Выбрать главу

– U mnie tak samo. Ale wszystko w porządku?

– Z osteoporozą? W porządku to już nie będzie. Kontrola za pół roku. A ty jak, nadal wolna?

– Pełnia wolności, Maja na zielonej szkole.

– Wiem, co zrobimy. Widziałaś drewniany most na Wiśle w Wyszogrodzie?

– Przecież go rozebrali.

– Ale kawałek zostawili, jedziemy…

Właśnie otwierają się drzwi windy. Ola przerywa jakiś dłuższy monolog, bo…

– Dzień dobry – mówią jednocześnie Paweł i Alicja. Alicja już szykuje się, by zademonstrować którąś ze swoich lodowatych masek, ale Paweł niemal rzuca się jej na szyję z radości, chaotycznie opowiadając o połamanym bracie, braku samochodu i szpitalu w Płońsku.

– Proszę cię, wiem, że to idiotyczne, znowu cię angażuję w swoje sprawy. Zresztą zrobiłem z siebie wieczorem takiego pacana, że naprawdę masz prawo mieć mnie dość, ale obleciałem wszystkich kolegów, nikt nie może mi pożyczyć samochodu.

Małgorzata i Ola dyskretnie spoglądają po sobie z lekkim zaskoczeniem.

– Nie możecie zadzwonić do Płońska i poprosić o przewiezienie karetką? – pyta Alicja jeszcze oficjalnym tonem, chociaż już przecież wie, że znowu mu pomoże.

Jeśli to nie jest szansa na sukces, to ona nie nazywa się Kranach. Twój serw, Alicjo.

– Dzwoniłam – włącza się Ola. – Nie widzą podstaw.

– Poskładali mu pewnie tę kostkę na łapu-capu, a potem trzeba będzie łamać. – Widać, że Ola porządnie popracowała nad Pawłem, bo wydaje się naprawdę zdenerwowany. – Trzeba sprawdzić wszystko tu, na miejscu.

– Właściwie to – mówi Alicja, spoglądając na Małgorzatę -równie dobrze możemy pojechać przez Płońsk.

– Nie zmieszczę się w drodze powrotnej – zauważa przytomnie Małgorzata.

– Bez przesady, to tylko kostka. – Alicja spogląda na Pawła i Olę, szukając potwierdzenia. – Nie musimy go wieźć na leżąco.

– Nie, skądże.

– To jedziemy – decyduje Alicja. Małgorzata podnosi ręce w geście poddania.

– W porządku, co mi tam, najwyżej wrócę w bagażniku. -I korzystając z zamieszania, gdy winda zatrzymuje się na kolejnym piętrze, mruczy Alicji do ucha: – To jest ten lekarz?

– Nie sądzisz, że to ktoś, kto wie, jak zadbać o moje serce? -szepcze Alicja w odpowiedzi.

– Tylko najpierw ty musisz zadbać o nogę jego brata? – chichocze Małgorzata mimo błyskawicznego kuksańca.

– Och, kawy, kawy, nie wytrzymam. – Elżbieta przeciąga się, całkiem świadomie i kusząco wypinając kształtny biust.

– Przecież dopiero przejeżdżamy Wisłę, nie przesadzaj.

– Chcę kawy, i to już.

– Kawy i benzyny, i to już – decyduje Artur, zjeżdżając na stację Statoil zaraz za Wisłą. Zatrzymuje się przy dystrybutorze prawie pod oknami kawiarni.

– Tutaj? – Elżbieta wydyma usta. – Mam pić kawę w oparach benzyny?

– Mówiłaś, że już nie wytrzymasz.

– No tak, ale…

– W porządku, znajdziemy coś lepszego, na razie muszę zatankować. Oko ci się rozmazało – całuje Elżbietę w policzek. Przyciąga ją do siebie, blisko, bliżej.

Życie jest tylko życiem, a czasami przypomina kiepski film. Dość powiedzieć, że Artur nie widzi Małgorzaty, która właśnie dopija świeżo wyciśnięty sok z pomarańczy z dużej szklanki. Śmieje się, słuchając wywodu Pawła o kardiologicznej przyszłości monstrualnie grubego jegomościa siedzącego przy sąsiednim stoliku, ale jej uśmiech gaśnie, gdy dostrzega przez szybę to, co trącając się porozumiewawczo, pokazują sobie pracownicy stacji.

W końcu Artur wysiada z samochodu, tankuje i wchodzi do budynku stacji, żeby zapłacić. Pierwszą osobą, którą napotyka przy kasach, jest Alicja.

– Dzień dobry panu. Co za spotkanie! – mówi Alicja głośno i wyraźnie.

