Выбрать главу

– Przypominam ci, Artur, że to nie ja oszukuję i kręcę od pół roku. Nie ja zdradzam cię, nie ja twierdziłam, że siedzę w pracy na całodniowym szkoleniu, nie ja całowałam się na oczach co najmniej piątki dorosłych ludzi na stacji benzynowej. Nie ja. Więc spuść łaskawie z tonu albo zamilknij. Wiem, że jesteś mistrzem świata w odwracaniu kota ogonem, ale przekraczasz granice śmieszności.

– No oczywiście, wszystko moja wina.

– Nie będziemy teraz tego dyskutować.

– A co powiemy Mai?

– Nie wiem, ale ty z pewnością wiesz. Od pół roku codziennie budzisz się z nami pod jednym dachem, a potem idziesz do tej kobiety. Jesteś dorosły. Wiesz, co robisz. Prawda?

To rzecz jasna pytanie retoryczne, dlatego zawisa ono gdzieś w okolicach lekko odstającej z boku podsufitki. Należy założyć, że Artur istotnie wiedział, co robi, choć on sam w tej chwili nie ma chyba zdania na ten temat. Dlatego w samochodzie Rusznikowskich zapada ciężka cisza.

– Zdaje się, że załapaliśmy się na małżeńskie dno? – pyta Paweł, nadal pod wrażeniem scen z życia Rusznikowskich.

– E tam, tylko ostry wiraż. – Alicja wzrusza ramionami lekceważąco, starając się odsunąć od siebie niepokój o Małgorzatę i dalszy rozwój sytuacji.

– Ostry wiraż? Chyba jazda bez hamulców – stwierdza Paweł. Przez chwilę przygląda się kolejnej mijanej stacji benzynowej. -Wybaczyłabyś zdradę, Alicjo?

Alicja uśmiecha się kącikiem ust.

– Różnie na różnych etapach życia.

– A na tym etapie? – nie ustępuje Paweł.

– Na tym etapie nie wybaczyłabym sobie tylko zdrady wobec siebie samej.

– Nie rozumiem.

– Już Płońsk – ucina Alicja. – Wiesz, gdzie ten szpital?

– Prosto i przy poczcie w prawo, a potem któraś w lewo, zobaczymy.

Chwilę zajmują pertraktacje przy wjeździe na teren szpitala, ale w końcu Pawłowi udaje się przekonać ochronę i zajeżdżają przed wejście na oddział ratunkowy. Paweł wbiega do budynku.

Alicja zostaje w samochodzie, włącza radio z muzyką klasyczną, przygląda się klonowej alei.

– Wypisał się prawie dwie godziny temu, idiota. – Paweł jest już z powrotem. – Ciekawe, gdzie go teraz szukać. – Sięga po komórkę, wybiera numer brata, ale znowu nikt się nie zgłasza. -Nawet automatyczna sekretarka miała już go dość, bo się nie odzywa – wzdycha.

– Wiesz co, chodźmy na obiad – proponuje Alicja. – Jest pełnoletni, ma telefon, ma chyba jakieś pieniądze. Nie musimy szukać go jak zaginionego dwulatka.

– Masz rację. Jestem idiotą, że dałem się namówić Olce na tę akcję. Widziałem kartę. Poza tym złamaniem zostawił, pacan, zdjęcie. Nic mu nie jest. Przepraszam cię – całuje Alicję w rękę. – Zmarnowałem ci cały dzień z powodu tego osła.

– Jeszcze nie wieczór. Ja zapraszam. W końcu w każdym małym mieście jest knajpa przy rynku.

Trudno nie dostrzec na płońskim rynku jasnozielonej narożnej kamienicy z restauracją „Kaprys" na piętrze i barem na parterze. Alicja parkuje po przeciwnej stronie sennej ulicy. Trudno też nie dojrzeć przez szybę Marcina – jedynego gościa baru – siedzącego przy piwie i flirtującego z barmanką.

– Pogięło cię do reszty? – rzuca Paweł od drzwi. – Gdzie cię poniosło?

– Nie pogięło, tylko połamało. – Marcin z niejaką dumą prezentuje nogę w gipsie, dźwigając się ze stołka.

– Nie mogłeś zaczekać? Musiałeś zrobić cyrk? – unosi się Paweł.

– A co, miały mnie wrony obesrać? O przepraszam – milknie Marcin, dostrzegając w końcu Alicję. – Nie wiedziałem, że pani… dzień dobry.

– Dzień dobry. Przede wszystkim proponuję przenieść się do restauracji. – Alicja nie wydaje się specjalnie poruszona sprzeczką braci. Jest głodna.

