu, już znowu sprawna i wyluzowana. Znów celebruje swoje eleganckie wdowieństwo. Zadziwiająca metamorfoza. Małgorzata przygląda jej się w milczeniu, przed chwilą euforyczna kumpelka, a tu, dzień dobry pani, zdystansowana znajoma i mentorka. Tak jakby kształt obcasów wpychał ją w coraz to inne role. W których butach jest jej najwygodniej?
– Zapraszam do stołu, kawa stygnie. Hola, hola, a czy tobie w ogóle wolno pić kawę z tym twoim sercem? – pyta Alicja tonem starszej koleżanki.
– Jeszcze nikt mi nie zabronił – Małgosia posłusznie odstawia uniesioną filiżankę.
– No tak, ciśnienie masz w normie, może to ja też przesadzam.
– Alu, jestem tak skołowana i przybita sprawami w domu, że naprawdę… Jesteś chyba jedyną osobą na świecie, którą obchodzę. Mąż – wiadomo. Do ojca mogłabym przyjechać z nożem w plecach, a on i tak rozprawiałby o tym, co właśnie obejrzał w dzienniku – cichym, trochę nieswoim głosem odpowiada Małgosia.
– Cóż, rodziców się nie wybiera, a męża można zmienić -mówi Alicja zdawkowo. – Słońce wyszło chyba już na dobre, chodź na taras.
Alicja wstaje od stołu i przegania komary z zasłony. Dzisiaj nie chce znowu dyskutować problemów Małgośki. Siada w rattanowym fotelu, kopnięciem zrzuca modne dżinsowe klapki i jednym ruchem rozburzą nienaganną fryzurę. Niesamowite, bosa Alicja staje się niemal natychmiast bliską Alicją.
Małgorzata wyciąga się na długiej ogrodowej ławie. Patrzy wyczekująco, bo już wie, że tym razem to ona będzie słuchać, ponieważ ta bliska Alicja chce jej coś powiedzieć.
– Skoro już mowa o skołowaniu…
Alicja opowiada zdarzenia poprzedniej czerwcowej nocy. Małgorzata, nieco zdumiona tą niespodziewaną wylewnością, nie do końca wszystko rozumie, trochę gubi się w drobiazgowych opisach i miażdżących autokomentarzach. Jedno jest pewne: przedziwne, pokręcone, ambiwalentne reakcje Alicji nawet dla niej są zupełnie niezrozumiałe. Nic dziwnego, że facet zgłupiał. Każdy by zgłupiał.
– A ten cały Paweł to ci się po ludzku podoba? – pyta wprost, czując, że długie wynurzenia dobiegają końca.
– Co to znaczy po ludzku? – Alicja marszczy śmiesznie czoło.
– Czy podoba ci się jako facet, czy… no nie wiem, czy czujesz przy nim jakiś dreszcz?
– Dużo gorzej! – odpowiada Alicja niemal odruchowo i spłoszona zrywa się z rattanowego fotela, by znowu bez sensu przeganiać komary.
Małgorzata przygląda jej się z uśmiechem.
– Lekarzu, lecz się sam – mówi dobitnie. – Przecież sama nie tak dawno mi radziłaś. – Alicja kręci głową, nie pamięta. – No to cię zacytuję: radzę zająć się swoim sercem!
Telefon dzwoni kilkakrotnie. Początkowo żadna z pań nie chce odebrać. W końcu matka Oli wstaje z kanapy, kładzie kryminał na ławie, przechodzi do przedpokoju i podnosi słuchawkę. Staromodny aparat ma pewnie ze trzydzieści lat, nie można za dużo się nagadać, bo trzeba stać przy lustrze. Zero komfortu, no i zero intymności. Szczególnie że drzwi od pokoju matki zawsze są otwarte.
– Tak, słucham? – rzuca słabym głosem.
– O, dzień dobry, kłania się Marcin, czy pani mnie jeszcze pamięta? – pyta zaczepnie były kandydat na zięcia.
