Выбрать главу

– Pleciesz, Małgosiu.

– Masz rację. – Małgorzata z rezygnacją łyka w końcu dwie tabletki na uspokojenie. – Jestem załamana. Zrobiłam z siebie widowisko i nic nie zdziałałam.

– Zapytam jak Wiktor: a co chciałabyś osiągnąć?

– Sama nie wiem.

– To się zastanów.

Alicja wstaje i najspokojniej w świecie zaczyna szykować biurową herbatę w dwóch porcelitowych kubkach. Małgorzata milczy, wpatrzona ponuro we własny kalendarz.

– Chwilami chciałabym, żeby zniknął z mojego życia. Nie wiem, rozpłynął się…

– Obawiam się, że to niemożliwe. Poza nagłą i niespodziewaną śmiercią.

– Nie, coś ty! – wzdryga się Małgorzata. – Aż tak źle mu nie życzę. Chodzi mi o to… Po tym, co się stało, właściwie nic poza dzieckiem nas już nie łączy.

– To niemało – wtrąca Alicja półgłosem.

– Ale nie wystarczy, żeby ze sobą zostać. Głupi bydlak rozwalił wszystko!

Alicja upija łyk herbaty. Krzywi się i z rezygnacją sięga po cukier.

– Nie myślisz czasem, że w tych sprawach obie strony są jakoś winne?

– Czasami o tym nie myślę – wzrusza ramionami Małgorzata. – Nie wyobrażam sobie, jak by się to teraz miało skleić.

– Dlaczego nie? W końcu dotrze do niego, że dłużej tego nie pociągnie, że musi wybrać…

– Pewnie – przerywa jej oburzona Małgorzata. – Mam czekać w nadziei, że mnie łaskawie wybierze. A niech idzie w cholerę do tej szczebiotliwej idiotki!

– Może masz rację. To chyba różnica pokoleniowa – uśmiecha się smutno Alicja. – Nas uczono, żeby przeczekiwać, zaciskać zęby.

– Ta, dla dobra dziecka. – Małgorzata energicznie wydmuchuje nos. Chyba już po łzach. Na razie. – Coś o tym wiem. Moja matka umarła, żeby wpędzić ojca w dożywotnie poczucie winy. Co się śmiejesz, udało jej się.

– No, nie wiem – Alicja próbuje się nie śmiać.

– A ty, Ala? – pyta niespodziewanie Małgorzata.

– Co ja?

– Zagryzałaś zęby i przeczekiwałaś?

Alicja wpatruje się przez chwilę w swój kubek.

– Nie, od razu kazałam wybrać. -No i?

– Wybrał tamtą.

Małgorzata opada na fotel i przygląda się Alicji z niedowierzaniem. Alicja dopija herbatę.

Małgorzata wie doskonale, że ma trudny charakter. Jest impulsywna, popędliwa i wymagająca, choć niekonsekwentna, przynajmniej wobec siebie. Jej zdecydowanie i umiejętność szybkiego podejmowania jednoznacznych decyzji zawsze były nieocenioną zaletą w pracy zawodowej. Po raz pierwszy jednak znalazła się w sytuacji, w której szybka decyzja niekoniecznie oznacza słuszną decyzję. Powoli zaczyna do niej docierać, że kryzys małżeński to choroba przewlekła o niejasnym przebiegu, a nie atak, który leczy się szybką interwencją – ostre cięcie i po wszystkim.

– Pani Małgosiu, sponsor jest już w konferencyjnej – młoda instruktorka wpada do gabinetu bez pukania. – O, przepraszam najmocniej, nie wiedziałam.

– W porządku. – Małgorzata macha ręką. – Już idę. Przepraszam, Ala…

– Mam pomysł, Małgosiu – mówi Alicja, zbierając się do wyjścia. – Nie ma nic lepszego na zgryzoty jak miłe towarzyskie spotkanko.

– Chcesz powiedzieć: balanga?

– Hm, to może raczej za rok. Powiedzmy: wieczór przy grillu. Kiedy wraca Maja?

– W niedzielę wieczorem.

– No to w przyszłą sobotę.

– Dwudziestego pierwszego? – Małgorzata szybko zbiera papiery. – A to nie jest Alicji?

– Otóż to.

– Odprowadzę cię. I naprawdę – nieoczekiwanie dla samej siebie przytula się mocno do Alicji – cieszę się, że jesteś.

Zaplanowana na dwie godziny operacja trwa prawie cztery godziny. W końcu Ola opuszcza blok. Jest z siebie zadowolona. Pacjent z takim nadciśnieniem to wyzwanie przy każdej narkozie. Ledwie żywa dopada kanapy w pokoju lekarzy, by choć przez chwilę poleżeć z nogami do góry. Paweł, borykający się z dokumentacją, na widok koleżanki w milczeniu włącza czajnik i otwiera nowe opakowanie inki-junior.