– To nie będzie proste. Schody z pieca na łeb. Dlatego wycofałem się tutaj – wyjaśnia Marcin. – Chyba że skoczymy na pizzę po drugiej stronie rynku.

– Przepraszam panią – Alicja zwraca się do dziewczyny za barem. – Czy moglibyśmy na godzinkę zostawić te rzeczy u pani?

– Pewnie – mówi dziewczyna i jednym ruchem zgrabnej nogi przesuwa toboły Marcina za bar.

Marcin wyraźnie miałby ochotę jeszcze coś powiedzieć -może o zgrabnej nodze, a może o bezceremonialnym potraktowaniu jego rzeczy – ale Paweł bierze go pod rękę i wyprowadza jak staruszka.

Schody są rzeczywiście strome, a stopnie wąskie. Trzeba co najmniej tygodnia w gipsie i przyzwyczajenia, by zdecydować się na samodzielne wejście. Dlatego Marcin bez dyskusji i komentarzy przyjmuje pomoc brata. Alicja zabezpiecza tyły.

Restauracja okazuje się zaskakująco przyjemnym miejscem. O tej porze są jedynymi gośćmi i wkrótce dobry obiad rozładowuje sytuację. Marcin opowiada Alicji o swojej pracy i ostatniej sesji zdjęciowej nad morzem. W trakcie rozmowy ceremonialnie przechodzą na ty, pijąc bruderszaft cappuccino. Paweł odzywa się tylko monosylabami. Kolekcja mody zimowej nie interesuje go w najmniejszym stopniu, ale powoli zaczyna być zazdrosny o uwagę Alicji.

– To niemożliwe, żebyś nie miała nic wspólnego z modą. Laicy nie zadają takich pytań – stwierdza w końcu zdumiony Marcin.

– Bo miałam – odpowiada Alicja po prostu. – Byłam modelką Mody Polskiej.

– Mody Polskiej? O rany, to jakieś dwadzieścia…

– Wieki temu – ucina Alicja, litościwie uniemożliwiając Marcinowi palnięcie kolejnej gafy.

– Wreszcie rozumiem, skąd to wyczucie stylu – zapala się Marcin. – Co byś powiedziała na sesję zdjęciową?

– Powiedziałabym: zobaczymy. Tymczasem przepraszam was na chwilę.

Obaj mężczyźni spoglądają za oddalającą się Alicją. Co tu dużo gadać, nogi do szyi nie mają wieku.

– O co ci chodzi? – pyta Paweł wściekłym szeptem.

– Człowieku, wyluzuj raz w życiu – wzdycha Marcin.

– Parę dni temu była dla ciebie dobrze zakonserwowaną staruszką!

– A teraz widzę, że jest rewelacyjnie zakonserwowaną staruszką.

Wyluzowanie nigdy nie było specjalnością Pawła, ale nie może się nie uśmiechnąć na ten szczególny rodzaj komplementu.

– Od kiedy interesują cię portrety?

– Jakie portrety? Tylko akty – odpala Marcin natychmiast. Obaj bracia zaczynają się śmiać z tego samego dowcipu, co nie zdarzyło im się od dawna.

Jakie to szczęście, że Alicja jest Alicją. Inaczej, słysząc rozmowę i śmiechy przy stoliku pod oknem, do końca życia pozostałaby w damskiej toalecie, tonąc we łzach i dociekając, co zrobiła nie tak. A tak, poprawia usta, wzburza włosy i z uśmiechem wraca do stolika.

– Tymczasem mogę panom zaproponować tylko akt przerywany.

– Słucham? – odpowiadają chórem bracia Radczyńscy.

– Przerywamy zabawę. Chciałabym być w domu o siódmej. Wychodząc z restauracji, Alicja szybko wybiera jeszcze numer Małgorzaty. Telefon nie odpowiada.

Rozdział 8

Piątek, 14 czerwca 200…

Rano na Merliniego jak zwykle pusto. Trochę obcokrajowców. Sklep z artykułami do nurkowania i gadżetami pływackimi jeszcze zamknięty. Ola spogląda przez szybę. Zawsze miała słabość do kostiumów kąpielowych, nie do opalania, ale do pływania, takich jak te na wieszaku. Kiedy jeszcze trenowała, najczęściej chodziła w białym bawełnianym, który po zamoczeniu ukazywał zdumionemu światu wszystkie dziewczęce wdzięki, co dla czternastolatki było raczej przykre.

Przez chwilę chciała nawet namówić Aleksandra na wspólny poranek na basenie, ale zrezygnowała. W końcu pływał w większości wód tego świata, jakąż atrakcją może być dla niego dawna Warszawianka.