Zamyka ubranie i torebkę w szafce, mocno zaciska pasek z chipem, żeby nie spadł jej z ręki. Trochę za mocno.
W basenie rekreacyjnym prawie nikogo nie ma. Ale dzisiaj Ola ma ochotę zacząć od zjeżdżalni. Jest tak mało chętnych, że może żaden niecierpliwy młodzieniec nie wjedzie jej piętami w nerki jak ostatnim razem. Idzie krętymi schodami na górę. Z tej wysokiej jeszcze nie próbowała. Niebieska rura wychodzi na zewnątrz budynku. Zapala się zielone światło. Ola odbija się od poręczy i już sunie jak na bobslejach w Krynicy. Jakie tempo, jedzie, bach! – już w wodzie. Spada jej ramiączko. Śmieje się na głos. Jeszcze raz na górę. Teraz zjedzie na brzuchu, ignorując piktogram zabraniający takich zabaw na dużej zjeżdżalni. Co tam! Jest tak do znudzenia grzeczna, że od czasu do czasu może sobie chyba pozwolić… I jeszcze tyłem. Uff. To był głupi pomysł. Ramiączko znowu spadło.
Dwóch Japończyków wygrzewających się w jacuzzi przygląda się jej zabawom. Jeden skłania się lekko w jej stronę. Ola odwzajemnia ukłon. Japończyk wykonuje zapraszający gest, ale Ola wyczerpała już swój limit niegrzeczności, bo rusza zdecydowanie w przeciwną stronę, do basenu.
Nasuwa okulary. Wskakuje. Płynie swobodnie, zanurzając się i wynurzając rytmicznie. Czemu widzi jego twarz przed sobą, tak jakby płynął jej na spotkanie? Uśmiecha się w wodzie sama do siebie. Czy to ten rytm, czy delikatne dotknięcie wody sprawiło, że całym ciałem przypomniała sobie wczorajszy wieczór u Aleksandra?
Po trzeciej długości zatrzymuje się. Nie, nie jest zmęczona, poprawia czepek. Płynie znowu, już bez zatrzymywania się, co jakiś czas przechodząc na grzbietowy.
Jeszcze w szkole podstawowej Ola biła rekordy w pływaniu żabką na Legii. W szkole średniej utrzymywała się w czołówce Warszawy, na studiach nie miała już na to czasu. Przez ostatnie lata z kolei nie miała już na to pieniędzy. Dwa miesiące temu wdzięczny pacjent dał jej karnet na Warszawiankę. Zostało jeszcze dziesięć godzin. Byłoby cudownie spędzić tu resztę dnia, ale nic z tego. Rzuca okiem na zegar. Chyba musi już wyjść, suszyć włosy, jechać do pracy, za dwie godziny musi być na sali operacyjnej…
Stoi nago pod strumieniem ciągle wyłączającej się wody. Co tu robi ten facet? Weszła do szatni rodzinnej? Niemożliwe – może coś jej się wydaje. Oczy ma w szamponie… Gdzie jest ręcznik? Zostawiła na ławce, w hali! Tylko jej mogło się zdarzyć coś takiego! Musi wrócić.
Ola nerwowo rozgląda się za swoim mokrym kostiumem. Co z nim zrobiła? Powiesiła na wieszaku na przeciwległej ścianie?
Szampon nadal szczypie w oczy. Nie, nie ma go tam. A może ten mężczyzna to nie było przywidzenie, tylko basenowy złodziej? Ukradł jej piękny kostium Triumphal A to co? Znowu złodziej? Facet zastyga w drzwiach i wycofuje się w popłochu. Spadaj, człowieku, gdzie mój kostium?!
W tym momencie drzwi otwierają się ponownie i staje w nich pracownik obsługi. Ola przejęłaby się tym może, gdyby w tej chwili jej wzrok nie padł na pojemnik z mydłem przy prysznicu, z którego przed chwilą korzystała. Jej kostium leży na nim spokojnie, tak jak go położyła. Ale zdążyła już obiec pół pomieszczenia, więc żeby tam dotrzeć, musi przejść obok chłopaka przestępującego z nogi na nogę w zakłopotaniu.
Nic to. Ola dumnie wyciąga szyję i zasłaniając rękami biust (właściwie dlaczego biust?), rusza w kierunku kostiumu. Niestety, niepisana jej dzisiaj dumna parada, bo po paru krokach nogi rozjeżdżają jej się na smudze mydlin i… Ola sunie jak po rurze, tylko po podłodze. Świeżo umyta, długa, golusieńka…
Nogi ma, ręce ma, głowa w całości, reszta też – w całej okazałości. Przystojny, tak się jej wydaje z bliska, pracownik obsługi nachyla się nad nią.
– Nic się pani nie stało? – Podaje jej rękę.
– Wszystko w porządku, jestem lekarzem… – wydusza z siebie Ola.