– Cały dzień wydzwania do ciebie jakiś Kranach – mówi w końcu, podając jej parującą kawę w kubku o rozmiarach dziecinnego wiaderka. – Ostami raz dzwonił kilkanaście minut temu.

Ola uśmiecha się rozanielona. No tak, zapomniała odpowiedzieć na SMS-y.

– Coś przekazywał?

– Nie, nic – odpowiada Paweł.

Jest oczywiste, że chciałby jeszcze o coś zapytać, ale Ola jest zbyt zmęczona, by zwracać uwagę na pytania wiszące w powietrzu. Paweł milczy chwilę, po czym trochę zmieszany pyta:

– Olka, kto to jest Aleksander Kranach?

– Jeszcze nie wiem – odpowiada Ola. – A co, jesteś o mnie zazdrosny?

– Nie, tylko nie wiem, czy to nie jest ucieczka do przodu.

– To chyba lepsze niż dreptanie w miejscu, prawda?

– Nie wiem. – Paweł powraca do dokumentacji i po chwili rzuca znad papierów jak gdyby nigdy nic: – A on, ten Kranach, ma jakąś rodzinę?

– Matkę. Ojciec umarł…

– Nie, nie. Myślę o rodzeństwie albo żonie, byłej czy aktualnej.

– Ale o co ci chodzi?

– O nic, po prostu moja nowa sąsiadka z Saskiej Kępy nazywa się Alicja Kranach. – Ola milczy, ale już nie odpoczywa. -Widziałaś ją wczoraj. Pojechała ze mną do Płońska, po tego idiotę, Marcina.

– Były dwie.

– Starsza.

Olka podrywa się i siada po przeciwnej stronie biurka.

– Paweł, czy ona jest wdową?

– Tak. Od niedawna.

– Bogatą?

Paweł wzrusza ramionami.

– Znam ją niecały miesiąc. Ma niezły dom i samochód. Nie wiem, nie widziałem jej zeznania podatkowego.

– Na co umarł mąż?

– Nie mam pojęcia, powiesz mi w końcu, o co chodzi?

– To nie może być zbieg okoliczności. Słuchaj mnie uważnie. Aleksander Kranach jakiś czas temu pochował ojca.To znaczy nie pochował, bo nie mógł przyjechać na jego pogrzeb. Ojciec umarł nagle. Rozmawiał z nim przez telefon, w trakcie rozmowy źle się poczuł, tak źle, że przerwał rozmowę, a następnego dnia Aleksander dowiedział się, że ojciec nie żyje. Wiesz, umarł nagle.

– To się zdarza – wtrąca Paweł.

– Wiem. Ale on, Aleksander, uważa, że żona ojca w jakiś sposób przyczyniła się do tego zgonu.

– To znaczy? – Paweł blednie. – Co zrobiła?

– Właśnie nic. Nie udzieliła pomocy.

– Ale skąd on to wie?

– Bo dotarł, nie wiem jak, do dokumentów karetki i okazało się, że ona wezwała tę karetkę dopiero trzy godziny po tej rozmowie. Ojciec już nie żył.

– Bez przesady. – Paweł wzrusza ramionami, ale czuje znajomy ból w karku, sygnał ogromnego napięcia.

– Ten człowiek, ojciec Aleksandra, był przyjacielem i pacjentem naszego starego. Profesor pokazywał mu papiery ojca, ale on nic nie umiał z nich wyczytać, a stary go zbył. – Ola postanawia iść za ciosem. – Wiesz, gdzie leżą teczki?

Paweł przygląda się Oli uważnie. Powoli kiwa głową, wstaje i wychodzi z pokoju z wielkim żółtym skoroszytem w ręce.

Ola zagryza wargi. Teraz, gdy już wszystko z siebie wyrzuciła, dotarło do niej, co ryzykuje. Co ryzykują…

Paweł wraca. Przekręca klucz w zamku. Wyjmuje teczkę ukrytą w żółtym skoroszycie i rzuca ją na biurko.

– Profesor jest na konsultacji na Banacha – mówi konspiracyjnym szeptem.

– A czemu tak szepczesz? – szepcze Ola.

– Nie wiem – odpowiada Paweł normalnym głosem, ale bez cienia uśmiechu. – Do roboty, Olka.

– Strasznie tego dużo.

Ola otwiera teczkę i studiuje ją w milczeniu kartka po kartce. Paweł patrzy przed siebie, tylko rytmiczne drganie nogi zdradza jego napięcie.

– No i? – pyta po dłuższej chwili.

– Jest grypa, potem zapalenie płuc, pewnie pogrypowe, skierowanie na RTG. Płyn w osierdziu…