Nie zdąży zdziwić się na widok miny Artura Rusznikowskiego, bo już dostrzegła Małgorzatę podchodzącą ku nim z pustą twarzą. Tuż za nią widzi Pawła, który daje jakieś sobie tylko zrozumiałe znaki.

– Co ty tutaj robisz? – pyta Artur żonę tyleż głupio, co agresywnie. Na tyle agresywnie, że kiedy rusza w jej stronę, Paweł chce zastąpić mu drogę, ale Alicja powstrzymuje go szybkim ruchem.

Małgorzata bez słowa mija stłoczoną grupkę, wychodzi z budynku i zbliża się do samochodu, w którym nadal siedzi Elżbieta, zajęta poprawianiem makijażu. Małgorzata widzi kluczyki pozostawione w stacyjce. Jak zawsze. Mój Boże, przebiega jej przez głowę, tyle razy o tym rozmawiali. To się kiedyś skończy kradzieżą.

Siada na miejscu kierowcy i blokuje drzwi samochodu.

– Artur! – krzyczy przerażona Elżbieta, próbując nieporadnie odkręcić szybę.

– Dlaczego pani Małgosia się przesiadła? – pyta zdezorientowany Paweł, ale w tym momencie samochód z obiema kobietami rusza i skręca w stronę Płońska.

– Nie popisał się pan – podsumowuje Alicja, przyglądając się osłupiałemu Arturowi.

– Gońmy ją! – Artur łapie ją za rękę.

– A nie przyszedł pan tu zapłacić? – pyta Alicja przytomnie. Artur dopada do jedynej kasy, ale facet przed nim prosi o fakturę i odbicie punktów na karcie.

– Pani skasuje mi za trójkę – Artur rzuca na ladę sześćdziesiąt złotych i wybiega.

– Co tu się dzieje? – dopytuje się Paweł, na wszelki wypadek zazdrosny o Alicję.

– Nie wtrącaj się – Alicja wybiega za Arturem. – To są sprawy sercowe.

– Przecież jestem kardiologiem! – mruczy Paweł, podążając za nimi. – A co z Marcinem?

– Dzwoń do niego!

– Proszę! – woła Artur przez okno. – Ona od dziesięciu lat nie prowadziła samochodu!

W końcu samochód rusza. Paweł dzwoni do Marcina. Telefon jest zajęty.

– No dobrze – Paweł tymczasem rezygnuje. – Czy ktoś mi coś wreszcie wyjaśni?

– To może pan Rusznikowski – rzuca Alicja, nie odrywając wzroku od drogi.

Ale Artur nie daje się sprowokować. Nie wiadomo nawet, czy słyszy rozmowę na przednim siedzeniu. Siedzi zapatrzony we własne pięści, jakby trzymał kciuki lub szykował się do ciosu.

Park otaczający płoński szpital rozbrzmiewa czerwcowym szaleństwem ptaków. Wśród wysokich klonów tuż przy wyjściu uwijają się głównie wrony. Ślady na ławkach świadczą o tym, jaki los czeka tych, co się tu zasiedzą. Chorzy w szpitalnych piżamach wolą spacerować wokół budynku lub aleją dojazdową.

Marcin z nogą w gipsie i tobołami siedzi na murku przy drzwiach wyjściowych szpitalnego oddziału ratunkowego. Przez chwilę gra w space impact w swojej komórce, ale znudzony rezygnuje. Po raz kolejny dzwoni do Oli z pytaniem, czy Paweł już wyjechał.

– Wyjechał ponad godzinę temu – Ola stara się nie okazywać zniecierpliwienia ani tego, że kolejna rozmowa z byłym to dla niej wątpliwa przyjemność. – Nie rozumiem, dlaczego nie zadzwonisz do niego i nie zapytasz, co się stało.

– Też nie rozumiem – Marcin wzrusza ramionami. – Może dlatego, że wolę dzwonić do ciebie?

– Marcin, o co ci znowu chodzi?

– Sam chciałbym to wiedzieć.

– Słuchaj, nie mam czasu na te gadki, ja…

– Olu, nie wiem, może jeszcze jestem w szoku? Może jednak położę się na tę obserwację, ale u was – ględzi Marcin, lecz odpowiada mu już tylko cisza. Wygląda na to, że tym razem nie udało mu się obudzić w Oli instynktów opiekuńczych.

W końcu Marcin rozłącza się, ale tylko na chwilę. Tę chwilę zajmuje mu znalezienie w plecaku wizytówki kwiaciarni z numerem do Basi.

– Kwiaciarnia, słucham.

– To ja, Marcin – mówi Marcin grobowym głosem. – Dzwonię, bo raczej się nie zobaczymy.

– Czemu tak dziwnie mówisz? – pyta Basia zaniepokojona. -Zapalenie strun głosowych?