– No, wie pani, to właściwie nie ma w tej chwili znaczenia… – uśmiecha się chłopak zakłopotany. – To jest męski prysznic. Panowie właśnie przyszli ze skargą.
– Przepraszam…
Wspaniale! W drzwiach kłębi się co najmniej sześciu podekscytowanych mężczyzn, w tym dwaj Japończycy. Dobrze, że bez aparatów fotograficznych.
Ola jednym susem dopada kostiumu i wskakując weń niemal w biegu, leci na korytarz, podskakuje do półki, na której spokojnie leży jej różowy ręcznik, leci do szatni, ubiera się, jakby ją kto gonił, i wychodzi do suszarek. W długim pustym korytarzu staje przed lustrem, wzdycha i nagle… zaczyna się śmiać. Nie podśmiewać, nie chichotać, ale ryczeć ze śmiechu.
Oto ona, Ola Pankiewicz. Wykąpała się nago wśród mężczyzn. Ukazała zdumionemu światu i zaskoczonej obsłudze basenu pełnię swoich najzupełniej dojrzałych wdzięków i… żyje. Nie płacze, nie skręca się ze wstydu, tylko ze śmiechu.
Jestem wielka!
Czy to rzeczywiście Ola?
Zaczyna suszyć włosy. Tak, szarpie je grzebieniem. Tak, jadę do Londynu. A Aleksander? Znajdzie mnie, jeśli tylko zechce. A mama? Mama ma dopiero sześćdziesiąt siedem lat. Ola wzrusza ramionami. Ostatecznie zawsze może zaprosić mamę do Londynu. Nie jedzie przecież sprzątać po domach, tylko pracować w swojej specjalności. Za pieniądze. A włosy zostawi rozpuszczone.
Małgorzata siedzi w swoim gabinecie. Przed chwilą skończyła rozmawiać z instruktorami, którzy mają zorganizować festyn otwierający akcję wakacyjną. Wygląda na to, że tylko na tyle wystarczyło jej mobilizacji i siły. Bezmyślnie wpatruje się we własne notatki. Na szczęście, nowy sponsor festynu zapowiedział się dopiero na pierwszą.
Może do tej pory uda mi się chociaż trochę pozbierać, myśli, machinalnie sięgając po papierosa. Co się właściwie stało? Podjęłam decyzję. Rozstajemy się. Nie będzie z nami mieszkał. Co to zmieni w moim codziennym życiu? Przecież od tak dawna był w nim nieobecny. Tak się przyzwyczaiłam do tej małżeńskiej osobności, że chyba już nawet przestałam ją zauważać. Teraz osobność stanie się faktyczna. Co to zmienia?
Wszystko. Małgorzata zaciąga się papierosem, zaczyna szukać w torebce tabletek walerianowych. No tak, jeszcze ktoś puka do drzwi!
– Proszę! – Trudno to uznać za uprzejme zaproszenie, ale trudno. Gdzie te tabletki!
– Małgosiu? – Alicja wsuwa się niepewnie. – Przepraszam, nie wytrzymałam. Masz wyłączoną komórkę…
– Wejdź – mówi Małgorzata i wybucha płaczem. Trudno. A może na szczęście, bo niemal od razu czuje ulgę.
Alicja przytula ją krótko, po czym w spokoju siada na pierwszym z brzegu krześle. Milczy.
– Przepraszam – Małgorzata próbuje się opanować. – Nie mogę w domu, bo nie chcę mu dać satysfakcji, tu nie mogłam wcześniej, bo zebranie, to…
Zaczyna bezradnie poszukiwać w torebce chusteczek do nosa, których z całą pewnością tam nie wkładała. Pociąga nosem tak dramatycznie, że Alicja orientuje się w sytuacji i zaczyna równie gwałtownie przeszukiwać własną torebkę. Są! Podaje
Małgorzacie paczkę.
– Dzięki – Małgorzata wydmuchuje nos i chyba część napięcia, bo siada z westchnieniem, nieco uspokojona. – Naprawdę przyjechałaś tu specjalnie do mnie? – Alicja kiwa głową. – Jesteś kochana.
Małgorzata nie dodaje, że jej samej nigdy by to po prostu nie przyszło do głowy. Nie jest to specjalnie krzepiąca myśl, więc tymczasem odsuwa ją od siebie.
– Zazdroszczę ci, Ala.
– To ciekawe, a czego?
– Opanowania przede wszystkim. No i w ogóle, pieniędzy, luzu, świętego spokoju.
Alicja z westchnieniem opiera się łokciem o biurko Małgorzaty. Patrzy jej prosto w oczy z ironicznym nieco uśmiechem.
– Naprawdę uważasz, że ja nie mam żadnych problemów?
– Może i masz, ale jakoś sobie z nimi radzisz. Nie ryczysz po kątach, nie chodzisz zapuchnięta, nie…