– Och, jak miło pana słyszeć, kiedy pan nas znowu odwiedzi? – Słaby głos przechodzi w szczebiot.
– Jak tylko zdrowie mi pozwoli – odpowiada enigmatycznie Marcin.
– Czekam, czekam, panie Marcinie. Przecież zawsze jestem w domu.
Matka zaprasza Marcina zupełnie tak, jakby wcześniej to do niej przychodził, a nie do córki.
– Świetnie, czuję się więc zaproszony… A czy może zastałem Olę?
Ola wychyla się tymczasem ze swojego pokoju i daje matce gwałtowne znaki, że nie chce podejść do telefonu, ale matka, jak zwykle, wie lepiej i przekazuje Oli triumfująco słuchawkę. A może tak się tylko Oli zdaje, bo przecież jest wściekła i nie wybaczyła jeszcze matce tego spaceru i tych Eskimosów. Przeprosiły się, ale nie do końca. Mają teraz półciche dni.
– Sorry, że cię niepokoję, ale Paweł od godziny nie odbiera telefonu. – Marcin jak zwykle nie bawi się we wstępy.
– No i co z tego? – mało uprzejmie pyta Ola.
– Miałem wypadek – oznajmia niedawny narzeczony.
– Gdzie? – pyta z przerażeniem Ola, jakby to było najważniejsze.
– Pod Płońskiem. Wiesz chociaż, gdzie to jest? – pyta Marcin głupkowato.
– Tak… – odpowiada Ola, nie wiedzieć czemu, równie głupkowato.
– Jestem w szpitalu w Płońsku. Zawiadom Pawła, żeby tu po mnie przyjechał. Okey? – upewnia się Marcin.
– Oczywiście, oczywiście – powtarza mechanicznie Ola.
– Jestem tylko na obserwacji, nie martwcie się, nie musi tu wydzwaniać, mam tylko złamaną nogę, jakoś mnie tu poskładali, ale sama wiesz, jak jest…Tylko niech nic nie mówi matce, powiedz mu to! – wyrzuca z siebie Marcin.
Ola obiecuje zawiadomić Pawła jak najszybciej i kończy rozmowę. Nie musi nawet relacjonować nic swojej matce, która jak zwykle słuchała pilnie, a zresztą Marcin wrzeszczał w słuchawkę jak opętany. Wykręca numer pokoju lekarzy na kardiologii. Nikt nie odpowiada.
– Chcesz to załatwiać przez telefon? – woła matka z pokoju. Tak nie wypada, to za poważna sprawa. Rusz się, jedź tam.
Ostatecznie to twój narzeczony.
– Były, mamo – bąka Ola, próbując pojąć, czemu nie można tego załatwić telefonicznie.
– Jedyny, dziecko, jedyny – przypomina matka. – Szkoda, że nie archeolog.
Ola błyskawicznie wkłada prochowiec i wybiega z domu. Nie zastanawiając się dłużej, wsiada do pierwszej z brzegu taksówki. Choćby z powrotem do szpitala, byle nie słuchać po raz tysięczny złotej myśli nieśmiertelnej Agathy o najlepszym z mężów, dla którego wartość żony wzrasta wraz z wiekiem.
– Wygląda na to, że będę musiała wziąć urlop, żeby się tym wszystkim zająć – uśmiecha się Małgorzata, żegnając z profesorem.
– Rzeczywiście wygląda bojowo. – Profesor ruchem głowy wskazuje plik skierowań. – Ale nalegam, żeby tego nie lekceważyć.
Korytarz kardiologii, po rozświetlonym i przegrzanym gabinecie profesora, wydaje się pogrążony w mroku. Małgorzata rozgląda się chwilę niepewnie, ale dostrzega wychodzącą z windy Alicję.
– Bałam się, że gdzieś już sobie poszłaś – rzuca zdyszana Alicja. – Jakoś strasznie to długo trwało.